Przemek Z. napisał(a):Ks. Marku - to bardzo ciekawy artykuł. Szkoda tylko, że idea dość utopijna.
Może być utopijna, jeśli nigdy nie jest sprawdzalna. Nie posiadam wiedzy, czy się to da zrobić, czy też nie. Zatem w konsekwencji odrzucam zarzut utopijności.
Moim zdaniem wszystko zależy od tego, KTO religii naucza i JAK. Zobaczyłem to po tym, jaki kontrast występował u mnie na lekcjach religii w liceum przez pierwsze dwa, a potem ostatni rok liceum (uczył nas inny ksiądz).
Początkowo uczył nas ksiądz dobrze po 60-ce. Gość non-stop klepał utarte formułki, a wszyscy mieli go totalnie gdzieś. Jeśli nawet robił jakąś dyskusję, to z góry przesądzał jej wynik - ze jest tak, jak mówi kościół, a inne stwierdzenia od razu odrzucał (bez argumentów, jedynie "kościół mówi inaczej, więc nie masz racji") Po pierwszym roku na religię chodziła moze 1/3 klasy, a to tylko po to, by odrabiać lekcje albo sobie pogadać z ludźmi.
Potem zmienili nam księdza i... szok. Dosłownie. Pierwsza lekcja, wszyscy (dla zasady) są, ksiądz wchodzi. Wiadomo - najpierw teoretycznie modlitwa. Ksiądz zaczyna ją mniej więcej tymi słowy: "Witaj, Tatku. Wiem, że jesteś tam na górze mocno zawalony robotą, ale znajdź proszę dla nas chwilkę i spraw, żeby ta lekcja była dla nas owocna... a przynajmniej, żebyśmy się nie pozabijali tutaj nawzajem". Oczywiście reakcja klasy - zmieszanie, lekki szok. I pełna uwaga na księdzu i tym, co mówi. Potem ksiądz wypisał na tablicy imiona aniołów - tyle, ilu było nas w klasie. Pyta: "Któreś się komuś podoba?". No to kilka głosów, które komu. Tak też ksiądz przydzielił nam imiona anielskie, kończąc: "Ok, od teraz na religii nosicie te właśnie imiona. Po nich się do siebie zwracamy, tak do siebie mówimy. Postarajmy się, żeby dorosnąć do tych imion, i nie dać powodu tym zacnym panom w górze do wstydu za nas". Wydaje się kuriozalne, ale... działało. Przypadki jakichkolwiek niestosownych zachowań zdarzały się baaardzo sporadycznie, a upomnienie w stylu: "Raphaelu, Twoj imiennik patrzy" praktycznie zawsze kończyły sprawę.
Każda lekcja przebiegała w takim właśnie tonie. Kiedy była dyskusja, nie było czegoś takiego jak "mówcie co chcecie, ale KK ma rację i tak". Padło kiedyś oskarżenie związane z inkwizycją i krucjatami. Jak ksiądz to skomentował? Mniej więcej tak: "Hmmm.... wiesz, zapewne miałes w rodzinie, i Ty, i ja, i każdy, niejedną "wyrodną owieczkę". Znalazłby się jakiś podły baron, niegodziwy morderca, i tak dalej. Czy mamy się oceniać po tym, co robili nasi przodkowie? Bezsens, bo każdy musiałby być osądzony za masę niegodziwości. Więc dajmy spokoj przeszłości, i skoncentrujmy się na tu i teraz". Żadnego usprawiedliwiania, przekręcania czy naciągania faktów. Po prostu: było źle, ale już nie jest, więc dajmy z tym spokój.
Kiedyś też, podczas rozmowy o mszy świętej ktoś stwierdził, że przecież tam są nudy, klepanie tego samego w kółko, a kazania na poziomie gruntu. Na co ksiądz powiedział: "A kto ci każe tego słuchać? Przyjdź, i obcuj z Bogiem na swój sposób. Kiedy ludzie wyznają, ze są grzeszni, powiedz Tacie w niebie, cośtam przeskrobał, i ładnie go poproś, żeby przymknął oko. Kiedy jest kazanie, sam zastanów się, co znaczyły słowa Biblii, przetraw je w sobie. Nie jesteś głupi, masz swój rozum. Bądź z Bogiem całym sobą, tak, jak Ty to czujesz. Bóg Cię kocha, i uszanuje przecież to, że taka forma pogawędki bardziej Ci odpowiada. Traktuj Boga jak dobrego, starego przyjaciela, albo ukochanego dziadka, z którym przyszedłeś pogadać przy filiżance herbatki. On Cię kocha takiego, jaki jesteś, nie musisz robić dla Niego szopki".
To były akurat najlepsze lekcje religii, jakie kiedykolwiek miałem. Nawet na msze zaczalem chodzić, na te, ktore on odprawiał. Bo po prostu czułem się na nich dobrze, bo dawało mi to bezposredni kontakt z Bogiem.
Niestety, kiedy ktoś się dowiedział, że ksiądz ten jest zbyt postępowy, że pokazuje wiarę z serca, a nie z durnych dogmatów, nie w tradycyjny, skostniały sposób - wysłali go gdzieś na jakąś wioskę, a zastąpił go "tradycyjny" ksiądz. Efekty było widać - za czasów tamtego księdza jego msze, mimo, ze o 19:00, były tak oblegane, że trudno się było dopchać. Na tych samych mszach nowego księdza kościół świecił pustkami...
