NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Święta Weronika Giuliani (1660 – 1727) – stygmatyczka,dziewica (2)

Pierwsze lata życia Weroniki
Weronika urodziła się jako siódma z kolei córka w małżeństwie Franciszka Aiuliani i Benedykty Mancini. Matka w okresie wszy¬stkich poprzednich ciąży musiała przechodzić trudne chwile. Na¬tomiast przy tym siódmym dziecku, jak wyznała, przeżyła te 9 miesięcy jako najpiękniejszy okres w swoim życiu. Weronika przyszła na świat 27 grudnia 1600 roku w dzień Świętych Młodzianków. Na chrzcie otrzymała imię Urszula. Dzieciństwo spę¬dziła w kręgu swojej rodziny w miasteczku Merkatello nie opodal Urbino.

 

To, co wiemy o pierwszych latach jej życia, wydaje się czymś szczególnym, jeśli nie zupełnie wyjątkowym. Mając 5 miesięcy uwolniła się z ramion swojej matki, zbliżyła do obrazu Trójcy Świętej i oddawała cześć przed tym obrazem jak posąg. Urszula od tamtej pory mogła już chodzić i nie potrzebowała się niczego przytrzymywać. Gdy miała 18 miesięcy, poszła z matką na targ i tam upomniała nieuczciwego handlarza oliwą, że należy być dobrym, gdyż Bóg wszystko widzi. W wieku trzech lat buduje Matce Bożej małe ołtarzyki. Rozmawia z Maryją i Jej Dzieckiem, jak gdyby byli przy niej fizycznie obecni. Dzieli się z Nimi jedze¬niem. A nawet grozi, że sama niczego nie ruszy, jeśli oni oboje nie będą chcieli z nią jeść. Faktycznie Matka Boża ponoć kilka¬krotnie przekazała na jej ramiona swe Dziecię i wszyscy następ¬nie jedli to, co podała Weronika. Kiedyś Matka Boża powiedziała do niej: „Ten mój Syn bardzo cię kocha; bądź gotowa, gdyż chce cię mieć za swoją oblubienicę”. Spowodowało to, że odtąd wszystko, co było jej drogie i miłe, składała na ołtarzykach. Zbawiciel za¬żądał jej niepodzielnej miłości i polecił swojej Matce, aby ją pro¬wadziła i wychowywała.
Jeszcze nie miała 4 lat, kiedy pewnego razu jej matka i ciotka wróciły z kościoła, gdzie przystąpiły do komunii św. „Co za zapach, co za zapach” — wykrzyknęła mała Urszula. Nie opuszczała ich teraz ani na krok. Coś podobnego powtórzyło się, gdy matka za¬chorowała ciężko i przyniesiono jej komunię św. jako wiatyk. Urszula widziała wokół Hostii zachwycającą jasność. Domagała się, zęby dać jej również komunię św.; wystarczyłby jej malutki kawałek, gdyż także w nim obecny jest boski Zbawiciel. Ponieważ nie spełniono jej prośby wskoczyła na łóżko matki, gdy ta już przyjęła Pana Jezusa, nachyliła się do jej ust i zawołał: „O, co za zapach!” Trudno było ją stamtąd ściągnąć.
Gdy zbliżała się śmierć matki, zawołano pięć jeszcze żyjących córek do jej łóżka. Każdą z nich matka poleciła poszczególnej najświętszej ranie Chrystusa. Urszuli przypadła w udziale rana na boku Zbawiciela.
Śmierć matki zapoczątkowała czteroletni okres cierpień. Tamte¬go wieczoru nie chciała położyć się do łóżka. Dopiero gdy dano jej do rąk obrazek Matki Bożej, usłuchała swojego ojca i zasnęła. Ten obrazek nosiła ciągle przy sobie i ciągle była przekonana, że Boże Dziecię uśmiecha się do niej.
Już w tak wczesnym wieku Bóg oświadczył jej: „Krzyż czeka na ciebie”. Myślała po dziecięcemu, że będzie musiała chronić krzyże przed znieważaniem. Tak więc zbierała wszystko, co za-uważyła, w formie krzyża i składała w szafie. Dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że Zbawicielowi chodziło o osobisty krzyż cier¬pienia. Odtąd odczuwała ogromną tęsknotę za wszelkiego rodzaju cierpieniem. W dziecięcej naiwności włożyła swoje rączki do roz¬żarzonych węgli. Później tak o tym wspomina: „Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, czy odczuwałam wtedy żar płomienia, gdyż trzymając rękę w ogniu nie posiadałam się z radości. Dopiero gdy wyciągnięto mi ręce z rozżarzonych węgli, odczułam ból.
Nie przy¬pominam sobie, żebym wtedy płakała”.
Gdy dowiedziała się, że św. Róża z Limy często się biczowała, sporządziła sobie biczownicę, aby czynić podobnie. Było jej bardzo przykro, gdy dowiedziano się o tym i zabroniono. Pewnego dnia jedna z jej sióstr zamykała drzwi z nieuwagą i przycięła palce Urszuli. Siostra krzyknęła z przerażenia, gdy usłyszała miażdżoną kość. Jednak Urszula powiedziała ze spokojem: „Nie bój się! Nie jest tak źle”.
Tak samo zachowała się mała Urszula, gdy matka obcinając jej paznokcie skaleczyła palec. Zaczęła cieknąć krew, lecz zniosła ten ból bez najmniejszej skargi.
Jednakże dziewczynka ta miała też swoje wady. Była bardzo uparta. Umiała postawić na swoim. Pewnego dnia zapowiedział się z wizytą do jej rodziny kuzyn. Przygotowano więc dwa torty. „Po co takie marnotrawstwo” — pomyślała mała dziewczynka. Trzeba przecież przede wszystkim pomyśleć o biednych. Bez wa¬hania rozcięła je na kawałki tak małe, że nie można było podać gościom i trzeba było rozdać ubogim.
Pewnemu młodemu chłopcu, który nie chciał odmawiać Zdrowaś Maryjo, dała takiego szturchańca w bok, że tenże spadł ze scho¬dów nie wyrządzając sobie zresztą najmniejszej szkody. Gdy sio¬stry nie chciały jej pomóc przyozdabiać ołtarzyków, tak długo hałasowała, aż w końcu zgodziły się. Innym razem tak poplątała im materiał do szycia, że też musiały jej słuchać. Swemu młodemu kuzynowi wymierzyła cios szpadą, aby cierpienie skłoniło go do zmiany życia na lepsze. Pewnemu religijnie obojętnemu garnca¬rzowi, który na ulicy sprzedawał swe towary, podziurawiła garnki, ażeby odczuł stratę i poprawił się.
Jeśli ktoś ze służby czynił w jej domu coś niestosownego, do tego stopnia potrafiła się zezłościć, że uderzała go w twarz. I gdy to nie pomagało, nalegała na swego ojca, żeby zwolnił go z pracy.
Te kilka przykładów już uświadamiają nam, że takich ludzi niezwykle rzadko się spotyka. Jej późniejsze życie wprawi nas w jeszcze większy podziw i zdumienie.
„Będę twoją oblubienicą!”
Sakramentu bierzmowania udzielił Urszuli w wieku 7 lat biskup Onorati. Jej matka od bierzmowania wyraziła przekonanie, że w czasie obrzędu w kościele widziała Anioła Stróża przy boku dziewczynki.
Ojciec Urszuli przeniósł się w tym czasie do Piacenza. Natomiast dzieci pozostały tymczasem w Merkatello. Zaopiekował się nimi wujek. W Wielki Tydzień po tych wydarzeniach Urszula miała widzenie Chrystusa. Zachęcił ją do pilnego rozważania jego męki i śmierci. Równie szybko znikł, jak się pokazał. Od tego czasu czuła tak ogromną miłość do cierpiącego Zbawiciela, że nie była w stanie pomyśleć o Nim bez płaczu. Aby w jakiś sposób współ¬czuć jego cierpieniom, nałożyła na siebie wszelkiego rodzaju pra¬ktyki pokutne. Kłuła się igłami, biczowała się, klęczała do upadłe¬go na ziemi i biła się pokrzywami. Unikała przyjemnych rozmów, gdyż Chrystus powiedział jej: „Ja jestem prawdziwą radością. Ja będę twoim ulubieńcem.”

Na to w bezgranicznym geście miłości wyciągnęła swoje ręce ku Niemu i zawołała: „A ja będę Twoją oblubienicą! Nikt mnie nie odciągnie od tego, Panie, obiecuję Ci to. Pomóż mi, żebym nigdy nie była oddzielona od Ciebie!”
Po jednorocznej rozłące ojciec zabrał dzieci do Piacenza. W świę¬to Ofiarowania Pańskiego wybiła dla dziesięcioletniej dziewczynki najszczęśliwsza godzina. W tym dniu przystąpiła do I komunii św. Czuła po przyjęciu Chrystusa do swego serca taki wewnętrzny żar w sobie, że wracając już z kościoła do domu pytała się w swojej prostocie, jak długo będzie się palił ten wewnętrzny płomień. Gdy zauważyła, że otoczenie zdziwiło się tym pytaniem, dopiero wtedy zrozumiała — została jej udzielona specjalna łaska. Sądziła bowiem, że każdy człowiek odczuwa taki żar po przyjęciu komunii św. Tak więc nie wspominała już o tym więcej. Natomiast starała się przystępować do komunii św. tak często jak tylko to było możliwe.
Gdy pewnego dnia Chrystus wezwał ją dwa razy do uzbrojenia się do walki, myślała w swojej naiwności, że trzeba się przyspo¬sobić do tamtejszego sposobu prowadzenia walk. Dlatego zwróciła się do ojca z prośbą, aby nauczył jej szermierki. Jednakże Chrystus wyjaśnił jej, że musi przygotować się do walki z szatanem, światem i ciałem. Wobec tego ćwiczyła się w modlitwie. Godzinami klęczała przed swoimi ołtarzykami i czuła przy tym tak wielką radość, że nierzadko zapominała o przyjmowaniu pokarmów. Nie wiedziała nawet, gdzie się znajduje. W swojej gorliwości starała się zachęcić siostry i ojca do podobnych modlitw. W Boże Narodzenie nie po¬siadała się z radości, gdy w kościele oglądała Boże Dziecię w żłob¬ku. Dla niej figurka nie była martwa. Widziała Boże Dziecię jakby żywe i była cała w Nie zapatrzona.
Dnie, w których przyjmowała komunię św., były błogosławio-nymi dniami. Zdawało się, jakby wyczuwała obecność Chrystusa w sercu. Cały świat ze wszystkimi wspaniałościami napełniał ją wstrętem. Spędzała więc jeszcze długie godziny po przyjęciu ko¬munii św. przy swoich ołtarzykach. Pragnienie, aby porzucić świat i wstąpić do zakonu, stawało się coraz mocniejsze. Aby zmówić ’ wszystkie zaplanowane modlitwy, kazała się bardzo wcześnie bu¬dzić. Prawie zawsze kończyła swoje modlitwy z jasnym pozna¬niem, że Zbawiciel wybrał ją na swoją oblubienicę. Miłość do boskiego Zbawiciela tak przepełniała jej serce zwłaszcza w święta roku kościelnego, że chodziła po domu jak pijana. Im więcej było światła w jej wnętrzu, tym bardziej poznawała swoją nicość i grze¬szność. Doznała nieodpartego pragnienia wykonywania różnych praktyk pokutnych. Gdy zrobiła jakiś błąd, nie ustawały wyrzuty sumienia, aż za wszystko odpokutowała i przestała go powtarzać. Spowiednik zakazał jej spełniać zewnętrzne praktyki pokutne. Nie dała mu jednak spokoju, aż zezwolił jej na noszenie włosiennicy i na biczowanie się trzy razy w tygodniu. Miała dopiero wtedy 14 lat.
Pokornie tak oto później wspomina ten okres: „Gdy przyjecha-liśmy do Piacenza, ojciec zażądał ode mnie, abym ubierała się stosownie do zajmowanej przez naszą rodzinę pozycji społecznej. Mieliśmy oprócz tego w domu służbę. Dziwię się tej rozrzutności, ponieważ pochodząc z niskiego stanu nie byliśmy przyzwyczajeni do wytwornego sposobu życia. Musieliśmy jednak zgodzić się z wolą ojca, a ja miałam w tym swoją przyjemność. Do pracy nie miałam wiele ochoty, aczkolwiek w ciągu godziny robiłam tyle, ile ktoś inny w ciągu całego dnia. Nie troszczyłam się zbytnio, aby czegoś się nauczyć. Ale wszystko, co spostrzegłam, u innych, przedrzeźniałam. Byłam w tym nieznośna. A mimo to domownicy odnosili się do mnie z sympatią i lubili mnie bardziej niż innych. Nikt nie ukarał mnie, choć złośliwość moja nie znała granic!
Byłam z natury skłonna do gniewu i najmniejsza drobnostka mogła mnie wyprowadzić z równowagi. Tupałam wówczas nogami, aby postawić na swoim”.
Ta odpowiedź pozwala bliżej zrozumieć jej życie wewnętrzne. Okazuje się więc, że mimo wszystkich nadzwyczajnych łask Urszula nie była pozbawiona pokus, słabości i twardych wewnętrznych zmagań. Chrystus nie na darmo kiedyś wezwał ją: „Walcz, walcz!” Słowa te wzięła sobie do serca i walczyła z szatanem, swoim ciałem i przymilającym się światem.
„Ty musisz zostać moją oblubienicą!”
Tylko nieliczni rodzice przyznają, że nie mają absolutnego pra-wa do swoich dzieci. Przeważnie chcą rozporządzać swoimi dziećmi według swego uznania. Jacyż są nieszczęśliwi, gdy Bóg daje ich dzieciom łaskę powołania do stanu zakonnego. Nawet z ust chrze¬ścijańskich rodziców można usłyszeć stwierdzenie: „Nasze dzieci nadają się do małżeństwa i powinny mieć dzieci, a do klasztoru nie pójdzie żadne!” Czasami Bóg przypomina namacalnie, że jest ktoś, kto pierwszy ma prawo do człowieka, gdy nagle dziecko zostaje zabrane z tego świata.
Również ojciec małej Urszuli nie mógł się pogodzić z myślą, że jeszcze ktoś wyższy ma prawo współdecydowania o przyszłym losie jego ukochanej córki. Usiłował ją wszelkimi środkami od¬wieść od tego zamiaru. Zakupił jej najpiękniejsze stroje, ażeby wzmóc jej próżność. Zabierał ją wszędzie ze sobą i pokazywał wspaniałości tego świata. Dawał jej do zrozumienia we wszelki możliwy sposób, że ja kocha. Pokazywał jej, że bez niej świat byłby dla niego nie do pomyślenia. Ze łzami w oczach wyznał jej: „Nigdy nie zgodzę się na to, żeby ci dać pozwolenie na wstąpienie do klasztoru”. Namówił pewnego krewnego, żeby przyprowadzał z sobą do ich domu młodych kawalerów. Wiele wtedy opowiadało się o pięknie miłości małżeńskiej. Wspaniałe partie czekały na nią. Ponieważ wszystkie te zabiegi okazały się bezskuteczne, ojciec przypuścił szturm z innej strony. Zapraszał do domu krewnych sióstr zakonnych czy księży, żeby opowiadali o niezliczonych ofia¬rach i wyrzeczeniach życia klasztornego. Urszula przysłuchując się powinna zrozumieć wreszcie, że nie będzie tam tak różowo i na puchach nie będzie sypiać. Może to sprowadzi ją z powrotem z obłoków na ziemię — myślał ojciec.
Jednakże te opowiadania ludzi, których krewni byli w zakonie, nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Była pewna, że ma powo¬łanie. Nie było dla niej innej myśli, jak tylko o zakonie. Do tego wszystkiego Chrystus umocnił ją w tym przedsięwzięciu. Pewnego dnia usłyszała wyraźnie Jego żądanie: „Ty musisz zostać moją oblubienicą!”
Gdy ojciec przypomniał jej, że nie będzie mogła ze sobą zabrać do klasztoru swoich sióstr i dlatego będzie tam bardzo samotna, odpowiedziała zdecydowanie i stanowczo: „Ze względu na Boga opuszczę ojca i siostry”. Po tym znowu usłyszała wyraźny głos Pana: ,,Ty musisz zostać moją oblubienicą!”
Jednak ojciec nie poddawał się jeszcze. Przekazał w jej ręce prowadzenie domu, ażeby dać jej posmakować, jak pięknie jest troszczyć się o innych. Przypomniał jej obowiązki dziecka wobec ojca. Ale ona przypomniała ojcu, że ma także wypełniać obowiązki względem Ojca niebieskiego. „On jest moim największym Ojcem, któremu nie tylko ja, lecz i ty powinieneś być posłuszny”.
Te słowa wreszcie okazały się najmocniejsze. Ojciec poddał się i powiedział: „Masz rację i cieszę się, że tak myślisz. Daję ci pozwolenie na wstąpienie do klasztoru”.
Z tej okazji chyba wypowiedziała słowa, które później napisała: „Jeśli pójdę do klasztoru, będziesz miał przy śmierci o jeden kło¬pot mniej. Wykorzystujmy czas, który został nam dany, a nie czekajmy na następny.
Rzeczy tego świata ulatują jak wiatr. W godzinie swojej śmierci odczujesz wielki spokój, gdy pojednasz swoją duszę z Bogiem, do czego nie mogłabym się przyczynić pozostając w świecie. Nie zmarnuj danego ci czasu i zdobądź się jako prawdziwy chrześcijanin na szczerą i pełną żalu spowiedź!” Ojciec był niezmiernie zdziwiony słysząc tak dzielną mowę swo¬jej córki. Na pytanie, jak do tego doszła, żeby zachęcić go do spo¬wiedzi, powiedziała: „Ponieważ coś mnie do tego pobudza”. Fak-tycznie, ojciec już dłuższy czas nie spowiadał się. Zachęta córki nie dała mu spokoju, aż uporządkował swoje sprawy z Bogiem. Wkrótce potem ojciec zdecydował się odesłać córkę do Merkatello i powierzyć ją opiece brata. Skrycie liczył na to, że pobyt córki u brata zachęci ją do pozostania na świecie. Udzielił również wskazówek, w jaki sposób obchodzić się z nią. Przede wszystkim powinna objąć kierownictwo nad domem i każdy ma się do niej delikatnie odnosić, jak to jest tylko możliwe. Poza tym nie wolno przy niej ani słowem wspomnieć o życiu klasztornym. Powinno się ją tak bardzo rozpieścić, żeby w tym zostały utopione wszyst¬kie jej pragnienia.
Gdy najstarsze jej siostry wstąpiły do klarysek w Merkatello, gorzko rozpłakała się. Nie było jej oczywiście smutno z powodu rozłąki z siostrami, ale obawiała się, że będzie musiała teraz prze¬jąć na siebie wszystkie sprawy domowe, aby nie zostawić ojca na pastwę losu.
Zaczęła szukać pomocy w modlitwie i czyniła wszystko, żeby osiągnąć upragniony cel. Jednak wszystkie jej wysiłki zdawały się bezskuteczne. Ojciec nie zamierzał już więcej podtrzymywać danego przyrzeczenia. Wzięła to sobie tak do serca, że aż się roz¬chorowała. Zastosowane lekarstwa nie skutkowały. Jeśli jednak powiedziano coś o klasztorze, natychmiast odzyskiwała siły, jakby zażyła najlepszy lek. Gdy ojciec dowiedział się o tej osobliwej chorobie, dał jej powtórnie pozwolenie na wstąpienie do klasztoru. Gdy Urszula tylko o tym usłyszała, zaraz wzmocnił się jej orga¬nizm. Wstała z łóżka i była zupełnie zdrowa.
Ojciec sądził, że skoro córka wyzdrowieje, będzie mógł z powro¬tem wycofać obietnicę. Tym razem posłużył się starszą córką, która już przebywała w klasztorze. Polecił jej, aby opowiedziała Urszuli z własnego doświadczenia o wszystkich surowościach życia zakon¬nego i zachęcić ją do pozostania w świecie, gdzie przecież można prowadzić też piękny żywot w małżeństwie. Gdy tylko zaczęła przedstawiać w ten sposób życie zakonne, Urszula zdecydowanym tonem zaprotestowała: „Proszę nie mówić na ten temat ani słowa! Inaczej widzimy się po raz ostatni. Jako siostra zakonna powinnaś się wstydzić takie rzeczy opowiadać. Nie postępujesz w duchu św. Klary, która swoje siostry nie zachęcała do próżności, lecz do ukochania życia zakonnego”.
Na te energiczne słowa ojciec nie miał już odpowiedzi. Musiał ostatecznie ustąpić.
Nowe trudności
Urszula zastanawiała się teraz, do jakiego wstąpić klasztoru. Jedno było pewne: musi to być surowy zakon. Skierowano ją do kapucynek, które miały malutki klasztor w Citta di Castello. Tam, jak ją poinformowano, panuje surowa dyscyplina i porządek. Nie zastanawiając się długo pojechała ze swoim wujem, aby pro¬sić o przyjęcie. Gdy po uciążliwej podróży dotarli na miejsce, okazało się, że klasztor nie może już jej przyjąć — kilka godzin przedtem została przyjęta dziewczyna Klara Feliks, dla niej więc nie ma już miejsca.

