Nauczanie Kościoła owszem, zmieniało się, ale generalnie idzie w kierunku coraz większego poszanowania godności osoby w "tych sprawach". Pomijam jakieś średniowieczne ekscesy. Dawniej fakt, nauczano, że tylko do spłodzenia dziecka- i fakt, zaczęto podkreślać istotnie biblijność poglądu, że współżycie TAKŻE ma służyć budowaniu więzi. Czyli nauka poszła w kierunku dowartościowania więzi i relacji. Fakt. Natomiast nijak nie zmniejszyła przez to wagi prokreacyjnego aspektu współżycia.
Do czego zmierzam.
Zmienność owej nauki KK to ciągle udoskonalanie jakby nie było piękna - jakby najpierw z bloku drewnianego wydłubywać kufer, by go w końcu rzeźbami i okuciami udoskonalać i upiększać. Nie odbierając w trakcie nic z jego "kufrowatości". Czyli zmiany zachodzą, ale w kierunku upiększenia, udoskonalenia, a nie zmiany globalnej. Można by powiedzieć przecież, że wszystko co się rozwija jest bez sensu, bo forma przejściowa nie jest jeszcze formą końcową. Przy czym nie wiemy jak daleko od formy doskonałej jesteśmy na danym etapie
- i pewne jest, że nauka Kościoła będzie szła w kierunku podkreślenia piękna, ale przy poszanowaniu celów naturalnych.
Helmutt - fakt, nie ma wyraźnych granic wyuzdania. I słusznie. I cieszy mnie to nawet bardzo - naprawdę. I te granice nie są absolutnie potrzebne, jeśli ktoś ma porządny system wewnętrznych wartości i nie ma skrzywionego podejścia do seksualności. Bo nie będzie czuł potrzeby perwersji przykładowo.
Ciężko mi strasznie wyjaśnić teraz o co mi biega i strasznie boję się niezrozumienia.
1) Kościół nie napisze nigdy kodeksu dokładnie "tak wolno a tak nie" z obrazkami. Bo teoretycznie człowiek powinien wiedzieć, co można a co nie. Niestety nowoczesna kultura sprzedawania nawet margaryny za pomocą półnagiego ciała sprawia, że o skrzywienie nietrudno i łatwo wpaść w spiralę szukania coraz to agresywniejszych bodźców. Co potem doprowadza do tego, że żeby było naprawdę wyjatkowo trzeba "nawydziwiać".
2) Pada argument o tym, że młodym trudno się sobą nasycić - to IMHO w dużej mierze efekt rozbudzenia apetytu na kolację zanim nawet zakupy są zrobione
- ale to rozum powinien chyba mieć ostateczny głos, a nie ciało i popęd :?:
Podejście od seksualności można w sobie "wychować". Obracam się w nie da się ukryć chrześcijańskim środowisku, głównie katolickim ale nie tylko. I nam młodym jakoś wbrew ogólnie panującej opinii nauka korzystania z dobrodziejstwa połączenia ciał zgodnie z nauką przykładowo KrK wcale nie musi sprawiać kłopotu i frustracji
- i uwierzcie, młodzi katolicy o seksie w swoim towarzystwie też rozmawiają, a z racji swojego przedziału wiekowego młodych małżeństw wokół mam pod dostatkiem
Ciało nie rozgrzewane do czerwoności grubo przed czasem przystąpienia do degustacji wcale nie musi się domagać od razu nieposkromionego zaspokajania "potrzeb" - to człowiek sam dopuszcza do takiej postawy u siebie, że w pewnym momencie zamiast stopniowego zanurzenia się nawet w najgłębszą wodę od razu skacze na główkę w otchłań i wydaje mu się, że "mu/jej coś odpadnie" jak nie będzie skakać.
O co mi biega :?:
Czy cokolwiek traci ktokolwiek, jeśli rozbudzanie ciała jest stopniowe, umożliwiona jest na początku nauka siebie wzajemnie, a w miarę upływu czasu wchodzi się w coraz głębszą toń
:?: I nie ma problemu z nauką NPR przykładowo, nawet jeśli w trakcie pierwszych miesięcy obserwacji czasu "dozwolonego" jest trochę mniej, skoro ciało poddaje się woli rozumu, co wcale nie musi zubażać doznań "kiedy już bezpiecznie" :?:
***
Seks po chrześcijańsku to zgoda z naturą, ale nie rozbuchaną sztucznie stworzonym bombardowaniem seksem. Cieszenie się sobą, ale nie robienie z tego jarmarku pod tytułem " do czegóż to się odważymy posunąć". To oddawanie hołdu pięknu stworzonego przez Boga ciała, cieszenie się bliskością i jednością, także tym, że z tej bliskości może powstawać cud nowego życia
- i myślę, że dopóki tak właśnie jest to wiele w tych granicach dozwolone. Ile - zależy od tego, jak ukształtowaliśmy w sobie pojęcie godności i na ile szanujemy to, że nie tylko dla orgazmu seks Bóg stworzył
Tyle tak mimochodem