Przykre, że kościół "eliminuje" tych, którzy najlepiej mu się przysłużają, ale są zbyt "postępowi"...
Zacznijmy od tego, że system nauczania religii w szkołach jest ogólnie sprzeczny nie tylko z Konstytucją ale i z samym Konkrodatem, który przecież ów system sankcjonuje.
Oczywiście każdy ma to w d**** - bo jak to w Polsce - umowa umową a liczy się i tak to czego zażąda - w tym przypadku - jego ekscelencja biskup.
Myszkunia napisał(a):Helmutt napisał(a):Zacznijmy od tego, że system nauczania religii w szkołach jest ogólnie sprzeczny nie tylko z Konstytucją ale i z samym Konkrodatem, który przecież ów system sankcjonuje.
Oczywiście każdy ma to w d**** - bo jak to w Polsce - umowa umową a liczy się i tak to czego zażąda - w tym przypadku - jego ekscelencja biskup.
Co masz na myśli?
Po prostu przeczytaj sobie odpowiednie paragrafy (np. 12) w tekście Konkordatu - choćby tu
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TA/...at_rp.html- a potem skonfrontuj je z rzeczywistością.
Komu przeszkadzała religia w salkach w kościele? Prawakom, którzy musieli pokazac - "My, som Poloki, my som katoliki", i psim swędem wepchnęli ją do szkół - już nie rozpiszę się o legalności tegoz manewru pod względem formalnym, etycznym (Suchocka jako członek Bilderberg Group) jak i konstytucyjnym...
Teraz ci nadgorliwcy pewnie plują sobie w brodę, bo z zajęć na które każdy chodził z chęcią i na których panowała cisza i odpowiednia atmosfera - zrobiła sie najdłuższa przerwa między lekcjami, lekcja która mało kto traktuje poważnie.
Aha, dzięki,zapzonam się z informacjami.
może i powinny, ale katecheci nie mają do tego całkowicie podejścia. Już od drugiej klasy podstawówki, kiedy nakazują uczyć się oklepanych regułek dzieciom, do liceum, gdzie księża stoją bezradnie i nie mają zbytnio pojęcia co zrobić z ludźmi na pozór dojrzałymi. Dla nas nie wątpię, religia to tzw. odgrzewane kotlety, jednak można by spróbować tak pokierować chociażby dyskusją na lekcji, by włączali się w nią inni, zaintrygować ich.
Manaika napisał(a):kiedy nakazują uczyć się oklepanych regułek dzieciom, do liceum, gdzie księża stoją bezradnie
Obyś sama została katechetką...
A tak do tematu: wg mnie, katecheza w szkole odniesie skutek najlepszy wówczas, kiedy będzie poza szkołą. KIedy nie będzie źródłem zarobkowania lecz stanie się misją świadectwa.
Poza tym (że tak się wetnę w dyskusję) większości ludzi uczących religii brak odpowiedniego... może nie tyle przygotowania merytorycznego, co podejścia. Nie rozumieją, że młodzi ludzie mają inny styl komunikacji, inaczej odbierają wiele rzeczy, a także potrzebują innych bodźców. Przez to religia w szkołach kuleje.
Moja katechetka ( a było to z 15 lat temu) uczyła nas o miłości Boga i o .... tym aby uważać na naród Izraelski(tak kulturalnie to przedstawiłem) Jednym słowem wpajała jakieś nienawiści rasowe, taka to była patriotka, mam nadzieje ,że nie ma jej juz w szkole.
Drizzt napisał(a):Przez to religia w szkołach kuleje.
To nie argument. Od zarania dziejów było tak, że uczeń musiał dojść do poziomu mistrza, nie zaś na odwrót.
Ks.Marek napisał(a):Drizzt napisał(a):Przez to religia w szkołach kuleje.
To nie argument. Od zarania dziejów było tak, że uczeń musiał dojść do poziomu mistrza, nie zaś na odwrót.
Owszem. Jednak mistrz, który chciał uczyć ucznia, posługując się od początku terminologią maksymalnie fachową, w dodatku nie potrafiąc odpowiedzieć na wiele podstawowych pytań ucznia inaczej, niż "tak jest i już", szybko stawał się mistrzem samym dla siebie - bo nie miał uczniów.
Tak wielcy nauczyciele jak Sokrates właśnie dlatego byli tak popularni, że potrafili rozmawiać o wielkich rzeczach językiem swoich rozmówców.
Drizzt napisał(a):otrafili rozmawiać o wielkich rzeczach językiem swoich rozmówców.
NIe. Potrafił mówić językiem
zrozumiałym dla swoich słuchaczy. A to różnica, w stosunku do
tego samego języka, co ich.
Śp. Papież - JP II, chciał by religia na stałe zagościła w polskich szkołach, i ja z tym nie dyskutuję, jestem za. Ale jak sam widzę, a raczej słyszę od znajomych księży i katechetów, [sam kiedyś aż dwa lata uczyłem religii, lecz jeszcze w salkach] że naprawdę uczniowie olewają tę dziedzinę edukacji.
Co gorsza nawet "katoliccy" nauczyciele w szkole mają w "głębokim poważaniu" świeckich katechetów..... Takie są nasze polskie grajdołki.....