Urszula nie dała za wygraną. Zwróciła się osobiście do biskupa Sebastiani. Jednakże on również dał jej odmowną odpowiedź. Z pła¬czem opuściła dom biskupa. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czyżby zapraszające głosy, które zachęcały ją do pozostania oblu¬bienicą Chrystusa okazały się zwykłym złudzeniem? Czy może pa¬dła ofiarą swojego uporu? Czyżby Bóg podsuwał myśl, żeby się zająć ojcem? Czuła się wtedy jak magowie, którzy stracili gwiazdę z oczu.
Ale Urszula szybko przyszła do siebie. Jeśli nie było omamie-niem to, co Chrystus do niej powiedział: „Ty musisz zostać moją oblubienicą”, to na pewno postara się także utorować drogę, aby nią rzeczywiście została.
Bez wahania udała się po raz wtóry z wujem do biskupa. Z pła¬czem i z błagalnym gestem rąk prosiła go, aby umożliwił jej przy¬jęcie do zakonu. Oświadczyła, że Chrystus przyprowadził ją tutaj i powołał do stanu zakonnego. Ona nie może postąpić inaczej, ona musi pójść za głosem powołania.
Biskup okazał swoje ojcowskie serce. Poszedł osobiście z nią do przełożonej klasztoru i poprosił, aby w tym jedynym wypadku został uczyniony wyjątek. Przełożona obiecała przedyskutować sprawę z całym klasztorem. Decyzja zostanie jej podana o umó¬wionej godzinie w kościele klasztornym. Tam może się udać. Był 17 czerwiec 1677 roku, kiedy została podjęta decyzja pozytywna. Urszula znajdowała się już w kościele z wyżej wymienioną kan¬dydatką Klarą Feliks. Obie ucieszyły się wielce, gdy wkrótce zja¬wiła się przełożona i powiadomiła je, że zostały przyjęte do kla¬sztoru.
Stosownie do zwyczaju już wtedy otrzymały z rąk spowiednika poświęcony pasek.
Radość ze wstąpienia była przeogromna. Urszula wpadła w eksta¬zę. Dopiero, gdy przełożona zawołała ją na rozmowę, obudziła się.
Po tej eksplozji radości wkrótce przyszły nowe próby. Urszula nie mogła siebie teraz poznać. Przed przyjęciem całym sercem tęskniła do tej chwili, gdy będzie przebywać w klasztorze. Gdy to się ziściło i była przekonana, że jest na drodze swoich marzeń, przyszło potworne rozczarowanie. Wszystko budziło \v niej wstręt. Modlitwa nie przynosiła radości. Klasztorny regulamin wydawał się jej stalowym pancerzem, który krępuje wszystkie jej ruchy. Do tego ubóstwo i monotonia! Czyż ojciec nie miał racji, gdy uważał ją za powołaną do małżeństwa? Czy nie byłoby wspa¬nialej troszczyć się o sprawy rodziny? Czy nie lepiej byłoby mieć wokół siebie męża i dzieci — i ich kochać? W kolorowych bar¬wach jawiły się przed nią obrazy z życia rodzinnego i małżeń¬skiego. Ale Urszula wnet się zorientowała, że za tym wszystkim kryje się ktoś inny, kto nie chce, żeby była w zakonie. To szatan, wróg wszelkiego dobra. Czy wiedział, że da mu porządną odprawę przez swoją pokutę i święte życie?
Urszula czyniła to, co można i trzeba w takim położeniu czynić: modliła się i zawierzyła bez reszty Zbawicielowi. Teraz usłyszała wyraźnie słowa: „Nie lękaj się! Ty jesteś moja. Pragnę, abyś cierpiała i zmagała się. Bądź pewna, jestem przy tobie!”
Po trzech miesiącach od przyjęcia, w dniu 28 października 1677 roku odbyły się jej obłóczyny. Uroczystościom przewodniczył biskup Józef Sebastian!. Nadano jej imię zakonne Weronika. Biskup prze¬kazując ją przełożonej Marii Gertrudzie Albizzini powiedział pro¬rocze słowa: „Proszę na nią zwracać baczną uwagę. Będzie wielką świętą”.

Jeden nie chce ustąpić
Wszyscy święci, którzy otrzymali łaski przeżyć mistycznych, musieli toczyć twardą walkę z demonem. Tak więc nie dziwmy się, że i Weronika została do tej walki wciągnięta.
Bardzo poważnie traktowała wszystkie ćwiczenia duchowe. Za¬chowywała dokładnie konstytucje. Umiała powstrzymać się od rozmów, była pokorna i uprzejma wobec wszystkich. Wyjawiała spowiednikowi szczerze swoje błędy i słabości, a także zwierzała mu się ze swoich pokus, objawień i otrzymanych łask.
Dzięki otwartości i szczerości Weronika pozbawiała tego ojca kłamstwa każdej możliwości, aby ją zwodzić i wprowadzić na fałszywe drogi. Demon wpadał w szał. Usiłował nakłonić ją do upadku w sposób wprost nieprawdopodobny. Gdyby w swoich pismach Weronika o tym nie wspomniała, trudno byłoby przyjąć to za prawdę.
Diabeł ukazywał się jej w postaci nawet mistrzyni nowicjatu Teresy Ristori. Otóż przyszedł do celi i przestrzegł, żeby nie była tak szczera wobec swego spowiednika. Po klasztorze krążą na ich temat plotki. Tenże ojciec jest ponadto ordynarnym męż-czyzną, któremu nie można ufać. Zbędne jest też to, że ciągle prosi o pozwolenie pójścia do komunii św.; powinna postępować samodzielnie i przez to nauczyć się sama podejmować dojrzałe decyzje. Ostrzegając, dodała jeszcze rzekoma „mistrzyni nowicja¬tu”: „Proszę o tym nie mówić ani ze zwyczajnym, ani z nadzwy¬czajnym spowiednikiem”. Także ona, mistrzyni nowicjatu, nie chce do tej rozmowy już więcej wracać. Zobowiązuje ją do tego w imię świętego posłuszeństwa.
Weronika odrzekła na to bardzo mądrze: „Oczywiście, że będę o tym milczała. Jedynie biskupa będę prosić o pozwolenie opo¬wiedzenia o wszystkim, o czym mówiłam ze spowiednikiem. Niech on rozsądzi, jak postąpić dalej. Biskupowi również przedstawię dzisiejszą rozmowę”.

Te słowa wprawiły „mistrzynię” w taki szał, że zakazała jej z kimkolwiek o tym mówić i rozwścieczona odeszła. Odezwał się dzwonek na modlitwy wieczorne i Weronika udała się do chóru. Mocno się zdziwiła, gdy zauważyła przełożoną przy samym chórze, choć przed paroma sekundami była u niej. Ponieważ wydawało się jej to bardzo niezwykłe, zapytała spowiednika, co o tym sądzi. Ten poradził jej pójść do mistrzyni nowicjatu i w rozmowie z nią napomknąć o jej zakazie. Ze zdziwieniem Weronika stwierdziła, że mistrzyni o niczym nie wie.
Jeszcze raz demon usiłował uknuć intrygę, aby spowodować wydalenie jej z klasztoru. Tym razem przybrał postać jej samej. Jako taki wszedł do pokoju współsiostry i rzucał oszczerstwami na mistrzynię nowicjatu. Siostra ta przyjęła to wszystko za dobra monetę i udała się do mistrzyni, aby powiadomić ją o zachowaniu ,,Weroniki”. Mistrzyni nowicjatu dała się oszukać machinacjami demona i przez 3 dni nie odzywała się do nowicjuszki. Weronika gorąco się modliła wyczuwając napiętą sytuację. Po tych paru dniach mistrzyni zawołała ją do siebie i kazała wytłumaczyć się z tych rzekomych oszczerstw i plotek. Weronika mogła jedynie zapewnić, że nie ma w tym ani krzty prawdy. Nawet nigdy o czymś takim nie pomyślała sobie, a cóż dopiero żeby to uczyniła.
Gdy sprawa została dokładniej badana, wyszło na jaw, że gdy nowicjuszka słyszała oszczerstwa Weroniki, to akurat Weronika była na rozmowie u mistrzyni.
Demon nie dał jednak za wygraną. Zjawił się znowu i starał się jej obrzydzić prace, które wykonywała. Prace te mogły się dla siostry zakonnej wydać nieoczekiwane.

Usiłował wzbudzić w niej taki wstręt, żeby poczuła odrazę do życia zakonnego, a tak¬że w ogóle do życia. Najlepiej byłoby, gdyby odebrała sobie życie, gdyż wtedy miała by wreszcie spokój z wszelką nędza ludzka.
W czasie, gdy demon podsunął jej tę myśl, polecono jej, by poszła po wodę dla chorych. Musiała więc taszczyć po schodach dwa ciężkie dzbany wody. Już wstępowała na ostatni stopień, kiedy niewidzialna jakaś ręka pchnęła ją tak mocno, że razem z dzbanem runęła w dół po schodach.. Dziwnym sposobem dzbany nie potłukły się, lecz ona sama mocno się poobijała. Weronika roześmiała się tylko. Wiedziała, że jest ktoś, kto się na nią złości, a to jedynie przynosiło jej zaszczyt. Przyniosła już 30 takich dzbanów aż na drugie piętro, tak iż była bardzo zmęczona, ledwo wlokła nogi za sobą. I wtedy spostrzegła Zbawiciela z krzyżem na ramionach, który do niej mówił: „Popatrz na krzyż, który dźwi¬gam! Jest o wiele cięższy”. Jedno spojrzenie odjęło od niej wszelkie uczucie zmęczenia i do nóg wróciły siły. Pałała chęcią jeszcze wię¬kszego męczeństwa. Gdy o tym opowiadała mistrzyni nowicjatu, dał się słyszeć w jej piersiach dziwny chrzęst. Mistrzyni przestra¬szona sądziła, że Weronika umiera, jednakże zaprzeczyła ona i wyjaśniła, że czuje się dobrze. Gdy po śmierci wyjęto jej serce, oka¬zało się, iż znajduje się na nim wyryta litera „F”. Wytłoczenie tej litery na jej sercu chyba wtedy się dokonało.
Aby umocnić ją w pokorze i miłości, Bóg dopuścił, że jedna z nowicjuszek ciągle oskarżała ją przed przełożoną. Weronika nie tylko znosiła spokojnie te złośliwości, ale także darzyła wspołnowicjuszkę szczerą miłością i uprzejmością. Prosiła tylko, żeby przez te fałszywe oskarżenia nie wynikło dla innych jakieś zgor¬szenie.
,.Walcz, walcz!” — powiedział kiedyś do niej Pan. Jej życie było rzeczywiście jednym pasmem, zmagań. Jednakże zawsze z nich wychodziła zwycięsko. We Wszystkich Świętych 1678 roku złożyła profesję zakonną. Obecnie była oblubienicą prawdy Chry¬stusa. Każdą rocznicę tej profesji czciła szczególnymi ćwiczeniami duchowymi i odnawiała wtedy swoje oddanie Bogu, jak .gdyby czyniła to po raz pierwszy.
„Ciężki krzyż i wiele cierpień są moją ozdobą i radością”
„Weronika czuła się jako oblubienica Chrystusa. Pragnęła więc swemu boskiemu Oblubieńcowi ofiarować miłość tak wielką, na jaką było ją stać. Ale miłość wyraża się nie w wielkich słowach, lecz w wielkich czynach, w zaparciu się siebie, w postawie służebnej i posłuszeństwie. Postanowiła więc być przez całe życie w pokornej zależności od przełożonych. Nie znała miary w okazy¬waniu miłości i postawy ofiarnej wobec swoich współsióstr. Wie¬działa, że cokolwiek uczyni dobrego którejś z sióstr, samemu Chry¬stusowi to uczyni.
Przy jedzeniu wybierała sobie te potrawy, które jej nie odpo-wiadały. Pragnąc doskonałego ubóstwa, używała tylko rzeczy pro¬stych i niewartościowych. Zachęcała również współsiostry, żeby pozbyły się jedwabnych poduszek do szycia, kosztownych obrazów i pergaminów, medali i srebrnych krzyży. Siostry posłuchały ją i wybrały to, co proste i ubogie.
Kochając wszystkich ludzi, pamiętała także o biednych grzesz¬nikach. Nigdy nie było za wiele modlitw w ich intencjach. Wiele trudów i pracy ofiarowała za nich. Chciała być pośredniczką mię¬dzy Bogiem a ludźmi. Czyniła wszystko, aby przełamać siłę grze¬chu na ziemi. Pewnego dnia modliła się przed tabernakulum o na¬wrócenie religijne obojętnych ludzi. Uczyniła akt ofiarowania się Bogu. I wtedy została boleśnie uderzona w twarz i w plecy. Prze¬wróciła się na ziemię.

Ponieważ równocześnie zjawiły się pokusy, aby już więcej nie ofiarowywać się Bogu za grzeszników, zrozu¬miała, że zdarzenie to miało odebrać jej wszelką ochotę do modli¬twy w tych intencjach. Znowu demon próbował sprowadzić ją na manowce. Weronika jednak na te zakusy nieprzyjaciela zareagowała w jedynie właściwy sposób. Zaczęła się jeszcze więcej modlić, a nawet chwyciła za rzemienie i biczowała się przez długi czas. Demon nie mógł znieść widocznie swojej przegranej: powstał w kościele dziki wrzask, szczękały łańcuchy, syczały węże, zda-wało się, że całe piekło zostało poruszone. Jednak Weronika nie bała się tego, tylko cieszyła się bezsilnością piekła.
Coś podobnego wydarzyło się, gdy pewnego dnia pracowała w swojej celi. W myślach prosiła cierpiącego Zbawiciela, aby pozwolił jej dzielić Jego cierpienia. Była gotowa wszystko znieść za biednych grzeszników. Pragnęła, by uratowali się. Nagle ude¬rzył ją ktoś okrutnie w plecy. Podniósł się niesłychany skowyt. Przybiegły siostry, by zobaczyć, co się stało i wezwać do zacho¬wania spokoju. Uderzenie to bolało ją przez cały dzień. Ale i z tego cieszyła się. Widziała w tym wyproszony dopust Boży.
Chrystus czasami okazywał jej po tych przeżyciach swoją szcze¬gólną miłość przez udzielenie nadzwyczajnych łask.
Gdy pewnego dnia pracowała z trzema siostrami w kuchni, a te zaczęły śpiewać jakąś religijną pieśń, wpadła w ekstazę. Zawołała: „Mój Jezus, mój Jezus” i przewróciła się nieprzytomna pod nogi s. Klary Feliks. Ani wezwania, ani potrząsanie nie mogło przy¬wrócić ją do życia. Gdy znowu przyszła do siebie, powiedziała z uśmiechem: „Przespałam się krótko, aż poczułam to w sercu”. Takie „omdlenia” zdarzały się częściej. Siostry podejrzewały u We¬roniki epilepsję. Jednak spowiednik o. Cayamazza, który przeba¬dał całą sprawę, doszedł do jednoznacznego wniosku, że chodzi tu o prawdziwe ekstazy.
Później Weronika opisała to w prostych słowach: „Gdy po raz pierwszy przeżywałam ekstazę, odnosiłam wrażenie, że Zbawiciel stoi z krzyżem na ramionach przede mną i proponuje mi, aby pomóc go nieść. Ta propozycja jednak została bardziej przedsta¬wiona przez natchnienie niż słowami. Wskutek tego odczuwałam ogromną tęsknotę za cierpieniem. Następnie ukazał mi się Zbawi¬ciel, który włożył mi w serce swój krzyż i objawił wartość cierpie¬nia. To stało się w ten sposób: Wydawało mi się, jak gdyby Chry¬stus przedstawił mi wszystkie możliwe rodzaje szubienic. Nagle przemieniły się w kamienie szlachetne i wszystkie przybrały postać krzyża. Poznałam wówczas, że Chrystus chce mnie widzieć tylko i wyłącznie jako cierpiącą.
Gdy wróciłam do siebie, odczułam w sercu takie bóle, które od tej pory nigdy nie ustąpiły. Odczuwałam palące pragnienie cier¬pień i byłam gotowa na największe katusze. O tamtego czasu po¬wtarzam sobie dewizę: Ciężki krzyż i wiele cierpień są moją ozdo¬bą i radością”.
Odtąd treścią jej życia jest miłość, cierpienie i podziw dla bez¬imiennej miłości Bożej. Ciągle pragnęła być ukrzyżowaną, gdyż Chrystus sam siebie składał codziennie w ofierze i cierpiał za wszystkich ludzi.

Pragnęła tego, bo także Zbawiciel tak postąpił. Bóg przyjął jej gotowość do całkowitego poświęcenia się i uczynił z niej ofiarę miłości.
Tę miłość przelewała w szczególny sposób na ojca. Gdy pewnego dnia odwiedził ją w klasztorze, wyznał, że jej napomnienia okazały siej bardzo potrzebne. Z pokorą oznajmił jej: „Moja droga córko, tobie polecam moją duszę, pomagaj jej w życiu i w śmierci!”
Śmierć ojca
Szybciej, niż ojciec przypuszczał, miała Weronika przyjść mu z pomocą „w życiu i w śmierci”. W widzeniu sennym Bóg objawił jej ciężką chorobę ojca. Po zbudzeniu natychmiast uklękła i mo-dliła się za niego.
W drugą noc miała jeszcze jedno widzenie senne: Widziała jak ojciec walczy ze śmiercią i umiera, a przecież dopiero przed chwila otrzymała od niego list, w którym nie było żadnej wzmianki o chorobie.
Weronika zareagowała na to nocne widzenie jak każde dziecko kochające rodziców. Gorzko płakała i zdawało się jej, że serce pęknie jej z bólu. Po niedługim czasie do klasztoru dotarła wia¬domość o jego zejściu z tego świata. Rzeczywiście zmarł o tej samej porze, kiedy miała widzenie senne.
Gorąco prosiła Boga o wieczny spokój jego duszy. Dzięki otrzy¬manej szczególnej łasce mogła zobaczyć ojca w wieczności. Wi¬działa go najpierw w głębokiej przepaści i sądziła, że jest w piekle. Jednak wkrótce znowu go zobaczyła, jak cierpi i męczy się w czyśćcu. Głos wzywał ją: „Możesz mi pomóc!”
Po tym zdarzeniu modliła się jeszcze goręcej za niego i starała się te modlitwy wzmocnić ładunkiem praktyk pokutnych. Znowu po pewnym czasie mogła zobaczyć ojca, który powiadomił ją o swoim lepszym położeniu dzięki jej cierpieniom. To utwierdziło ją w przekonaniu, że modlitwy i pokutę za ojca trzeba kontynuo¬wać.
Pewnego dnia Zbawiciel powiedział do niej: „Twoja modlitwa będzie wysłuchana w dzień św. Klary. Ojciec zostanie tego dnia uwolniony z wszystkich swoich cierpień, ale pod warunkiem, że ty te męczarnie weźmiesz na siebie. Będziesz musiała wiele wy-cierpieć”.
Z radością s. Weronika zgodziła się być taką ofiarą zastępczą. I faktycznie w święto św. Klary ojciec został uwolniony od wszyst¬kich cierpień. Ale musiał na razie pozostać w czyśćcu. Gdy usilnie prosiła, aby Bóg zabrał go do nieba, zostało jej objawione, że jego dusza zostanie przyjęta do niebieskiej ojczyzny w zbliżające się Boże Narodzenie.
„I rzeczywiście, w Boże Narodzenie — opisuje — zdawało mi się, że widzę ojca w czyśćcu. Nagle anioł bierze go za rękę. Ojciec był cały w bieli, pozdrowił mnie i podziękował za miłość. Zaraz potem przemienił się w jasny, cudowny blask. Nie widziałam go więcej, zniknął z aniołem.
Rano po komunii św. zobaczyłam duszę mojego ojca cudownie świetlistą i piękną. Jego dusza powiedziała mi, że razem z nim wiele innych dusz zostało odkupionych. Miałam możność też je zobaczyć. Było ich rzeczywiście dużo. To zostało mi ukazane dwa lub trzy razy. Radość, którą przy tym zaznałam, nie umiem wyra¬zić na piśmie”.
Jak musiał być teraz ten ojciec szczęśliwy, że Bóg podarował mu tak kochającą córkę! Któż pomógł by mu, jeśli nie ona? Nie, Bóg nie odbiera niczego, nie dając jednocześnie w zamian czegoś większego. Gdyby o tym pamiętali rodzice naszego stulecia, którzy są tak skąpi dla Boga i nie pragną już tak bardzo mieć swego dziecka jako bliższego ucznia Chrystusa czy to w stanie zakonnym czy kapłańskim. Zawsze tak było, że właśnie te dzieci były największą ich radością w chwili śmierci.
„Pragnę, pragnę nie pociech, lecz goryczy i cierpień!”
S. Weronika wykonywała w klasztorze różne prace. Była kolej¬no kucharką, troszczyła się o odzież, posługiwała przy chorych, zajmowała się furtą i zakrystią. Każde z tych zadań spełniała obowiązkowo i sumiennie.
Miała 33 lata, gdy Chrystus wybrał ją sobie za oblubienicę cierpień. W jej życiu urzeczywistniały się słowa św. Pawła: „Co do mnie, nie daj Boże, bym miał chlubić się z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa” (Ga 6, 14). Wero¬nika z Chrystusem ma być przybita do krzyża. Chrystus ukazał jej tajemniczy kielich, który rozpoznała zaraz jako kielich goryczy. Bez oporu oświadczyła gotowość wypicia do dna z tego kielicha, chociaż ją to dużo kosztowało. Trzeba było zapanować nad cie¬lesną naturą. Tęsknota za cierpieniem była tak mocna, że często wołała: „Kiedy to nastąpi, że będę mogła pić z Twego kielicha! Pragnę, pragnę nie pociech, lecz goryczy i cierpień!”
Pewnej nocy powtórnie objawił się jej Zbawiciel. Znowu wska¬zał na kielich i powiedział: „Ten kielich jest przygotowany dla ciebie. Dam ci go, abyś zakosztowała tego, czego ja zakosztowałem, lecz jeszcze nie teraz. Przygotuj się na tę chwilę! Zakosztujesz go, jeśli przyjdzie na to pora”.
To, co zobaczyła, tak mocno zapadło jej w duszy, że ciągle widziała to przed sobą. Przy tym Chrystus pokazał jej wszystkie rodzaje cierpień, jakie czekają na nią w przeciągu roku ze strony diabła, świata i własnej natury. Zdecydowanie i z radością zgo-dziła się je przyjąć.

Poprzez różne objawienia była powoli wprowadzana w wypełnia¬nie swego zadania jako dusza cierpiąca za innych. W noc przed Wniebowzięciem Matki Bożej zobaczyła jak Boski Zbawiciel w swoim boskim Majestacie podaje Matce Bożej kielich, napełniony po brzegi. Maryja przyjmuje go i zwraca się do Weroniki ze sło¬wami: „Drogie dziecko, ten kielich ofiaruję ci w imieniu mojego Syna”. Obok Matki Bożej zobaczyła św. Katarzynę ze Sieny i św. Różę z Limy. Obie dały jej do zrozumienia, żeby przyjęła ten kielich.
Wkrótce potem w noc przed świętem św. Augustyna objawił jej się boski Zbawiciel. Siedział na wspaniałym tronie. Otoczony był rzeszą świętych z Ojcem Kościoła św. Euzebiuszem z Hippony. Zbawiciel zwrócił się do s. Weroniki i rzekł: „To jest cenny dar; pochodzi od samego Boga”. W tym momencie w kielichu zaczęło się burzyć, tak iż przelewało się bokami. Gorliwi aniołowie zebrali ten nadmiar i zanieśli przed Boży tron. Na pytanie, co to ma zna¬czyć, otrzymała odpowiedź: „To wszystko oznacza nadmiar cierpień, które będziesz musiała znieść; natomiast złote naczynia wskazują na wysoką wartość cierpień”.
Kiedyś znowu modliła się przed tabernakulum. Wtedy zjawił się przed nią boski Zbawiciel cały pokrwawiony i trzymał znowu w ręce ten kielich. „Popatrz na mnie, droga córko — powiedział do niej Chrystus — przyglądnij się tym ranom! Wszystkie zapra¬szają cię, aby wypić ten gorzki kielich. Przekazuję ci go i chcę, żebyś zakosztowała go”. Wizja dodała jej dużo wewnętrznej siły. Odtąd jedynym jej pragnieniem było wypełniać wolę Bożą.
Bardzo szybko miało nastąpić to, co przeżywała w wizjach.
Pierwszym cierpieniem okazała się wyniszczająca gorączka. Była tak wysoka, że przez 8 dni nie mogła w ogóle nic jeść ani pić. Widziała, jak od czasu do czasu tamten oglądany kielich tajemni¬czo nad nią był wylewany. Wskutek tego jej wnętrze rozgrzewało się do tego stopnia, że nic nie mogło go ostudzić. Zobaczyła też znowu, jak z tego kielicha spada kilka kropel do jej jedzenia i ni¬szczy wszelki smak; innym razem krople te zamieniają się w mie¬cze, włócznie i strzały, które przebijają i przewiercają jej serce.
Jeśli podano jej trochę wody lub jakieś lekarstwa, aby obniżyć gorączkę i złagodzić bóle, to powodowało to tylko pogorszenie i wzmocnienie jej cierpień. Nie skarżyła się. Powtarzała jedynie: „Pragnę, pragnę nie pociech, lecz goryczy i cierpień!”
Nic dziwnego, że również demon zaatakował ją z furią. Pewnego dnia wrzucił ją do lodowatej wody i trzymał tam przez dwie godziny, aż z zimna skostniała do nieprzytomności. Siostra opieku¬jąca się nią musiała poświęcić 4 godziny na ponowne rozgrzanie jej, ale to wszystko jeszcze zwielokrotniało jej męczarnie.
W swoich późniejszych zapiskach zanotowała: „Wszystkie te cierpienia nic nie znaczą w porównaniu z tym, co cierpiałam w swoim wnętrzu. Czułam się opuszczona i zdawało mi się, że znajduję się w nieprzeniknionych ciemnościach. Przebywałam tak daleko od Boga, że nie mogłam ani oddychać, ani modlić się do Niego”. Wspominając żywo te straszne chwile tak napisała: „O, sro¬dze cierpiąca duszo! Jesteś pozbawiona wszelkiego ratunku, czu¬jesz się oderwana od najwyższego Dobra. Wzdychasz, lecz nikt cię nie pociesza. Wołasz do Oblubieńca — a On cię nie słyszy. Szukasz Go — a On ci ucieka. Prosisz, lecz pozostaje głuchy na twoje wołanie. Jest to męka, która równać się może tylko z lękiem śmier¬telnym”.
Wszystkie  te  cierpienia  będą   jednak  tylko przygotowaniem  do jej mistycznych zaślubin z Chrystusem. Posłuchajmy sami, czego doświadczyła!
„Gdy pewnego ranka uczestniczyłam we mszy św., zauważyłam nagle jakąś zbliżającą się postać; poczułam, że ktoś dotknął mnie w sercu i zapłonęłam silnym pragnieniem zjednoczenia się z Bo¬giem. Chwilowo zdawało mi się, jakby Bóg chciał pozbawić mnie zmysłów i dał mi poznać, że pragnie zaślubić się ze mną. Czułam z tego powodu wielką radość w sercu, które całe było w ogniu. Dzięki temu rozpaleniu się miłości zrozumiałam jasno, jak mam przygotować się przez cierpienia na tę wielką chwilę. Miłość do cierpienia wzrosła dzięki temu jeszcze bardziej”.
Po tych przeżyciach modliła się ciągle jak na różańcu powta-rzając: „Jezu moja miłości! Oblubieńcze mojej duszy!”
Chrystus wskazał jej dnia l stycznia 1694 roku, żeby poprzez cierpienia przygotowała się na tajemnicze zaślubiny. Te cierpienia nie dały na siebie długo czekać.
Weronika 25 marca ma znowu wizję Matki Bożej jako Królowej Aniołów. Widzi zarazem znowu obie święte niewiasty: św. Kata¬rzynę ze Sieny i św. Różę z Limy. Obie proszą Matkę Bożą, żeby nakłoniła Jej boskiego Syna do jak najszybszych zaślubin z Wero¬niką. Po czym Matka Boża ukazała jej wspaniały pierścień, który został jej podarowany na zaślubiny. Jak wielka radość ogarniała ją z tego powodu, jak nieprzenikniona noc i samotność trwała w jej duszy. Nie skarżyła się na to, lecz dalej modliła się powta¬rzając: „Panie, bądź uwielbiony! Wypełniać Twoją wolę jest moją radością”. Modlitwa ta dodawała jej otuchy i siły.
W dniu 27 marca tego samego roku wpadła w ekstazę. Oglądała Chrystusa pokrytego niezliczonymi ranami, które rozsyłały nad-zwyczajną jasność. W jego ranie na boku rozbłyskał cudowny kamień szlachetny, który według wyjaśnień Chrystusa symboli-zował jej własne cierpienia, które dobrowolnie przyjęła na siebie. Zapatrzona w ten widok Weronika wypowiedziała swoje gorące pragnienie: „Bój Boże, składam się u stóp Twoich jako ofiara. Pragnę być wraz z Tobą ukrzyżowana.

Pozwól wziąć udział we wszystkich Twoich cierpieniach, które Ty za mnie musiałeś znieść; jednak również w tym pragnę jedynie kierować się Twoją wolą i Twoim upodobaniem”. Podczas tej modlitwy zdawało jej się, jakby przeżyła najwyższe zjednoczenie z Bogiem, jakiego jeszcze dotychczas nie doświadczyła.
W nocy przed Niedzielą Palmową, 4 kwietnia, objawił jej się Chrystus z wielką koroną cierniową na głowie. Natychmiast popro¬siła, czy nie zechciałby jej dać tę koronę, gdyż zasłużyła na nią. Chrystus wypełnił jej życzenie i włożył tę cierniową koronę na jej głowę. Ból był tak wielki, jakiego jeszcze nie przeżyła. Odezwał się jednocześnie głos, że to ukoronowanie jest nieomylnym zna¬kiem jej przyszłych zaślubin z Chrystusem.
Gdy Weronika obudziła się z ekstazy, poczuła na swojej napuchniętej głowie tak przenikliwy ból, że z trudem utrzymała się na nogach. Pokornie prosiła Chrystusa, by dał jej tyle siły, iżby mogła wypełniać swoje codzienne obowiązki i żeby nikt nie dowiedział się o jej wyróżnieniu. Została natychmiast wysłuchana, ale ciągle ból był okropny. Przy każdym ruchu głową sądziła, że musi umierać. Niekiedy bóle potęgowały się do tego stopnia, że nieprzytomna padała na ziemię. Jednakże nie zniechęcała się tym, wprost przeciwnie, do tych cierpień dodawała jeszcze dobrowolne ofiary, biczowała się i pościła, a mimo to wydawało jej się to wszystko za mało. Jej miłość nie znała granic. Stąd bez przerwy prosi o nowe cierpienia, jej prośba zostaje spełniona: odtąd ból cierniowej korony odczuwa na całej powierzchni głowy. Wszystko to znosiła z miłości za nawrócenie grzeszników.
W Wielką Sobotę, 10 kwietnia, Chrystus zapowiedział jej zbli-żające się zaślubiny z Nim. Ukazał jej pierścień zaślubinowy i przypomniałby była w rozmowie jeszcze bardziej opanowana; napomniałby w postępowaniu okazywała więcej gorliwości i mi-łości, a wszystko czyniła z czystą intencją; wskazał jej także, by wszystkie ziemskie radości ofiarowała na chwałę Bożą i aby uni-kała ludzkich pochwał, a szukała upokorzeń i wzgardy dla siebie.
Po spędzeniu nocy na modlitwie odczuła, jakby Bóg wymiótł z jej serca wszystko, co mogłoby się Mu – sprzeciwiać. Tak oczysz¬czone serce przyozdobił swoimi boskimi zasługami.
W czasie komunii św. w dzień Wielkanocy przyszła na nią ocze¬kiwana chwila. Jej serce zapłonęło niezmierzonym płomieniem. Słyszy śpiew anielski i w ekstazie widzi dwa trony. Jeden jest ze złota i bogato inkrustowany szlachetnymi kamieniami. Na tym tronie siedzi Chrystus w swej glorii, przyozdobiony promieniują¬cymi pięcioma ranami. Na drugim tronie ogląda Matkę Bożą ubraną w kosztowny płaszcz.
W tym samym momencie wychodzą z niezliczonych rzesz niebian obie święte dziewice: św. Katarzyna z Sieny i św. Róża z Limy. Zbliżają się do Weroniki i prowadzą ją do obu tronów. Po przy¬byciu tam Weronika przywdziewa różne kosztowne szaty: „Pójdź, moja oblubienico!” — zaprasza ją teraz do siebie Chrystus i całe niebo kontynuuje: „Przyjmij koronę, którą Chrystus przygotował ci na wieki”.
Dzięki wewnętrznemu oświeceniu Weronika poznała, że takie wyróżnienie spotyka tych, którzy poświęciwszy się Bogu w stanie zakonnym żyją wierni swej regule zakonnej.
Jako znak jej mistycznych zaślubin z Chrystusem otrzymuje pierścień zaślubinowy, który jej Pan już wcześniej ukazał.
Maria Spanaciani zeznała w czasie trwania procesu kanoniza-cyjnego św. Weroniki, że widziała u niej w czasie ekstazy wielo-krotnie ten pierścień na ręce. Ale zawsze po ekstazie pierścień stawał się niewidoczny.

Te zaślubiny powtarzały się prawie przy każdej komunii św. Co wówczas czuła, wyznaje w następujących słowach: „Gdybym zebrała razem wszystkie najradośniejsze ziemskie uroczystości, byłoby to mało w porównaniu do tego, co moje serce przeżywa w tych chwilach. Moje serce bije jak szalone ze szczęścia, śpiewa milczeniem i milczy śpiewaniem — z miłości. Jest całkowicie prze¬pojone miłością. Gdybym chciała opowiedzieć o wszystkim, co się wtedy ze mną dzieje, trwało by to bez końca”.
Po tych przeżyciach budziło się jeszcze silniejsze pragnienie, aby cierpieć z miłości — bez pociechy.
W służbie młodzieży zakonnej
Weronika miała 34 lata, gdy przełożeni wyznaczyli ją na wy-chowawczynię młodzieży zakonnej. Nikt od niej nie był właściw¬szy na to stanowisko. W nadzwyczajny sposób posiadała dary Ducha Świętego, odznaczała się miłością i mądrością, nieprzecięt¬ną odwagą, pobożnością i radością.
O ile była surowa wobec siebie, o tyle troskliwa wobec nowicjuszek, żeby im niczego nie brakowało, jeśli tylko pozwalała na to reguła zakonna. Z matczyną miłością pielęgnowała chore nowicjuszki i proponowała Bogu, aby na siebie mogła wziąć ich cierpie¬nia. Gdy Maria Konstantyna Spanaciani dostała wysokiej gorączki, Weronika prosiła ją, by pozwoliła wziąć na siebie jej chorobę. Do¬tknęła ją tylko relikwią krzyża i tamta od razu poczuła się zu¬pełnie zdrowa. Weronika natomiast musiała się z wysoką gorączką położyć do łóżka.
O każdej porze drzwi do jej celi były otwarte, każdy mógł bez przeszkód przyjść do niej. Gdy zauważyła smutek u nowicjuszki, dowiadywała się, dlaczego się martwi. Pocieszała ją, jak tylko umiała. Wszystkie nowicjuszki powinny być dziećmi Bożymi i aby je rozpogodzić, umiała się z nimi w ogrodzie radośnie przekoma¬rzać i bawić.

Przez taką troskliwość i uprzejmość wobec swoich podwładnych zaskarbiła sobie ich zaufanie. Wszystkie ją kochały.
Jej metoda nauczania charakteryzowała się przede wszystkim wprowadzaniem nowicjuszek w świat ewangelii. Wskazywała, że Konstytucje i Reguła swymi korzeniami tkwią w ewangelii. Przy tym nie chodziło jej o literę, lecz o ducha. Jeśli któraś z nowi¬cjuszek była niezaradna czy nie pojmowała szybko danej sprawy, poświęcała jej więcej czasu, cierpliwości i miłości. Pouczała ją, jak ma wykonać zlecone obowiązki. Szczególną uwagę przywiązywała do samozaparcia. Często mawiała: „Kto pragnie należeć do Boga, musi wyrzec się siebie”. Gdy s. Urszula skarżyła się na upał sło¬neczny, Weronika przypomniała jej o czyśćcu, gdzie panuje wię¬kszy „skwar”. Jako pokutę za tę skłonność do narzekania nakazała tej nowicjuszce, aby założyła jeszcze drugi welon, a do tego jeszcze płaszcz. Gdy nowicjuszka zastosowała się do nakazu, zrobiło się dziwnym sposobem na polu chłodno i wietrznie. Ta chłodna po¬goda trwała tak długo, aż polecenie zostało odwołane.
Stawała się surowa, jeśli ktoś grzeszył przeciwko przykazaniu miłości. Pewna nowicjuszka miała pracować wspólnie ze starszą siostrą. Odmówiła jednak, gdyż nie znosiła jej kaprysów i star-czych zachcianek. Weronika jako karę za tę odmowę kazała poca¬łować jej pięć razy ziemię i pójść przeprosić tamtą siostrę za wyrządzoną przykrość. Nowicjuszka ta musiała też usprawiedliwić się przed wszystkimi siostrami podczas wspólnego posiłku.

W dzień Bożego Narodzenia Zbawiciel nakazał Weronice, aby naprowadzała nowicjuszki na drogę pokory. Na pytanie, jak ma to uczynić, Chrystus powiedział: „Ja jestem Mistrzem. Zaufaj mi i bądź dzielna!”
Ponieważ najlepszym wychowaniem jest dawanie dobrego przy¬kładu, starała się we wszystkim być dla swych podwładnych wzo¬rem. Znosiła wszystkie upokorzenia z największą naturalnością. Upokarzała się przed nowicjuszkami, jak gdyby sama była niepo¬prawną „bałaganiarą”. Publicznie odbywała coś w rodzaju spo¬wiedzi generalnej ze wszystkich popełnionych błędów i prosiła o przebaczenie. Ba, prosiła nawet, żeby uderzyć ją w twarz, gdyż nie jest godna przebywać razem z siostrami.
Każdy rodzaj oziębłości traktowała jako straszną zarazę. By ustrzec klasztor przed tą plagą, wprowadziła wśród nowicjuszek zwyczaj, że ilekroć spotkają się, będą się pytać wzajemnie: „Sio-stro, co robisz?”, odpowiedź na to powinna brzmieć: „Kochani Boga”. Przez takie wyznania będą się mobilizować wzajemnie do miłości. Gdy pewnego razu któraś z nowicjuszek na spotkaniu z drugą nie uczyniła tego, Weronika tłumaczyła jej tak usilnie potrzebę stosowania się do tego zwyczaju, że wzruszyła ją do łez. Jak bardzo też nienawidziła najmniejszego grzechu, niech świad¬czy następujące zdarzenie z nowicjuszka. Siostra ta podczas oskarżenia się ze swoich przewinień śmiała się, a więc była na modli¬twach chórowych roztargniona. Oburzona mistrzyni nowicjatu za¬pytała ją: „Jak może siostra śmiejąc się wypowiadać równocześnie słowa: Popełniłam grzech?” Po tym fakcie Weronika nie mogła przy stole wcale jeść, gdyż tak bardzo wzięła sobie do serca to lekceważenie.
Być może chcielibyśmy określić to zachowanie Weroniki jako dziwactwo. Ale gdy zważymy, że była mistyczką i jako taka pa¬trzyła głębiej, wtedy zrozumiemy tę jej delikatność i wyczulenie na każdy najmniejszy grzech. W jej „mistycznych oczach” te drobnostki były wielką niesprawiedliwością wobec Boga.
Mimo iż Weronika kroczyła nadzwyczajnymi drogami mistyki chrześcijańskiej, to jednak swoim nowicjuszkom nakazywała roz¬wijanie w sobie zwykłej pobożności. Nie powinny żądać i tęsknić za nadzwyczajnymi łaskami, lecz mają w pokorze unikać grze¬chów, nie szczędzić trudu i czasu na modlitwę oraz nie schodzić z drogi jakiegokolwiek poświęcenia się czy ofiary. Ponieważ od¬znaczała się darem przenikania sumień, mówiła często swoim pod¬władnym, co ich trapi lub niepokoi. Na przykład któraś z sióstr usiłowała sprytnie ukryć swoją niechęć do współsiostry. Weronika więc powiedziała do niej: „Proszę uważać! Również z małej iskier¬ki może powstać wielki ogień”. Gdy nowicjuszka zapytała, co przełożona ma na myśli, Weronika przedstawiła jej z całą otwar¬tością jej niechęć i wezwała do miłości.
S. Weronika jako mistrzyni nowicjatu była bardzo ceniona. Nawet później, gdy wybrano ją na przełożoną, dalej sprawowała ten urząd. Dźwigała ten ciężar aż do samej śmierci.
„Niech żyje krzyż! Wszystko na chwałę Bożą!”
Gdzieś około roku po mistycznych zaślubinach z Chrystusem Weronika otrzymała od boskiego Oblubieńca nowe polecenia. Ma pościć przez trzy lata o chlebie i wodzie. To polecenie otrzymała w Niedzielę Palmową, a więc na początku Wielkiego Tygodnia. Było to 20 marca 1695 roku.
Ponieważ nie chciała nic przedsięwziąć bez zgody spowiednika, wyjawiła mu ten nakaz Chrystusa. Spowiednik odmówił na to swojej zgody. Dziwnym zbiegiem okoliczności od tamtej pory orga¬nizm jej nie przyjmował żadnych pokarmów poza chlebem i wodą. Wszystko inne zaraz wymiotowała. Mimo to spowiednik podtrzy¬mał swój zakaz. Chrystus jednak żądał tego surowego postu dla ratowania nieszczęsnych grzeszników. Sw. Weronika prosiła z ko¬lei Chrystusa, by dał łaskę, dzięki której ojciec duchowny zmieni swoje zdanie. Jednakże znowu wszystko bezskutecznie. Dalej więc musiała podane potrawy połykać z najwyższym wysiłkiem, by je wkrótce znowu wyrzucić z siebie.
316
Nie zniechęciło jej to, lecz ustawicznie mówiła sobie: „Niech żyje krzyż! Wszystko na chwałę Bożą”.
W końcu w święto Narodzenia Matki Bożej otrzymała od spo-wiednika pozwolenie na ten post. Jednak przedtem musiała przejść przez ciężką próbę, której poddał ją biskup Eustachi. Polecił zamknąć ją w celi na 50 dni i tam pilnować, gdyż miał wątpli¬wości, czy to pragnienie tak surowego postu nie wypływa z uroje¬nia lub czy nie jest omamieniem szatańskim. Weronika ze spoko¬jem poddała się próbie.
Ale te doświadczenia były tylko wstępem do zdarzeń, które miały nastąpić. Podczas gdy dotychczas mogła z apetytem posilać się chlebem, teraz organizm wzdragał się przed przyjęciem nawet tego pokarmu. Ta odraza utrzymywała się stale. Już po roku tego postu Weronika napisała do ojca duchownego: „Zapewniam ojca, że moja natura buntuje się tak samo, jak gdybym dopiero rozpo¬czynała post o chlebie i wodzie”. Teraz odczuwa ona tak wielką ochotę do jedzenia innych potraw, że z trudem udaje się jej w sobie to tłumić. Nie tylko nie poddaje się, lecz nakłada na siebie dodatkowe umartwienia. Otwarcie wyznaje, że zjadłaby coś innego z przyjemnością i wymknęła się jej skarga na wstręt, jaki ma na widok chleba; za to wszystko jako dodatkową pokutę nie przyj-mowała przez 3 dni wody. Swojemu spowiednikowi wyjawia bar¬dzo dokładnie wszystkie trudności i pokusy.
Diabeł próbował również wykorzystać ten jej głód pożywienia, aby doprowadzić ją do upadku. Zawlókł ją w nocy do spiżarki i ukazał jej najsmaczniejsze potrawy. Przynosił jej także jedzenie do celi i podsuwał pod oczy. Jednakże zdecydowanie odpierała te pokusy. Najlepszą bronią był znak krzyża. Wówczas znikały sprzed jej oczu te mamidła szatańskie, a zamiast zapachu smakowitych potraw unosił się teraz niesamowity odór, który cuchnął tak mocno, iż mdlała. Demon jednak wpadał wtedy w wielką wściekłość, po¬nieważ jej ofiara uwalniała liczne dusze z jego sideł.
Jak blado wypadamy my, zwyczajni ludzie, na tle takich czynów pokutnych! Dla wielu współczesnych ludzi powstrzymanie się od pokarmów mięsnych w piątki wydaje się heroizmem. W przejada¬niu się i sytości widzą wypełnienie swego życia. O, biedni ludzie, nie wiedzą, co najważniejsze. A demon dlatego dzisiaj rozporządza taką mocą, gdyż ludzie zapominają, że „ten rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem” (Mt 17, 21).
„Przeciwnik nasz, szatan, krąży jako lew ryczący”
W parze z nadzwyczajnymi łaskami idą cierpienia i wybuchy wściekłości demonów. Tak więc Weronika musiała ustawicznie do¬świadczać tej prawdy, że szatan „jak lew ryczący krąży” (I P 5, 8). Demon ten usiłował zawładnąć nią za pomocą wszelkich środków.

W marcu 1696 roku Weronika odprawiała rekolekcje w duchu św. Ignacego z Loyoli. Jako owoc tych duchowych ćwiczeń wypi¬sała sobie następujące postanowienia:
— uległość świętej Bożej woli,
— ścisłe przestrzeganie świętej Reguły
— ślepe posłuszeństwo,
— bezinteresowna miłość bliźnich,
— zaniechanie jakiegokolwiek samousprawiedliwienia się. Ponieważ przygotowywała się do szczegółowej spowiedzi reko-lekcyjnej, stąd wkrótce dał znać o sobie zły duch. Przekonywał ją, żeby zaniechała tej samoudręki. Jest to przecież tylko pusta gada¬nina i naprzykrzanie się spowiednika. Potem znowu dręczył ją ukazywaniem się jej. Jednakże Weronice udało się obronić przez wezwanie imienia Jezus i Jego Najświętszej Matki, jak również przez uczynienie znaku krzyża.
W swoich notatkach z czerwca 1696 roku Weronika pisze: „De¬mony popełniały w mojej obecności najokropniejsze niegodziwości. Występowały nawet w mojej postaci i straszyli, że jestem już skazana na potępienie i że mam wiele grzechów na sumieniu, które poznam dopiero w całej rozciągłości w godzinie śmierci, abym w czasie agonii wpadła w rozpacz. Nadto ogarnął mnie smutek, lęk przed śmiercią i duchowa oschłość tak, że nie wie¬działam już, co z sobą począć. Zdawało mi się, jak gdyby w niebie nie istniał Bóg ani nikt ze świętych. Starałam się zdobyć tyle odwagi, na ile mnie było tylko stać. Rozkazałam tym diabelskim potworom: Odstąpcie ode mnie! Należę całkowicie do mojego Jezusa. Nie chcę o was słyszeć ani nic wiedzieć. Pragnę tylko kochać Boga i czynić Jego świętą wolę. Bijcie mnie i dokuczajcie, na ile wam Bóg pozwoli, jeśli przez to będziecie wypełniać jedynie wolę Boga. Tylko Jego pragnę i Jego obejmuję, jedynie Jego pragnę się trzymać. Niech będzie uwielbiona wola Boża!”
Tego samego roku 17 października dręczą ją obrzydliwe nieczy¬ste myśli. Tak ją męczą, że albo rozpalona niesłychanie się poci, albo sztywnieje jak zamarznięta woda. Przy tym demon opowiadał jej najplugawsze historie i usiłował doprowadzić ją do rozpaczy. Z szatańskim uśmiechem i drwiną mówił do niej: „Oto teraz wi¬dzisz pożytek, który przyniosły twoje modlitwy za grzeszników. Wszystkie ich grzechy przytłaczają cię teraz”.
Jednakże nagabywania te nie odniosły zamierzonego skutku. Weronika modliła się jeszcze goręcej o nawrócenie grzeszników. Spowodowało to tym większe ataki szatańskie. Bezustannie na-przykrzał się jej i starał się ją znowu doprowadzić do rozpaczy, mówiąc, że jest już skazana na potępienie i nie ma dla niej ani cienia nadziei, by się uratowała. Ona odparła mu: „Jesteś ojcem kłamstwa. Kocham Jezusa i tylko Jemu pragnę służyć. Jezus jest moim jedynym Dobrem”. Dopiero po wielogodzinnych walkach wreszcie demon ustąpił.
W miesiąc później, 13 listopada, kusiciel przyszedł ponownie. Tym razem usiłował podburzyć ją przeciwko przełożonej i współ-siostrom, jak również przeciwko pomocnicy w kuchni. W jednej chwili wydała się sobie do tego stopnia zła i obrzydliwa, że zapy¬tała samą siebie: „Czy to możliwe, że w tobie mieści się tyle złości? Przypomnij sobie, czego żąda od ciebie Chrystus? Masz być uprzejma i ustępliwa!” Udała się do Zbawiciela w tabernakulum i modliła się o pomoc. Modlitwa została wysłuchana. Otrzymała tyle siły, że mogła opanować każdą swą niechęć czy gniew i wszy¬stkie siostry widziały ją zawsze w najlepszym nastroju, nie zdając sobie sprawy, ile walk musiała stoczyć.
W pierwszych dniach grudnia 1696 roku biegała po polu w cza¬sie ulewy tam i z powrotem jak szalona. „Mój Boże, moja nieskoń¬czona miłość, jak bardzo pragnę, ażebyś nie był obrażany!
Jestem gotowa na wszystko, żeby tylko uratować przed zgubą tak wiele dusz. O, Boże, o, Boże, czuję, że mi serce pęka”.
W tym momencie Pan objawił jej, jak bardzo wielką przykrość wyrządza Mu niewdzięczność ludzi. Zobaczyła Chrystusa bardzo zasmuconego z sińcami na ciele, z cierniową koroną na głowie i z ciężkim krzyżem na ramionach. Następnie ukazał Jej okropność pieklą mówiąc przy tym: „Oglądaj to miejsce, nie widać w nim końca, lecz tylko udrękę i sprawiedliwość”. Widziała nadto wielu szatanów, którzy trzymali potępionych w okowach. Zobaczyła wśród potępionych także ludzi ze stanu zakonnego. Mogła się przekonać, jak wiele Chrystus uczynił dla zbawienia tych nie¬szczęśników, ale oni o to nie zabiegali, a jedynie marnowali Jego łaski.
W dniu 15 grudnia Weronika zanotowała: „Cała. noc odczuwałam lęk i byłam tak wewnętrznie osowiała, że nie mogłam samej siebie znieść. Miałam wrażenie, że wspólny ciężar grzechów całego świata przytłacza mnie. O, Boże, jakież męczarnie dokuczały mi w tam¬tych chwilach. Błagałam w tym utrapieniu: Gdzie się podziałeś, najdroższy Oblubieńcze mojej duszy? Wróć do mnie! Wiesz dobrze, że bez Ciebie nie poradzę sobie z niczym i że tylko wówczas mogę wszystko, jeśli jesteś przy mnie. I wtedy nagle rozbolało mnie całe ciało i zęby. Silny ból trwał około godziny”. Prostodusznie kontynuuje swoje notatki: „Organizm domagał się odpoczynku. Ale powiedziałam mu: Dla ciebie nie ma odpoczynku; powiodę cię do ogrodu; tam znajdziesz chwilę wytchnienia. O, Boże, moje ciało zaczęło całe dygotać, zanim jeszcze dotarłam do ogrodu. Gdy wreszcie udało mi się tam dojść, zdawało mi się, że po każdym kroku przewrócę się, bo wszystko pod nogami wyglądało na jedną lśniącą szklankę lodu”.
Wtedy spostrzegła,   że   zaczyna   się   trwożyć.   Zachęca   się   więc słowami: „Weronika, bądź zadowolona! Spaceruj tam i z powrotem! Wiatr i chłód przyniosą ci wytchnienie. Czym to jest wszystko w porównaniu do miłości Bożej!” Gdy to powiedziała, opanowało ją nagłe pragnienie przebywania razem ze Zbawicielem. „Nie od¬czuwałam już najmniejszego lęku, mogłabym się przewrócić, za¬częłam biec i mówiłam: Będę tak długo wołać i Cię szukać, aż Cię znajdę, moje najwyższe i jedyne Dobro! Następnie rzekłam do drzew i roślin: Pomóżcie mi zaprosić Pana! I z ogromnej tęsknoty całowałam czy to ziemię, czy to trawy i rośliny, następnie ściska¬łam drzewa, gdyż dostrzegłam w nich krzyż mojego Pana”.
Znowu dwa demony przyszły w postaci czarnych murzynów. Jednak nie przestraszyli jej. „Wszystko z miłości do Ciebie, o Boże!” — powiedziała. Powróciła z powrotem do swojej celi l spędziła cały dzień na modlitwie i surowych praktykach pokut-nych, co wykonywała przez kolejne 9 dni.
W czasie świąt Bożego Narodzenia przed pasterką doznała gwał¬townego pragnienia, aby Dziecięciu Bożemu napisać list. Przecięła skórę i napisała własną krwią: „Ścieląc się do Twoich stóp, o mój Jezu, obiecuję Ci teraz i na zawsze, należeć całkowicie do Ciebie i niczego innego nie chcę pragnąć jak tylko Twojej świętej woli. Ty powiedziałeś mi, że miłośnicy krzyża mają dostęp do zamiesz¬kania w Twym sercu. Mój Panie, oczyść mnie ze wszystkiego, co mogłoby utrudnić moje zjednoczenie się z Tobą. Spraw, żeby moje serce stało się schronieniem Twojej miłości i żeby w moim sercu nie pozostało nic poza Twoją świętą wolą. Piszę te słowa własną krwią, o mój Boże, i przez to zobowiązuję się z całych sił niczego innego nie pragnąć jak tylko tego, czego Ty pragniesz; łączę się z Tobą i poświęcam w zupełności moje serce Tobie”. W tę świętą noc powtarzała często słowa: „O mój Oblubieńcze, o moja miłości, przeniknij moje serce Twoją świętą miłością!”

Jakby upojona miłością budzi współsiostry ze snu wołaniem: „Sio¬stry, czy nie słyszałyście dzwonów na pasterkę? Teraz nie pora do spania! Wstawajcie!”
W Boże Narodzenie objawiło się jej Boże Dziecię kilkakrotnie, niejako na pociechę po tych atakach złego ducha. Dzieciątko obiecało jej wszystkiego udzielić, o co by tylko poprosiła. Jej odpowiedź brzmiała: „Tylko i wyłącznie Ciebie pragnę. Przez zasługi Twoje i dziewiczej Matki proszę o nawrócenie grzeszników i oddaję w opiekę Tobie mój zakon. Spraw, byśmy wszystkie należały do Ciebie i oddal od nas wszystko, co Tobie się nie podoba”.
W czasie jednego z tych objawień Dzieciątka Jezus w Boże Na¬rodzenie 1696 roku widziała jak Boże Dziecię, trzymając zaostrzoną strzałę ze złota, raniło jej serce. Spowodowało to jeszcze ściślejsze zjednoczenie z Jezusem, jej duchowym Oblubieńcem.
To przeżycie pozostawiło ślady na jej ciele. Odczuwała w okolicy serca coś w rodzaju rany, ale nie miała odwagi sprawdzić. Poło¬żyła na to miejsce chusteczkę i gdy ją stamtąd zdjęła — była zakrwawiona.
Ponieważ bóle były bardzo duże, spowiednik nakazał jej spraw¬dzić, dlaczego tak cierpi. I oto okazało się, że rzeczywiście otrzy¬mała stygmat — ranę Chrystusa na boku. Ta stygmatyzacja do¬konała się w Nowy Rok 1697. Ta rana serca była wyróżnieniem za wszystkie cierpienia minionego roku. Weronika nie była w hi¬storii Kościoła jedyną świętą, która otrzymała to wyróżnienie. Z przeszło 200 stygmatyków Kościoła katolickiego podobne trwałe zranienie na boku nosiła św. Teresa z Avila, której ciało aż do dnia dzisiejszego w stanie nienaruszonym jest przechowywane w Alba de Torres.
„Jestem z Chrystusem przybita do krzyża”
Tak samo jak miłość nie zna granic i miary, tak i dla świętości nie ma żadnego ograniczenia. Każdy święty żył w codzienności; dzień po dniu nieustannie podążał do wytkniętego celu. Każdego dnia musiał walczyć i zmagać się. Jak bardzo codzienny trud ich świętego życia współgra z tym, co powiedział św. Paweł: „Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie” (Flp 3, 13—14).
Również Weronika musiała ciągle uznawać jeszcze braki w sobie.
W nocy przed bolesnym piątkiem, 29 marca 1697 roku, ogląda cierpiącego i ukrzyżowanego Zbawiciela. „Dał mi poznać moją nicość i niemożność. Nie mogłam wymówić słowa; nie byłam w| stanie ani się ruszyć. Ogarnął mnie smutek, ale był to smutek miłości”.
W czasie tego objawienia Chrystus powiadomił ją, że zamierza odnowić ranę jej serca, i że uwolni ją od wszystkiego, co sprze-ciwia się jeszcze doskonałej miłości. Zachowując świadomość swo¬jej nicości Weronika nie odważyła się nic powiedzieć. Zbawiciel powtórzył więc jeszcze raz to samo, ale już bez słów, ona również tylko sercem wyznała: „Panie, Ty wiesz, że niczego innego nie pragnę, jak tylko tego, czego Ty pragniesz. Stąd jestem przygoto¬wana na wszystko, czego ode mnie żądasz i co się Tobie spodoba”.
W tym momencie ujrzała potężny blask wydobywający się spod stóp Jezusa, który zbliżając się do niej zamieniał się w małe pło¬mienie. Zauważyła w tych płomieniach jakiś gruby gwóźdź, który wrzynał się w jej serce. Krzyknęła z bólu: „O mój Jezu!”
Wkrótce po otrzymaniu stygmatu na boku wpadła ponownie w ekstazę. Zobaczyła Jezusa na krzyżu; lewa noga nie była przy¬bita do krzyża.  

Chrystus dał jej do zrozumienia, że upodobniła się już  bardzo  do  Niego,   ale  że  do  pełnego  upodobnienia  wiele  jej brakuje, by mogła otrzymać wszystkie pięć stygmatów.
Pokornie św. Weronika poprosiła, żeby w niej działał; sama bowiem nie jest zdolna do niczego. Po czym Chrystus obiecał jej, że w zbliżający się Wielki Piątek upodobni ja w pełni do siebie. Otrzyma stygmaty na rękach i nogach. Na razie pozostaną jednak niewidoczne. „Będę cię częstokroć krzyżował, abyś obumarła dla siebie”. Pan upokarzał ja, wykazując wszystkie jej braki, które jeszcze w niej tkwiły i napominał, żeby uczyła się w szkole św. stygmatów. Przedstawił jej św. Franciszka i św. Klarę. Biorąc z nich przykład powinna umierać dla siebie i dla świata. Gdy obu¬dziła się z ekstazy, zdecydowanie postanowiła zachowywać jeszcze wierniej regułę zakonną i wszystkie cierpienia brać na siebie.
Noc przed Wielkim Piątkiem spędziła rozpływając się w eksta¬zach. Od ósmej do dziesiątej miała widzenie zmartwychwstałego Zbawiciela ze swoją Matką i wszystkimi świętymi. Polecił jej złożyć wyznanie grzechów. Jednakże odczuwając bolesny żal nie mogła wypowiedzieć słowa. Wtedy Pan polecił, aby jej Anioł Stróż za nią to uczynił. Anioł więc trzymając nad jej głowa swoją rękę rozpoczął: „Wieczny, nieśmiertelny Boże! Ja, Anioł Stróż tej duszy, wyznaję Ci wszystko, czym zgrzeszyłam kiedykolwiek my¬ślą, słowem i uczynkiem”.
Weronice zdawało się, że w tym momencie otoczyły ją wszystkie popełnione przez nią grzechy. Gdy Anioł Stróż wyznał jej grzechy, zobaczyła Chrystusa już nie z zakrytym obliczem, lecz z odsłonię¬tym, błyszczącym, pełnym miłości i miłosierdzia. Dał jej do zrozu¬mienia, że przebacza i ukazał jej swoje rany. Potem Chrystus polecił obmyć i wywabić wszystkie jej grzechy w swojej krwi. Faktycznie, jej dusza stała się obecnie piękniejsza i czystsza. Na ponowioną prośbę o przebaczenie wszystkich jej grzechów Chrystus dał jej zapewnienie: „Dobrze, przebaczam ci; niech wszystko zo¬stanie ci przebaczone przez moją krew i moje rany”.
Weronika na nowo poprosiła o cierpienia. Serce waliło jej tak silnie, że zdawało się wyskakiwać na zewnątrz. Wołając: „O, mój Boże! Co za ból!” truchlała w śmiertelnym strachu, w którym nie mogła ani wypowiedzieć słowa, ani się poruszyć. Ten stan trwał godzinę.
Jeszcze raz objawił się jej Chrystus i zażądał dwukrotnie, by wyraziła swoje pragnienia. Weronika odpowiedziała, że pragnie wypełniać Jego wolę i żeby ją ukrzyżował. W tym momencie zobaczyła jak promienie świetlne biły z jego świętych ran i skie-rowane były w jej kierunku zamieniając się w małe płomienie. Zauważyła gwoździe na ranach nóg i rąk, a w ranie na boku złota włócznię. Włócznia ta przebiła jej serce, a gwoździe przewierciły jej ręce i nogi. Ból był wielki, ale czuła, że obecnie jest całkowicie upodobniona do Boga.

Chrystus ustanowił ją teraz swoja  Oblubienicą, przekazał w ręce swojej Matce i jej Aniołom Stró¬żom mówiąc: „Jestem obecnie bardzo ci oddany. Żądaj ode mnie, czego pragniesz. Wszystko będzie ci udzielone”. Weronika więc poprosiła o łaskę, aby nigdy nie odłączyła się od niego.
Gdy św. Weronika obudziła się z tej ekstazy, odczuła wiercące bóle w rękach i nogach, a z jej rany na boku wypływała krew i woda.
W nocy przed Wielkanocą Chrystus wręczył jej powtórnie pier¬ścień z trzema kamieniami szlachetnymi. Na jednym z nich wy¬ryte były dwa serca tak blisko obok siebie, że się zlewały w jedno. Na drugim widać było krzyż, a na trzecim różne narzędzia męki Pańskiej. Tej nocy otrzymała także bliższe wskazówki, jak ma się zachowywać. Brzmiały one następująco:
„Domagam się od ciebie wierności. Masz ze mną współdziałać, gdy ja jako twój Oblubieniec tego zażądam. Będziesz w tym życiu jak umarłe ciało bez czucia i mnie tylko pozostawisz troskę o sie¬bie.
Domagam się od ciebie doskonałego posłuszeństwa wobec swo¬jego spowiednika i przełożonych. Powinnaś się tak czuć jak nowicjuszka, która co dopiero wstąpiła do zakonu. Twoje posłuszeństwo ma być ślepe, szczególnie w stosunku do ojca spowiednika, które¬mu wszystko masz wyjawiać. Taka jest moja wola.
Domagam się od ciebie czystych intencji we wszystkich twoich czynach. Wypełniaj moją wolę słuchając moich zastępców.
Zobowiązuję cię do ścisłego milczenia. Wolno ci prowadzić jedy¬nie duchowe rozmowy i tylko wtedy mówić, gdy będzie to dla dobra drugich i dla zbawienia twojej duszy.
Powinnaś umartwiać się we wszystkich swoich czynach i dzia¬łalności i masz chodzić boso i pozwolenie na to masz w moim imieniu uzyskać u swego spowiednika.
Domagam się, żebyś spisała dla spowiednika wszystko, co się w tobie dokonuje przeze mnie. Niech każdy się przekona, jak wiel¬ką miłością cię darzę.
Domagam się od ciebie, abyś nikomu nie udzielała rad, zanim w modlitwie mnie o to nie zapytasz.
Staraj się bezustannie ufać mi bezgranicznie, natomiast sobie nie dowierzaj zupełnie! Musisz znajdować się między bojaźnią i nadzieją; bojaźń powinna dawać ci zrozumienie samej siebie, a nadzieja połączona z miłością powinna cię ciągle przybliżać do mnie.
Wybrałem cię na pośredniczkę między mną a grzesznikami. Wła¬snymi słowami zlecam ci misję pozyskiwania dusz i pozostawania w gotowości poświęcenia swojej krwi i życia na moją chwałę i dla zbawienia dusz.
Podtrzymuj w sobie zawsze poczucie mojej obecności, przylgnij do krzyża i do końca zawierz mojej woli.

Pragnę całkowicie upodobnić cię do mnie. Moje cierpienia i za¬sługi daję i przekazuję tobie, abyś współpracowała z moimi czy¬nami, abyś cierpiała z moimi cierpieniami i abyś działała w moich dziełach. Możesz zgodnie z prawdą powiedzieć: Jestem z Chrystu¬sem przybita do krzyża”.

Dochodzenia i próby
Tak bywa zawsze, że ilekroć ktoś wybija się ponad przeciętność, wtedy powstaje zawiść i zazdrość. Wówczas podnoszą się głosy wyrażające wątpliwość: czy to jest rzeczywiście wszystko praw¬dziwe? Wielu z niedowierzaniem kręci głową. I gdy na przykład chodzi o zupełnie nadzwyczajne łaski, których mały rozum ludzki nie jest w stanie pojąć, wówczas niejednokrotnie zbywa się to jako histerię czy chorobliwość. Tak sądzono o. Pio, o św. Mi¬kołaju z Fliie, tak próbowano „zaszeregować” Teresę Neumann z Konnersreuth i to samo przydarzyło się św. Weronice Juliani.
Gdy miejscowy biskup Łukasz Eustachi dowiedział się o stygmatyzacji Weroniki, zarządził wkrótce dochodzenie. Sam to przed¬sięwziął w towarzystwie spowiednika ks. Karola Antoniego Tassinari z zakonu serwitów i o. Ubalda Antoniego Capeletti z zakonu oratorianów św. Filipa Nereusza, a także o. Witalisa z Bolonii z zakonu franciszkanów, ówczesnego nadzwyczajnego spowiednika sióstr. Weronika musiała przy blaskach pokazać komisji dochodze¬niowej swoje rany. Jak wielkie przy tym przechodziła wewnętrzne męki, wynika z prośby skierowanej do Chrystusa, żeby zechciał jednak stygmaty uczynić niewidzialnymi, a pozostawić jedynie te same cierpienia, jak to uczynił w przypadku św. Katarzyny ze Sieny i innych świętych. Weronika wyznała: „Gdyby Bóg w tam¬tej chwili pozbawił mnie zmysłów, umarłabym z wewnętrznego bólu”.
Wynik komisji dochodzeniowej przekazał biskup do Rzymu, aby otrzymać od Świętej Stolicy bliższe wskazówki.
Zbawiciel objawił się Weronice 12 czerwca 1697 roku i powia¬domił ją o czekających cierpieniach, a nadto dodał, że władze kościelne zamierzają przedsięwziąć energiczne środki. Jednak nie powinna się załamywać i wszystkie cierpienia odważnie znosić.
S. Weronika ponownie poprosiła Chrystusa, żeby uczynił jej stygmaty niewidzialnymi. Nie chciała, aby ktokolwiek przez nią miał ponieść szkodę. Jednak ^Chrystus powiedział: „Dopiero gdy sąd kościelny przeprowadzi swoje dochodzenia i wyjaśni, że to wszystko jest moim dziełem, odbiorę ci na jakiś czas widzialne stygmaty na rękach i nogach. Przygotuj się na czekające cię wiel¬kie cierpienia! Taka jest moja wola. Wyjaw wszystko swojemu spowiednikowi!”
Już   20   czerwca   przyszło  pismo   od   kardynała   Cybo.   Polecono biskupowi, aby udzielił szczegółowszych wyjaśnień co do różnych spraw. Drugie pismo dotarło 10 sierpnia tego samego roku, a trze¬cie 14 września. Treść tego pisma nie została podana do publicznej wiadomości. W każdym razie nakazano biskupowi zastosować bar¬dzo surowe kryteria oceny, a przede wszystkim wypróbować po¬korę Weroniki.
Weronika została natychmiast pozbawiona urzędu mistrzyni no¬wicjatu. Nie wolno jej było także sprawować żadnego urzędu w klasztorze. Biskup udzielił jej publicznie ostrych upomnień i starał się na każdym kroku sprawdzić jej pokorę. Nie wahał się nazwać ją czarownicą, zamykał w celi dla chorych, zakazał jej prowadzenia jakiejkolwiek korespondencji z wyjątkiem pisania listów do rodzonej siostry w Merkatello. Zakazano jej nawet przy¬chodzić do chóru. Jedynie w niedzielę i święta wolno jej było uczestniczyć we mszy św. ale też pod „strażą” i opieką s. Fran¬ciszki. Przy tym mogła stać tylko na progu drzwi kościelnych. Po mszy św. była natychmiast na powrót zamykana.

Zakazano jej prowadzenia wszelkich rozmów z innymi siostrami. S. Franciszce polecono, by obchodziła się z Weroniką tak surowo jak z jakąś sekutnicą i oszustką. Przez dłuższy okres czasu nie wolno jej było przystępować do komunii św., a spowiedź jej mogła trwać tylko oznaczony czas. Nie mogła przedłużyć się ani o mi¬nutę.
Poza tym biskup nakazał podjęcie leczenia stygmatów natural¬nymi środkami. Zadecydował, aby na ręce nałożono jej rękawiczki. Zostały zapieczętowane przez samego biskupa. Miało to zapobiec odnawianiu się ran. Ale spowodowało tylko pogorszenie się stanu stygmatów; ręce napuchły, tak iż trzeba było zwilżać je wodą różaną.
Wszystkie te próby Weronika znosiła pokornie i ze spokojem. Jej współsiostra Maggia mówi o niej: „Weronika była w tym cza¬sie zupełnie opuszczona przez wszystkich zarówno w klasztorze, jak i poza. Ale pozostała zupełnie pokorna, spokojna, opanowana i oddana Bogu. Siły do tego brała od ukrzyżowanego Chrystusa”.
Biskup 27 sierpnia przekazał do Rzymu następującą wiadomość: „Siostra Weronika przestrzega dokładnie moich rozporządzeń, nie chodzi do rozmównicy, a nawet sprawia jej to przyjemność, że może ćwiczyć się w posłuszeństwie. Nie jest faworyzowana ani przez spowiednika, ani przez przełożoną. Wprost przeciwnie, tra¬ktuje się ją gorzej niż pozostałe siostry”. Natomiast 26 września biskup uzupełnia przesłane wcześniej wiadomości: „Siostra Wero¬nika wypełnia dalej wszystko zgodnie z posłuszeństwem, w głębo¬kiej pokorze i powściągliwości nie wykazując najmniejszego smut¬ku, przeciwnie, zachowuje we wszystkim całkowity spokój przy niemałym podziwie współsióstr, które nie mogą powstrzymać się, ażeby jej nie chwalić przed ludźmi. Nie jest mi łatwo powstrzymać je przed wyrażaniem się o niej tak pochlebnie, jak bym sobie tego życzył. Nie omieszka również nakładać pokutę na te gada¬tliwe siostry, aby już więcej nie rozbudzały ciekawości wśród ludu”.
W piśmie z 5 października nadeszła decyzja sądu kościelnego w Rzymie. Sąd poinformował, że ma wystarczający obraz sytuacji i nakazał biskupowi zaniechać dalszych dochodzeń. Całą sprawę trzeba utrzymywać w tajemnicy.
Zbawiciel odwdzięczył się wiernej Weronice nadzwyczaj radosną wizją. Pocieszał ją, wziął w tajemniczy sposób jej serce i ukrył w swoim, przez co ponownie przeżyła największą z dotychczaso¬wych radości.
W dniu 8 września został zakończony trzyletni post o chlebie i wodzie. Ponieważ ten post czyniła na wyraźny rozkaz Chrystusa, pragnęła go teraz kontynuować za pozwoleniem przełożonych. Chciała przez to pokazać, że stać ją także na czyny dobrowolnej miłości. Złagodzenie postu polegało na tym, że obecnie mogła jeść resztki z komunikantów i pestki pomarańczy.
W dniu 17 marca miała nową wizję. Zobaczyła Chrystusa po-krytego ranami i w koronie cierniowej na głowie. „W tym momen¬cie zdawało mi się, jak gdyby Chrystus przycisnął mi mocniej koronę cierniową na mojej głowie. Dotknął się także ran na rę¬kach, co spowodowało silne bóle”. Powiedział uspokajająco: „Uspo¬kój się! Otrzymasz upragnioną łaskę. Za kilka dni uczynię twoje stygmaty na rękach i nogach niewidzialnymi. „Dlaczego nie za¬raz”? — zapytała Weronika. A Chrystus jej odrzekł: „Muszą upły¬nąć pełne trzy lata, jak to tyle razy ci już mówiłem”.
Obietnica Chrystusa została spełniona w Wielki Tydzień — 5 kwietnia. Znowu objawił się jej Pan. Lecz zdawało się jej, że zły duch zwodzi ją. Zobaczyła więc błyszczące promienie, które wychodziły z ran Chrystusowych. Promienie te przekłuwały jej nogi i ręce jak grube gwoździe, a także przebijały jej bok jakby włócznią.

I podczas gdy promienie powróciły do Ukrzyżowanego, zobaczyła, że z Jego ran sączy się krew, która wciska się do jej serca, do jej ran na rękach i nogach. Spowodowało to straszliwy ból. Myślała, że ciało oddziela się od kości. W tej samej’ chwili znikły zewnętrzne oznaki stygmatów. Znowu otrzymała zachętę, by wszystkie swoje cierpienia ofiarowała za nawrócenie grzesz¬ników. Dziwnym sposobem Chrystus nie pozbawił jej widzialnej rany na boku.
Bóle nie zmniejszyły swego nasilenia. Od czasu do czasu poja¬wiały się widoczne stygmaty. A więc były widoczne w następujące dnie: w każdy piątek wieczorem na trzy godziny przed nastaniem nocy; 17 września: w dzień, w którym św. Franciszek otrzymał stygmaty na Alwernii; w dzień jego śmierci, 4 października. Gdy w dniu 19 kwietnia 1726 roku spowiednikowi o. Józefowi Marii Quelfi wyznała, że tego dnia pojawiły się jej już dwukrotnie widzialne stygmaty, polecił jej, by prosiła Chrystusa o łaskę trze¬ciego pojawienia się stygmatów. W tym samym momencie wpadła w obecności spowiednika w ekstazę i znowu ukazały się.
Interesujące jest jeszcze to, że ilekroć stygmaty stawały się widoczne, rozchodziła się po całym klasztorze przyjemna woń. Wszystkie pomieszczenia klasztorne napełniały się tym wspaniałym zapachem.
W walce ze złym duchem
Pewien zakonnik umiał zawsze o każdym powiedzieć coś dobrego. Dlatego współbrat postawił mu pytanie: „Zdaje mi się, że możesz nawet powiedzieć coś dobrego o szatanie”. Więc on na to: „Owszem, szatan jest bardzo pracowity”.
O tej pracowitości przekonać się miała aż nadto św. Weronika. Przecież szatan kusił samego Zbawiciela; dlaczego miałby po¬wstrzymać się od kuszenia człowieka?
Pewnego dnia s. Weronika myślała, że widzi Chrystusa w peł-nym blasku. Przed nią trzymał wielką księgę i zapewniał, że w niej zawarte są wszystkie wskazówki, jak dążyć do doskonałości. Ale zaraz odkryła oszustwo szatańskie. Odważnie odrzuciła tę sza¬tańską propozycję: ,,Ty szatański psie, nie potrzebuję twoich ksią¬żek! Nie pragnę żadnej innej księgi, jak tylko księgi krzyża i woli Bożej.” Po czym szatan wyniósł się z jej celi, lecz pozostawił po sobie obrzydliwy odór.
Kiedyś znowu ukazał się jej w wspaniałej postaci Zbawiciela. Zażądał od niej: „Wytrwaj i nie lękaj się! Przyszedłem, aby cię pocieszyć. Chcę cię pouczyć, jak się masz zachować”. S. Weronika jednak wyśmiała go i powiedziała: „Ty oszuście! Kimże jesteś? Czy nie jesteś demonem?” Po czym diabeł cichaczem zniknął.
Jednak przyszedł znowu. Z wyszukaną serdecznością oświadczył jej: „Jestem do twoich usług. Możesz się nie martwić!” Lecz ona natychmiast rozpoznała go i oznajmiła mu: „Wynoś się prędko! U mnie nie będziesz miał posłuchu. Całą ufność pokładani w Bogu. On tylko jest moim jedynym pragnieniem”. Ze złością napluła mu w twarz. Ledwo odszedł, już wrócił. „Chcę, żebyś umartwień nie traktowała tak serio. Trzeba się z ciałem tak obchodzić, aby mogło służyć duszy. Rozkazuję ci, byś nie prowadziła rozmów ze spo¬wiednikiem. Jestem zadowolony z twoich dotychczasowych postę¬pów”.
S. Weronika przejrzała go również tym razem, więc powiedziała: ..Nie potrzebuję twoich nauk. Zajmij się sobą. Dla mnie ważna jest tylko wola Boża, dlatego spowiednik na przekór tobie o wszy¬stkim się dowie”.

Wszystkie te fakty s. Weronika utrwaliła w swoim dzienniku. Nie mamy najmniejszego powodu wątpić w słowa świętej, której życie zostało w najdrobniejszych szczegółach przebadane przez Kościół i uznane za autentycznie prawdziwe.
S. Weronika posiadała władzę nad demonem nie tylko gdy cho¬dziło o jej osobę, lecz także mogła udzielać pomocy innym ludziom, kuszonym przez szatana.
S. Floryda Cevoli została jako nowicjuszka zastraszona przez dia¬bła do tego stopnia, że była przekonana o swym wiecznym skaza¬niu na potępienie. Ten strach przybierał na sile. Ustawicznie szatan nagabywał ją okropnymi mamidłami. W Wielki Tydzień 1703 roku miała się biczować na pamiątkę męki Chrystusa. Zły duch usiłował wmówić jej, że to umartwienie nie ma sensu, bo przecież jest już niechybnie skazana na piekło. Dlatego lepiej niech zaniecha tej praktyki pokutnej. „Jeśli chcesz się przekonać, czy jesteś skazana na potępienie, to spojrzyj tylko w otwarte pie-kło!” Momentalnie otworzyła się przed nią głęboka otchłań pełna płomieni. Na ten widok nowicjuszka ze strachu rozpłakała się gorzko. Gdy zauważyła to jej mistrzyni nowicjatu Weronika i do¬wiedziała się, co jest przyczyną jej strasznego przygnębienia, uspo¬koiła biedaczkę: „Nie lękaj się! Zaufaj Bogu! Demon jest kłamcą. To, co ci ukazuje, jest zwodniczym mamidłem”. Po tych słowach objęła serdecznie ramieniem płaczącą nowicjuszkę. S. Floryda na¬tychmiast poczuła się lepiej i odzyskała wewnętrzna równowagę.
W ogniu cierpień
22 października 1703 roku Jezus oznajmił swojej wiernej służebni¬cy o mającej nastąpić niebezpiecznej chorobie. 9 listopada choroba powaliła Weronikę na dobre. Zdawało jej się, że dogorywa. Czu¬ła, że stoi już na sądzie Bożym. Zobaczyła Chrystusa otoczonego chórami aniołów, który siedział z surową miną na swym tronie sędziowskim. Z jednej Jego strony zauważyła Matkę Bożą, a z dru¬giej swoją św. Patronkę. Gdy jej Anioł Stróż zaprowadził ja przed Boży tron sędziowski, usłyszała ostre zarzuty i zdawało się jej, że zaraz zostanie ogłoszony wyrok skazujący ją na wieczne potę¬pienie. Wieczny Sędzia za wstawiennictwem Matki Bożej i św. Pa¬tronki dał się jednak przebłagać, udzielił jej tylko kilka przestróg i pozwolił odejść delikatnie ją uścisnąwszy.
Nie wiemy, jakie zarzuty spotkały ją ze strony Chrystusa. Ale na drugi dzień zwołała do siebie nowicjuszki. Tak dobitnie i moc¬no przemówiła do nich, że się wszystkie rozpłakały. Na zakończe¬nie upomniała je: „Nie bierzcie ze mnie wzoru, gdyż przez całe życie byłam kamieniem obrazy i zgorszenia w przestrzeganiu za¬równo Reguły, jak również nakazu posłuszeństwa i miłości. Jestem wyniosła i pyszna; brak mi pokory. Módlcie się za mnie do Boga i proście Najświętszą Matkę Bożą o przebaczenie moich grzechów, o łaskę i miłosierdzie”. Z całą stanowczością dodała jeszcze: „Nie lekceważcie drobnostek, gdyż Bóg przykłada do tych małych rze¬czy dokładniejszą miarę, niż nam się to na ziemi wydaje”. Tak samo jak nowicjuszki upomniała też wszystkie współsiostry.
W dzień św. Barbary po komunii św. objawił jej się Chrystus i udzielił nowych wskazówek. Powinna przeżyć cały dzień od samego rana rozważając Jego mękę. Przy tym ma zwracać dokład¬nie uwagę, co jej wtedy powie i co w niej dokona. O wszystkim ma poinformować spowiednika.
Być może wyda się nam to wszystko przesadą. Jednak trzeba nam pamiętać, że Weronika została wybrana — zgodnie z Chry-stusowym objawieniem — na pośredniczkę między Nim a grzesz¬nikami.

Jej pokuta i cierpienia miały wartość ekspiacyjną: były ofiarowane za nawrócenie grzeszników. Pewnego dnia Matka Boża przypomniała świętej kapucynce, żeby modliła się w intencji ca¬łego Kościoła. 12 grudnia ukazał się jej Chrystus i prosił ją, żeby na trzy dni przed Bożym Narodzeniem przyjęła na siebie wszystkie znamiona męki Pańskiej. Cierpienia, jakie ją przy tej okazji spotkają, ma ofiarować w intencji pilnych spraw klasztoru i Ko¬ścioła. Męka, która ją wtedy ogarnęła, była straszliwa zarówno dla ciała jak i duszy. Czuła się zupełnie opuszczona przez wszyst¬kich. Dostała drgawek, serce waliło jak młotem, głowa napuchła i na całym ciele czuła ostre kłucie. Oczy piekły i paliły, co powodowało albo zimnicę, albo gorączkę. Nos, usta, język i pod¬niebienie zupełnie zapuchły. Zdawało się jej, że się udusi. Na rękach i nogach czuła ucisk jakby grubych powrozów. Myślała, że one zmiażdżą jej kości. Następnie odniosła wrażenie, iż znajduje się między dwoma kamieniami młyńskimi. Okropna zimnica z drgawkami i rozpierająca gorączka pojawiały się na przemian. Z ust wydobywał się niesamowity odór, tak iż przed sobą odczu¬wała wstręt, natomiast współsiostry nie zauważyły tego. Czuła odrazę do wszelkiego napoju i pokarmu. Nie dość tego, bo oto Chrystus w nowej wizji zażądał od niej powtórnych cierpień wła¬śnie w intencji Kościoła. Objawił jej, że Kościół spotkają jeszcze większe dopusty i plagi. Gdy przypomnimy sobie historię tamtych wieków, to zobaczymy, ile bezbożnictwa pieniło się wówczas. Wystarczy zwrócić uwagę na datę powstania masonerii — rok 1717
Ponowne dochodzenia
Mimo już wcześniej przeprowadzonych badań, które wykazały prawdziwość nadnaturalnych, mistycznych objawień s. Weroniki, i mimo orzeczeń lekarzy — którzy w żaden sposób nie umieli wyjaśnić jej chorób, a więc nie mogli .zastosować środków leczni¬czych, bo nie wiedzieli jakich — biskup zarządził wszczęcie nowych dochodzeń. W tym celu sprowadzono w roku 1714 do Citta di Castello jezuitę o. Crivelliego, sławnego kaznodzieję i znawcę dusz. Weronika już na kilka lat wcześniej widziała w wizji tego zakonnika z Florencji, Zostało jej wówczas oznajmione, że jeszcze się z nim zetknie.
Biskup poinformował ojca jezuitę o łaskach, jakimi została obda¬rzona s. Weronika. Ustanowił go na dwa miesiące spowiednikiem klasztoru. Otrzymawszy takie uprawnienia o. Crivelli uważał, że jest uprawniony do wszechstronnego przebadania całej sprawy.
Rozpoczął swoje dochodzenie w zupełnie wymyślny sposób. Aby przekonać się o jej pokorze, fundamencie wszystkich cnót, nazwał ja wprost oszustką i skrzyczał ją jako blagierkę. A nawet posunął się tak daleko, że podczas kazania nakazał jej opuścić lawkę i uklęknąć na zimnej posadzce, gdyż nie jest godna siedzieć wśród innych sióstr.
Weronika posłusznie wypełniła nakaz spowiednika wcale się nie rumieniąc. Co więcej, podziękowała mu później za to jak najser¬deczniej. Jednakże to jeszcze nie mogło go przekonać o jej poko¬rze. Ponieważ w tamtych czasach były modne sabaty czarownic, o. Criyelli mniemał, że trzeba ją zaliczyć do „diablic”. Przezwał ją czarownicą, którą należałoby spalić na ogniu. Ale Weronika umiała się mu odciąć: „Czarownicą nie jestem i nie zamierzam nią być. Jeśli jednak ojciec jest zdania, że jestem czarownicą, to bardzo proszę uwolnić mnie od tego w imię Chrystusa!” Im częściej o. Crivelli ją karał i im surowiej groził, tym bardziej upokarzała się, co wprawiło go w niesłychany podziw i zakłopo¬tanie.

Nieprzejednanie jednak kontynuował zaplanowaną próbę pokory u s. Weroniki. Zakazał jej pisania listów i rozmawiania z kimkol¬wiek. Wyznaczył zwykłą siostrę na jej przełożoną, która miała w sposób despotyczny obarczać ją najprzeróżniejszymi ciężkimi pracami. Bez najmniejszego żalu czy smutku wypełniała zlecone obowiązki. Do tego wszystkiego musiała mieszkać w ciemnej celi przez okres tych dwóch miesięcy, w czasie których o. Crivelli prowadził dochodzenia.
Diabeł wściekał się na nią, maltretował i bił ją, gdyż w tej norze dostępowała wielu nadzwyczajnych łask. Tak bardzo polu¬biła to więzienie, że później z żalem opuszczała to miejsce.
O. Crivelli na początku swej działalności nakazał s. Weronice złożyć generalną spowiedź, w której miała wyznać nie tylko wszystkie swe błędy, lecz także wszystkie domniemane dowody otrzymania łask. Aby nabrać już całkowitej pewności, postanowił sprawdzić, czy s. Weronika jest także posłuszna rozkazom wyda¬wanym tylko w myślach, bez wypowiadania słów. Skierował więc do niej 5 takich „tajemniczych” rozkazów. A mianowicie:
1. Zagojona rana na jej boku ma się odnowić i krwawić!
2. Tak długo ma pozostać otwarta, aż on zadecyduje inaczej.
3. Na jego rozkaz rana na boku ma się znowu zasklepić.
4. Weronika powinna doznać wszystkich cierpień męki Chrystu¬sowej.
5. Powinna wycierpieć ukrzyżowanie nie jak dotychczas — w łóżku, lecz w jego obecności oraz innych osób, będąc podczas lewitacji w pozycji pionowej.
O. Crivelli jakąś małą chwilę pozwolił jej się pomodlić i następ¬nie zapytał, czy Jezus i Jego Matka objawili jej wszystkie jego „tajemne” rozkazy. „Nie” — brzmiała odpowiedź. Powtórnie więc nakazał jej się modlić o tę łaskę. Gdy po krótkim czasie zapytał ją powtórnie, wymieniła mu po kolei wszystkie pięć rozkazów.
Skrywając swoje zaskoczenie, rzekł do niej szorstko: „Między słowami a czynami istnieje wielka różnica. W określonym czasie zażądam wypełnienia tych rozkazów”.
W kilka dni później wpadł na nowy pomysł. Otóż podczas od-prawiania mszy św. dał jej tajemny rozkaz, aby rana na jej boku otworzyła się. Gdy potem zapytał ją, czy ta rana jej rze¬czywiście otworzyła się, Weronika podała mu białą chustkę, którą trzymała na ranie — chustka cała była zbroczona krwią. Wobec tego zażądał, żeby rana pozostała przez dłuższy czas otwarta. Tak się też stało, bo gdy o. Crivelli po 22 dniach nieobecności powrócił do Citla di Castello i zapytał zaraz, czy rana broczy, s. We¬ronika odpowiedziała, że tak. Jeszcze tego samego dnia postanowił, w obecności biskupa, sprawdzić to. Stwierdził, że powiedziała mu prawdę.
Szykany wobec niej nie ustawały. S. Weronika zmuszona była — jak bezwolne narzędzie — wszystko robić, czego żądał. „Rozkazuję siostrze, by w tej chwili rana się zasklepiła!” Św. Weronika pomo¬dliła się przez krótką chwilę i oto rana zasklepiła się.
Pewnego dnia, w listopadzie 1714 roku, s. Weronika otrzymała od Matki Bożej polecenie, aby powiadomiła spowiednika, że wy¬pełnienie 4 rozkazu, a mianowicie doznanie wszystkich cierpień męki Pańskiej, nastąpi 29 tego miesiąca. Spowiednik ma być przy tym obecny. Będzie musiała również wycierpieć Jej siedem bo¬leści. Wszystko to potrwa 24 godziny. Jeśliby spowiednik inaczej zdecydował, cierpienia ustaną. O. Crivelli na wieść o tym powie¬dział tylko: „A więc zobaczymy!” Już o 8 godzinie następnego dnia przybył posłaniec i doniósł, że s. Weronika znajduje się w agonii.
Nie spiesząc się o. Crivelli spokojnie prowadził dalej rozmowę z o. rektorem Juliuszem Vecchi. Ponieważ jednak nale¬gano, udał się z tym posłańcem do klasztoru. Rzeczywiście s. We¬ronikę zastał w łóżku w stanie agonalnym, bardzo cierpiącą. Wy¬słuchał jej spowiedzi. Dowiedział się od innych sióstr, że s. Wero¬nika już od wczoraj przeżywa na sobie cierpienia męki Pańskiej i że obecnie doszła do przesłuchania przed Piłatem. Z kolei nastą¬piło wyszydzenie Jezusa; słychać było uderzenia a na jej rękach powstawały głębokie bruzdy spowodowane przykuciem. Gdy o. Crivelli zapytał, co teraz nastąpi, odpowiedziała: „Biczowanie”.
Zachęcił ją do dzielnego znoszenia cierpień, lecz również dodał, że tylko tak długo będzie to trwało, na ile on pozwoli. Natychmiast nastąpiło biczowanie. O. Crivelli sam tak to opisuje: „Zobaczy¬liśmy i usłyszeliśmy, jak głośno bito ją. Widok zarówno straszny jak i niezwykły. Potężne skurcze ciała robiły nieopisane wrażenie. Unosiła się w powietrzu. Uderzała głową o ścianę. Ściany celi drżały, jak gdyby trzęsła się ziemia. Inne zakonnice zbiegły się do jej celi, lękając się, że klasztor się zawali. O. Vecchi nie wy¬trzymał i przerażony wyszedł”.
Gdy Weronika przecierpiała tak około godziny, O. Crivelli roz¬kazał, by cierpienia ustały. Natychmiast s. Weronika obudziła się z ekstazy. Następnie rozkazał jej wstać i udać się na mszę św., którą zaraz będzie odprawiał.
Po mszy św. polecił jej pójść do łóżka i kontynuować mękę Pańską. Zaraz nastąpiło cierniem ukoronowanie i droga krzyżowa. Gdy otrzymała rozkaz do ukrzyżowania, rozpostarła ręce i wy¬ciągnęła nogi. Nerwy w rękach zdawały się pękać. Skłoniła głowę, oddech stawał się trudniejszy, serce waliło jak w najcięższej ago¬nii. Na jej czoło wystąpił zimny pot, a łzy płynęły z oczu po policz¬kach. Po półgodzinie o. Crivelli nakazał, by cierpienia ustały. Natychmiast tak też się stało. Zalecił jej wzbudzić w sobie akty 3 cnót boskich i kazał, by odmówiła brewiarz z siostrą Cevoli.
Z kolei przypomniał sobie, że s. Weronika powinna wycierpieć jeszcze siedem boleści Matki Bożej. Nakazał, aby także te cierpie¬nia wzięła na siebie. Był świadkiem wszystkich uderzeń, które raniły jej serce. Na jego rozkaz skończyły się również te cierpienia.
Około 18 godziny polecił przynieść jej kolację, pobłogosławił i nakazał jej to wszystko zjeść. S. Weronika nie odczuwając już wstrętu, który dawniej miała przed potrawami, spożyła to, co jej przyniesiono.
Na drugi dzień o. Crivelli zawiadomił biskupa o tym, co sam przeżył i prosił go, aby przyszedł do klasztoru. Będzie mógł być świadkiem spełnienia się piątego rozkazu. Weronika w myśl tego rozkazu miała przeżyć, podczas lewitacji w pozycji pionowej, ukrzyżowanie z Chrystusem. Obaj przyszli do kościoła klasztornego. Obaj nakazali s. Weronice wycierpieć ukrzyżowanie w pozycji sto¬jącej. Po krótkiej modlitwie św. Weronika podniosła się, wyciąg¬nęła ramię i naciągnęła całe ciało, jak gdyby rzeczywiście przy¬bijano ją do krzyża. Drżała przy tym tak mocno na całym ciele, że aż trzęsły się ławki w kościele i cały chór. Kości trzeszczały w stawach, nerwy napięły się w śmiertelnym skurczu. Ciało unio¬sło się lekko nad ziemię; jednakże ta lewitacja nie trwała długo i ciało lekko opadło na powrót na ziemię. Po półgodzinie o. Crivelli nakazał jej zakończyć przeżywanie męki Pańskiej.  

Gdy przyszła do  siebie,   upadła  pokornie   na  kolana  przed  biskupem  i  swoim spowiednikiem.
O. Crivelli był zmuszony po tych wszystkich dochodzeniach wy¬dać jednoznaczną opinię. Weronika nie oszukuje. Wszystko jest autentyczne i prawdziwe. O jakimś symulowaniu czy nawet opętaniu szatańskim nie może być mowy. Otrzymał nadto jeszcze do¬datkowy dowód jej szczerości. Jego przyjaciel o. Lomellini ciężko zachorował. Gdy zapytano s. Weronikę, odrzekła, że na razie nie umrze, lecz wyzdrowieje. Musi bowiem przyozdobić życiowy krzyż, jaki u niego zauważyła, jeszcze wieloma szlachetnymi kamieniami. Na początku 1715 roku odbył o. Crivelli z o. Lomellini w Perugii rekolekcje. Tam jednak o. Lomellini zachorował i został posłany na leczenie do Sarzano. Ale wtedy s. Weronika powiedziała do o. Crivelli: „Uważam, że wnet umrze. Widziałam bowiem jego krzyż cały przystrojony w kamienie szlachetne”. Rzeczywiście wysłany list o. Crivelliego do przyjaciela nie zastał go już przy życiu.
Weronika wybrana na przełożoną klasztoru
O. Crivelli przekonał się o prawdziwości, pokorze i innych cno¬tach s. Weroniki. Nosił się więc z zamiarem ustanowienia jej prze-łożoną klasztoru. Nie wspomniał o tym nikomu. Podczas spowiedzi jednak św. Weronika błagała ojca duchownego, by odstąpił od swego zamiaru. „Nie wiem, o czym siostra myśli lub jaki to ma być ten krzyż, o którym siostra wspomina” — odparł jej spowied¬nik.
Weronika więc wyznała mu. „Podczas mszy św. odprawianej przez ojca ukazał mi się św. Franciszek Ksawery z wielkim krzyżem na ramionach i powiedział, że o. Crivelli zamierza włożyć na mnie ten krzyż, który oznacza urząd przełożonej, jaki mam wziąć na siebie”.
O. Criyelli bardzo się zdziwił, ale nie dał po sobie tego poznać. Zbeształ ją z powodu tej manii wielkości, gdyż według niego wła¬ściwie to nie nadaje się nawet do pasienia kur w ogrodzie. S. We¬ronika uśmiechnęła się i rzekła: „Ojcze! Niech ojciec nie udaje, bo ja wiem i widzę to”.
Przez kolejne dwa dni s. Weronika widziała unoszący się w chó¬rze krzyż, który wreszcie osiadł na miejscu przełożonej. W czasie audiencji u papieża Klemensa XI o. Crivelli wystarał się o upraw¬nienia, aby przedstawić do wyborów s. Weronikę na przełożoną. Gdy wiadomość ta dotarła do klasztoru, s. Weronika padła na kolana przed całą wspólnotą zakonną i przed biskupem usilnie prosząc, aby zaniechano tego zamiaru. Jednak biskup utrzymał w mocy decyzję jej wyboru i oświadczył, że nie tylko jest w stanie rządzić klasztorem, ale mogłaby kierować całym światem.

Choć dotychczas klasztor prowadzony już był wzorowo, to teraz — wraz z rozpoczęciem jej urzędowania — nastała nowa era. Jeszcze nigdy reguła zakonna nie była tak pilnie przestrzegana. Jeszcze nigdy dotąd nie panowała wśród sióstr taka serdeczna zgoda i mi¬łość siostrzana.
Również jeszcze nigdy nie szanowano tak bardzo przełożonej klasztoru jak za czasu jej urzędowania. Wszystkie siostry odnosiły się do niej jak do własnej matki. Wszystkie ją kochały. Dar mą¬drości, rady, męstwa, a przede wszystkim miłości, jakimi obdarował ją Duch Święty, dawał o sobie znać na każdym kroku.
Gdy któraś z sióstr przeżywała chwile przygnębienia czy depresji i dlatego zamknęła się w swojej celi, s. Weronika zaraz uda¬wała się do niej. Tak długo pukała do drzwi, aż ta jej otworzyła. W matczyny sposób rozmawiała z nią i zachęciła, żeby nie dawała przystępu do swego serca złemu duchowi.

S. Maria Róża Gotolini dostała pewnej nocy wysokiej gorączki. Czuła, że jest z nią bardzo źle, wiec trzeba by wezwać pomocy. Jednak nie ośmieliła się nikogo obudzić. I wtedy nagle przychodzi przełożona do jej celi i podaje jej słodkie ciasto. „Zdaje mi się — rzecze przełożona — Siostra potrzebuje coś na wzmocnienie. Dla¬tego proszę to wziąć!” Chora posiliła się i odzyskała zdrowie.
Aby popierać wspólnotowe życie, nie tylko, że nie pochwalała różnych nadzwyczajności u innych sióstr, lecz także sama w niczym nie chciała się odróżniać. Spożywała te same potrawy, nosiła to sa¬mo odzienie i spełniała najniższe posługi. Wszędzie świeciła naj¬lepszym przykładem.
Jakkolwiek sama gotowa była ponosić największe ofiary, starała się siostrom złagodzić trudy życia klasztornego jeśli tylko pozwa¬lała reguła. Aby można było łatwiej dojechać pod sam klasztor, wybudowała drogę bitą. Za jej urzędowania i przy pomocy arcyksięcia Kośmy III podprowadzono do klasztoru wodociąg. Zało¬żono krany w kuchni, pralni, ogrodzie i celach dla chorych. Pole¬ciła wykopać staw w ogrodzie, aby można było stamtąd czerpać wodę do podlewania. Spłaciła wszystkie zaciągnięte klasztorne pożyczki i długi. Stworzyła podstawę do uregulowania form wspól¬notowego życia.
Wskutek tego wybierano s. Weronikę na przełożoną w każdych kolejnych wyborach. Przełożoną więc pozostała aż do samej śmierci.
Tajemnica jej błogosławionej działalności tkwi w poważnym traktowaniu słów Chrystusa: „Beze mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5). Dlatego zaniosła na początku swojego urzędowania jako przełożona klucze i pieczęcie klasztoru przed ołtarz i prosiła, żeby Chrystus sam przejął kierownictwo. Kazała potem postawić na swoim miejscu w chórze figurkę Matki Bożej Bolesnej i prosiła Ją, aby stamtąd rządziła całym klasztorem. Prośbę ponawiała każdego dnia przed udaniem się na spoczynek. Matka Boża dała jej do zrozumienia, że nie musi się kłopotać o klasztor, gdyż będzie ją w tym wyręczać.
Splendor cnót
Niekiedy się słyszy opinię, że cnota jest brakiem okazji do grzechu. Może się to w wielu wypadkach zgadzać. A jakie byłyby nasze losy, gdybyśmy, przeciętni chrześcijanie, żyli w dzielnicach nędzy czy obozach? Albo jak wiele stracilibyśmy, rodząc się na Syberii bez wiary i religii? „Wszystko jest łaską”. Jednak nie można tego stwierdzenia przeceniać. Bo jeśli wszystko jest łaską, wtedy również grzech, zabójstwo i cudzołóstwo jest łaska. Bóg był¬by przez to sam sprawcą grzechu.
Dotknęliśmy delikatnego problemu wzajemnych relacji między nadnaturalną łaską a wolnością człowieka.
Gdy św. Tomasza z Akwinu jego -siostra zapytała, co robić, żeby zostać świętym, odpowiedział: „Chcieć!” I gdy go drugi i trzeci raz o to samo spytała, zawsze usłyszała tę samą odpowiedź.
Gdy człowiek ma dobrą wolę, pomoc Boża przychodzi sama z sie¬bie. Trzeba tylko swoje serce oddać Bogu niby pusty kielich, a on napełni je swoimi łaskami.
Oczywiście, że oddanie Bogu swego serca nie rozumie się jako przejaw bierności i kwietyzmu. Musimy tak działać i pracować, jak gdyby wszystko jedynie od nas zależało, ale zarazem tak się modlić, jak gdyby wszystko czynił Bóg.
W życiu św. Weroniki zauważamy, że te dwie rzeczy ze sobą współgrały. Jej młodzieńczy upór przekształcił się w silną wolę dzięki ustawicznej pokucie i samowychowaniu. Każde rozpoznane dobro pragnęła zdobyć. Dużo się modliła, jak prawie nikt inny. Poprzez dobrowolne
Błogosławieństwo Boże zostało przez nią wycierpiane, wy-poszczone i wymodlone. Z tego powodu możemy powiedzieć, że św. Weronika odznaczała się prawdziwymi cnotami.
Kościół zanim wyniesie jakiegoś świętego na ołtarze, najpierw stawia pytanie dotyczące jego wiary, nadziei i miłości. A więc, czy odznaczał on się w życiu tymi boskimi cnotami. Te cnoty bowiem należą do istoty życia chrześcijańskiego.
S. Weronika ukazała w swoim życiu zarówno pokorną jak i m꿬ną wiarę. Z całym poddaniem się woli Bożej przyjmowała wszy¬stkie prawdy wiary, gdyż Bóg jest wieczną prawdą. Wierzyła w tajemnicę Trójcy Świętej tak samo jak w obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Wierzyła w Bożą opatrzność i życie wieczne. Jako mistrzyni nowicjatu nie znosiła sporów w sprawach wiary. Tajemnice wiary nie były według niej do dyskutowania, lecz do modlitewnego rozważania. Jej długoletni spowiednik o. Guelfi stwierdził: „S. Weronika mimo skromnego wykształcenia wykazywała tak wielkie zrozumienie tajemnic naszej wiary, że nikt z profesorów teologii nie mógłby udzielić lepszych wyjaśnień niż ona. Również w jej przypadku potwierdziło się to, co kiedyś powiedziała św. Katarzyna ze Sieny: „Nie istnieje lepszy sposób, przez który człowiek może tak bardzo zakosztować prawdy i tak bardzo przez nią zostać oświecony — jak pokorna i wytrwała mo¬dlitwa”. To samo stwierdza wielka mistyczka św. Teresa z Avila: „Tylko na drodze modlitwy możemy my, zwykli ludzie, znaleźć Boga. Kto wskazuje wam inną drogę, zwodzi was”.
Przyczyną tego, że współcześnie żyje tyle bezbożnych ludzi jest to, iż nie biorą sobie do serca powyższych słów. Nie wierzą w Boga, bo wcale się nie modlą.
Św. Weronika była tak głęboko przekonana o prawdzie chrze-ścijańskiej wiary, że pragnęła zostać misjonarką. Chciała poświęcić swoje życie za nawrócenie grzeszników. Dlatego dobrowolnie przy¬jęła na siebie wszystkie cierpienia, aby być „pośredniczką między Bogiem a grzesznikami”.
Im głębsza jest wiara, tym silniejsza nadzieja. Treścią nadziei jest przebaczenie grzechów i osiągnięcie życia wiecznego. Człowiek nadziei to człowiek ufający w miłosierdzie Boga. Ileż razy diabeł starał się nakłonić Weronikę do nieufności, a nawet rozpaczy! Natychmiast rozeznawała się w jego podstępie i odrzucała te po¬kusy aktem pokornej ufności Bogu. Gdy kiedyś zawołał do niej z triumfem: „Od dawna należysz do nas”, dała mu ciętą odpo¬wiedź: „Jeśli należę do ciebie, dlaczego mnie kusisz?”.
S. Weronika zabiegając jako przełożona o dobra doczesne klasz¬toru pokładała też nadzieję w Bogu. Gdy rozpoczynała urzędowa¬nie, klasztor chylił się materialnie ku upadkowi: był w długach. Jednakże pokładając nadzieję w Bogu nie tylko potrafiła spłacić te wszystkie długi, lecz nawet klasztor rozbudowała i doprowadziła do niego wodę. Wszystko zresztą robiła z myślą o Bogu. Ta miłość do Boga kazała jej wziąć na siebie wszystkie te straszne cierpienia. We wszystkim pragnęła być podobna do Chrystusa. Jego pragnęła kochać jako swego Oblubieńca. Z Nim chciała stanowić jedno, ciałem i duszą. Gdy pewnego razu mówiła do siostry o miłości do Boga, zdawało się, jak gdyby jej twarz nabrała rysów nadziemskiej piękności. Wpadła w ekstazę trzymając tak mocno za rękę s. Flo¬rydę Cevoli, że siostra ta nie mogła się od niej odczepić.
Pewnego razu, gdy s. Weronika znajdowała się w ekstazie, siostry włożyły jej ręce i nogi do zimnej wody, która zaraz zagotowała się, jak gdyby znajdowała się na ogniu. Podobne historie zdarzały się ze św. Katarzyną z Genui. Kochając wielką miłością Boga od¬czuwała nieopisanie wielki żal za popełnione grzechy. Serce jej zamierało z żałości i z wielkim trudem udawało jej się złapać od¬dech, gdy tylko dostrzegała najmniejszą niedoskonałość.

Najpiękniejszym dowodem jej miłości do Boga była bezgranicz¬na miłość bliźniego. Nie wiedziała, co to egoizm. Dla niej istniało tylko pojęcie altruizmu. Nic dla siebie, wszystko dla innych. Gdy któraś z sióstr umierała, s. Weronika czuwała nieustannie przy niej, aż ta oddała ducha Bogu. Ciężko chorym siostrom usługiwała we wszystkim, nie stroniąc od najniższych czynności, a zapomina¬jąc przy tym o jedzeniu.
Jedna siostra chora na raka sprawiała siostrom swoim ciężkim charakterem ogromne kłopoty. Św. Weronika opiekowała się tą siostrą, zachodziła do niej, mimo że ta opryskliwie wypędzała ją z celi i oświadczała, iż nie chce jej widzieć przy swojej śmierci. Zmieniła jednak swoje nastawienie, gdy zbliżały się jej ostatnie chwile i żałowała za złe postępowanie i prosiła św. Weronikę o przebaczenie. Przede wszystkim ją pragnęła mieć przy sobie w chwili śmierci.
O. Crivelli, który przekonał się o prawdziwości jej cnót, prosił ją, aby wspierała go modlitwami w jego pracy misyjnej. Opisał jej w liście o nawróceniu wielkich grzeszników. Rzeczywiście nie szczędziła dla tych nawróceń najstraszniejszych cierpień. S. Magda¬lena Boscani uważa, że widziała s. Weronikę modlącą się w tych intencjach z krwawymi łzami w oczach.
W czasie nabożeństw polecała każdej siostrze modlić się za jednego grzesznika. A gdyby siostry nie mogły inaczej wyprosić nawrócenia jak tylko przez cierpienia — powinny je podjąć.
Pewna pani przez długi czas prowadziła w Citta di Castello gorszący tryb życia. Gdy jednak ciężko zachorowała, prosiła s. We¬ronikę o modlitwę. S. Weronika poleciła ją powiadomić, że musi przez publiczne przyznanie się do grzechów złożyć zadośćuczy¬nienie. Każdy myślał, że ta pani nie zgodzi się na publiczną pokutę. Jednak s. Weronika dzięki swoim modlitwom spowodowała, że kobieta ta przed ołtarzem wobec Boga i obecnych w kościele prosiła o przebaczenie dla siebie. Jak w tym przypadku, tak rów¬nież zawsze s. Weronika domagała się współpracy tych, których polecała Bogu w swoich modlitwach.
Pewnemu człowiekowi kazała powiedzieć: „Do bardzo obłado¬wanego wozu trzeba zaprząc przynajmniej dwa konie”; zamierza¬ła przez to powiedzieć, że gdy on nie będzie współdziałał z jej modlitwą, na próżno będzie się za niego modlić. Podobnie powie¬dział jej kiedyś Zbawiciel: „Powiedz tym ludziom, za którymi się wstawiasz, że nie wystarczy tylko twoja modlitwa, oni również muszą mnie szukać”.
Stosownie do otrzymanego objawienia modliła się wiele za chrześcijaństwo, tak bardzo zagrożone w tamtych czasach przez Turków (1716). Szatan był zły na jej modlitwę i sprawiał jej wiele cierpień.

Bez lęku krzyknęła do niego: „ Ty psie piekielny bij, biczuj mnie ile chcesz. Czyń, na co wam Bóg zezwala!” Jej modlitwa, w powiązaniu z tymi cierpieniami, odniosła sukces.
Turcy ponieśli w sierpniu 1716 roku decydującą klęskę.
Jej miłość dotyczyła nie tylko żyjących, gdyż s. Weronika ko-chała w podobny sposób zmarłych. Proponowała Bogu swoje cier¬pienia z zamian za cierpienia dusz czyśćcowych. W jej notatkach z l stycznia 1717 roku znajduje się uwaga: „Piszę z posłuszeństwa. Ubiegłą noc przeżyłam w strasznych bólach i cierpieniach. Niech Bóg będzie pochwalony! Każdy rodzaj bólu dokuczał mi: chłód, gorączka, napięcie nerwowe, uderzenia po całym ciele, bóle w ko¬ściach. Okrutnie zostałam przewiercona ostrym narzędziem meta¬lowym; ścisnęły mnie dwa mury; zostałam zakopana w ziemi, tak iż niesamowicie dusiłam się, a będąc głęboko pod ziemią, znalazłam węże i dzikie zwierzęta, które zdawały się mnie kąsać i pożerać: sądziłam, że każde ugryzienie spowoduje śmierć”.
Jej spowiednik o. Tassinari, który przez 40 lat opiekował się nią, stwierdził, że przez swoje cierpienia i modlitwy wyłowiła z czyśćca niezliczone ilości dusz. Często mogła te dusze zobaczyć. Wtedy Jezus jak również Jego Matka zapewniali ją, że jej modli¬twy zostały wysłuchane. W procesie kanonizacyjnym przytoczo¬nych jest wiele przykładów takich wizji, w czasie których widziała takie dusze, jak na przykład papieża Klemensa XI i jego spo¬wiednika ks. Capeletti.
S. Weronika zachowywała — tak samo wiernie jak boskie cno¬ty — rady ewangeliczne. Kochała ubóstwo na wzór św. Franciszka, od którego pochodzi jej zakon kapucynek. Wyznawała zasadę, że trzeba być wiernym również w drobnych rzeczach. Wszystkie więc dary krewnych należały do dobra wspólnego. Co roku każda siostra musiała zdać sprawę z użytkowania przedmiotów, którymi się posługiwała, nawet z różańca czy ewentualnie obrazka.
S. Weronika spożywała niewiele pokarmów. Dziwiono się, jak w ogóle można przy takim jedzeniu żyć. Na odpoczynek nocny przeznaczała tylko godzinę, gdyż modliła się bardzo dużo. Do wielu cierpień, które musiała znosić na polecenie spowiednika, dokładała jeszcze dobrowolne ciężkie umartwienia. Dla ucha współczesnego człowieka nastawionego racjonalistycznie i sceptycznie wydaje się czymś niesamowitym, kiedy dowiaduje się, że idąc po schodach do chorej czyniła po każdym schodku językiem znak krzyża, że pod habitem nosiła splecione ciernie, lub że w swojej celi godzi¬nami leżała krzyżem pragnąc upodobnić się do Zbawiciela na krzyżu. Jest tylko jedno wyjaśnienie: tak postępować może tylko ktoś zakochany w Miłości.
Ponieważ jej spowiednik o. Tassinari w ostatnich latach jej życia nie zezwalał na takie praktyki, modliła się o nowe cierpienia, gdyż bez cierpień nie mogła się obejść.
O jej cnocie czystości mówi o. Crivelli. Stwierdza on, że ta jej cnota przybrała postać bez najmniejszej plamy. Gdzie się pojawiła, rozchodził się od niej niezwykły zapach.
O jej posłuszeństwie powiedziano już wcześniej. Nakazy prze-łożonych były dla niej nakazami Boga. Im surowiej traktowali ją spowiednicy, tym była pogodniejsza.
Największą ofiarą, jaką złożyła ze względu na posłuszeństwo, było spisanie, a zarazem wyjawienie światu tajemnicy otrzymania nadzwyczajnych łask i darów. W swoich notatkach z 1702 roku napisała: „Gdy rozpoczynałem spisywać moje przeżycia w zeszycie, kosztowało mnie to tak wiele i taką walkę musiałem stoczyć ze sobą. że zdawało mi się, iż nie napiszę ani jednej linijki”.
Wśród 30—40 sióstr, które przebywały w tamtym klasztorze, znalazły się zawsze dwie lub trzy bardziej trudne do współżycia we wspólnocie. Były wyniosłe i kłótliwe. Weronika znosiła ich wady z największą cierpliwością. Wszystkie po pewnym czasie uznały swoje błędy i zmieniły się.
W czasie procesu kanonizacyjnego wszystko jednoznacznie wskazywało na to, że s. Weronika odznaczała się nie tylko jedną czy druga cnotą w heroicznym wymiarze. Ona promieniowała wszyst¬kimi cnotami. Była rzeczywiście świętym człowiekiem.
Jej charyzmaty
W czasach apostolskich nadzwyczajne dary, na przykład dar pro¬rokowania czy dar przemawiania rozmaitymi językami, nie były czymś wyjątkowym. Jednak św. Paweł napomina, aby nie ubiegać się o nie. Nie są bowiem najważniejsze. Bo najważniejsza jest miłość. Zarówno dar czynienia cudów, jak też dar rządzenia czy łaska uzdrawiania byłyby niczym bez miłości.
O tyle wszystkie nadzwyczajne dary przedstawiają wartość w oczach Bożych, o ile są powiązane z miłością i miłości służą. Swoim życiem Weronika wystarczająco dowodzi, że jej serce pa¬łało gorącą miłością do Boga i do bliźnich. Poza tym odznaczała się jeszcze darem prorokowania. Otóż na przykład przepowiedziała, kto zostanie następcą zmarłego biskupa Eustachego. Również w podobny sposób określiła następcę zmarłego biskupa z Cortony jeszcze na długo przed jego nominacją. Pewnemu młodzieńcowi, Ranierowi Guelfi, przepowiedziała zakonną i kapłańską przyszłość w Oratorium św. Filipa Nereusza. Nadto przepowiedziała mu, że on będzie obecny przy jej śmierci. Faktycznie tak się też stało.
Gdy o. Wincenty Segapeli zachorował śmiertelnie i zdawało się, że wnet umrze, s. Weronika przepowiedziała jego rychłe wyzdro¬wienie. Nikt nie chciał dać temu wiary. Jednakże przyszłość przy¬znała jej rację.
Można by takich zdarzeń przytaczać wiele. Jednak za daleko odbiegliśmy od rzeczy.
Wraz z darem prorokowania odznaczała się darem uzdrawiania. Tak, więc pewnej siostrze wyleczyła ranę na stopie, która nie chciała się goić. W 1719 roku inna znowu siostra skaleczyła sobie oko kawałeczkiem skorupki od jajka. Skaleczenie okazało się nie¬bezpieczne. Mogła stracić wzrok. Ale s. Weronika pobłogosławiła ją. Tamta spokojnie zasnęła. Na drugi dzień oko było całkowicie zdrowe. Również te przykłady można by mnożyć w dziesiątki.
Nadzwyczajne rzeczy opowiada się o niej w związku z przyj-mowaniem przez nią komunii św. Spowiednik o. Capeletti po-świadcza, że wie o 5 komuniach św., które siostra Weronika przy¬jęła z rąk anioła. Nastąpiło to w latach 1702 do 1704. Również współsiostry potwierdzają, że s. Weronika niekiedy szła do spo¬wiedzi bardzo chora i odchodziła od niej zupełnie zdrowa. Uzdro¬wienie duszy pociągało za sobą uzdrowienie ciała.
Pewnego razu została pobita przez demona, który wywlókł ją na dach i stamtąd zrzucił na ziemię. Podczas tego upadku złamała sobie nogę. O. Capeletti nakazał jej na spowiedzi, aby modliła się o zdrowie. Pomodliła się więc. I oto ku zdumieniu pozostałych sióstr od konfesjonału odstąpiła ze zdrową nogą.
W Wielką Sobotę 1727 roku s. Weronika wyznała posłusznie spowiednikowi, że w jej sercu dzieją się niezwykłe rzeczy. Powie¬działa mu, że na jej sercu powstały znaki.

Przybrały one kształt dwóch płomieni i proporca z wypisanymi na nim inicjałami imie¬nia Jezusa i Maryi. Gdy później, po jej śmierci, sprawdzono jej serce, okazało się, że tak jest, jak mówiła.
Takie nadzwyczajne rzeczy nie należą do istoty świętości czło-wieka. Może się nawet zdarzyć, że będą one tylko prowokacjami i szatańskimi sztuczkami. Natomiast do sedna świętości należy przede wszystkim miłość, która jest ukoronowaniem wiary i na¬dziei.
Błogosławiona śmierć
W roku 1694 s. Weronika napisała spowiednikowi, że do końca życia pozostały jej jeszcze „dwie trójki” — czyli 33 lata. Gdy więc nastał rok 1727, s. Weronika w czasie publicznej pokuty przy¬pomniała s. Gabrieli: „Siostro Gabrielo, bądźmy w pogotowiu! Nie mamy przed sobą wiele czasu”.
W środę po uroczystości Zesłania Ducha Świętego s. Weronika z niepokojem oczekiwała na moment przyjęcia komunii św. Z pro¬mieniejącą twarzą odeszła od konfesjonału po spowiedzi świętej, poprosiła o ogień i następnie zapaliła świecę przy oknie komunij¬nym. Zaraz po przyjęciu Chrystusa do serca przewróciła się na ziemię. Okazało się, że jest po całej jednej stronie ciała sparaliżo¬wana. Przeniesiono ją do ławki; wzrok miała utkwiony w niebo i szeptała słowa: „Idę, idę”.

Na krześle została przetransportowana do celi dla chorych. Cela ta była ciemna, jakby więzienna. Tutaj kiedyś przesiedziała 2 miesiące na rozkaz o. Crivelliego. Posłano po spowiednika o. Raniera Guelfi i biskupa Aleksandra. Wezwano też dwóch lekarzy.
Gdy biskup przyszedł, poprosiła go jeszcze raz o wybaczenie wszystkich jej błędów i złego przykładu. Prosiła też o absolucję generalną dla umierających i o pozwolenie przyjmowania codzien¬nie komunii św.
Ponieważ stan zdrowia jeszcze bardziej się pogorszył, umiesz-czono ją w lepszej celi i stosownie do ówczesnych praktyk lekar-skich puszczono krew i przykładano gorące okłady. Siostry czy-niły wszystko, by przynieść jej ulgę. Jednak cierpienia wzmagały się. Stwierdziła, że odczuwa męki piekielne. Był to pierwszy czyściec, który kiedyś przepowiedziała, a teraz przechodziła.
Drugi bowiem wynikał z jej posłuszeństwa. Chociaż tak bardzo tęskniła za niebem, to jednak nie chciała umrzeć bez zgody spo¬wiednika. Ale on odrzucał za każdym razem tę prośbę, tak iż po którejś odmowie zawołała: „Co za ból, gdy się umiera, a umrzeć nie wolno!” Usiłowano siłą nakłonić ją do jedzenia i próbowano ją karmić. Jednakże nie mogła niczego przyjąć, bowiem wszystko zaraz wyrzucała z siebie. Postanowiono przywrócić jej zdrowie za pomocą posłuszeństwa. Nakazano udać się jej do chóru na modli¬twy. Włożyła wiele wysiłku, żeby się podnieść i wypełnić polece¬nie. Ale organizm był już za słaby.
Trzeci czyściec przygotowały dla niej złe duchy. Starały się zastraszyć ją wszelkimi możliwymi sposobami, ukazując się pod różnymi postaciami. Tak bardzo cierpiała od tych napaści, że przywołała do siebie — podobnie jak Chrystus uczniów w ogro-dzie oliwnym — siostry i prosiła o pocieszenie. Gdy siostry zapy¬tały, cóż takiego się stało, oświadczyła im: „Biskup przyszedł do mnie i przypomniał mi, że wie o wszystkich moich oszustwach i mojej obłudzie. Jeszcze dzisiaj przyjdzie z innymi ludźmi do klasztoru. Będę musiała wobec nich i wobec całej wspólnoty wszystko odwołać. Jeśli ci ludzie rzeczywiście poznali się na mnie, to być może jest to wszystko prawdą i dlatego mogę jedy¬nie być im posłuszną”. Siostry niezwykle się zdumiały. Przecież w klasztorze dzisiaj nie było żadnego biskupa.

Dlatego jedynym wyjaśnieniem mogło być to, że diabeł przybrał postać bisku¬pa. Usiłował tą sztuczką wpędzić w rozpacz tę Służebnicę Bożą.
Jednak wszystkie te cierpienia pomnażały jej zasługi i udosko-nalały w cnotach. Ustawicznie ponawiała akty wiary, nadziei i mi¬łości. Codziennie przyjmowała komunię św., co wówczas należało do rzadkości. Bez przerwy spoglądała na krzyż i z niego czerpała siły dla przetrzymania takich męczarni. Ilekroć odwiedził ją biskup, prosiła o pozwolenie na ucałowanie pektorału i błogosławieństwo tym krzyżem biskupim.

Upłynęło 40 dni od jej zachorowania. Udzielono jej sakramentu namaszczenia chorych. Zdawało się, że wstąpił w nią błogi spokój. Z oczyma zamkniętymi rozważała o Bogu.
W dniu 7 lipca udzielono jej po raz czwarty wiatyku. Przez spowiednika kazała przeprosić wszystkie siostry za zły przykład i wyraziła gorąco zachętę do wzajemnej miłości, do zachowywania Reguły. Następnie każdej siostrze podała krzyż do ucałowania mówiąc do nich: „Nigdy nie straćcie z oczu krzyża i Chrystusa 26 względu na nieskończoną miłość, którą nam okazał”.
8 lipca biskup udzielił jej papieskiego błogosławieństwa połą-czonego z odpustem zupełnym, czego wcześniej odmawiał. O pół¬nocy straciła mowę i zaczęła się agonia. Leżała bardzo spokojnie i zauważono, że modli się wspólnie z siostrami. Na drugi dzień s. Weronika była jeszcze przy życiu. Gdy spowiednik powiedział jej: „Matko Weroniko, proszę być dobrej myśli. Wkrótce Matka znajdzie się w niebie, za czym tak bardzo tęskni”, uśmiechnęła się i błagalnym wzrokiem wpatrywała się w niebo. Wówczas spowie¬dnik przypomniał sobie to, co wcześniej często powtarzała, iż nie chce umrzeć bez pozwolenia. Dlatego rzekł jej: „Matko Weroniko, jeśli tylko taka jest wola Boża, że polecenie jego sługi przyczyni się do odejścia siostry z tego świata do Pana, tak więc wydaję to polecenie”.
Ledwie spowiednik wyrzekł te słowa, s. Weronika na znak po¬słuszeństwa przymknęła powieki, potem jeszcze raz spojrzała po siostrach, skłoniła głowę i zasnęła w Panu. Był wtedy wczesny poranek 9 lipca 1727 roku, godzina czwarta. S. Weronika przeżyła 67 lat, w tym 50 lat w zakonie. Biskup zarządził sekcję zwłok. Postanowił się przekonać, czy rzeczywiście znajdują się na jej sercu znaki, o których opowiadała spowiednikowi. Sekcję przepro¬wadziło dwóch medyków: lekarz domowy Franciszek Borgida i chirurg Franciszek Gentili. W charakterze świadków w tym przed-sięwzięciu wzięły udział następujące osoby: prześwietny namiestnik, kanclerz Fabri, kapłani: Franciszek Maria Pesucci, Jakub Gellini, Jan Falkoni, Cezary Giannini, o. Guelfi a także malarz Angeiucci, jak również kilka sióstr z klasztoru.
Ze znaków, o których s. Weronika za życia wspominała, znale¬ziono następujące symbole: odbicie krzyża z literą C (Caritas), odbicie korony cierniowej, siedmiu mieczy (siedem Boleści Matki Najświętszej), dwóch płomieni (miłość Boga i bliźniego), odbicie litery J (Jezus) i M (Maryja) na proporcu, a poza tym odbicie włóczni i skrzyżowanej trzciny.
W historii świętych ten fakt jest odosobniony. Musiała więc Weronika dojść do wyjątkowego stopnia zjednoczenia ze Zbawi¬cielem, że. aż na jej sercu wyryły się odbicia narzędzi męki Pań¬skiej.

W żadnym razie nie było to wytworem chorobliwej wy-obraźni, lecz rzeczywistym jednorazowym wyróżnieniem udzielonym przez Boga. Weronika zatem mówiła prawdę spowiednikowi, gdy z posłuszeństwa wyjawiła mu, że jakieś nadzwyczajne rzeczy działy się w jej sercu w tę pamiętną Wielką Sobotę 1727 roku — roku jej śmierci.
Beatyfikacja i kanonizacja
S. Weronika już za życia uchodziła za świętą zakonnicę. Całe jej życie to pasmo cudów. Nic więc dziwnego, że choć przebywała w klasztorze klauzurowym, na jej pogrzeb przyszło bardzo dużo ludzi.
Również na cuda, zdziałane za jej wstawiennictwem, nie trzeba było długo czekać. Jeszcze tego samego roku (1727) Jan Franciszek Leonazzi, proboszcz z Saddi, został w jednej chwili cudownie ule¬czony z paraliżu. Nie było też nawrotu tej choroby.
Siostra zakonna Róża Brunor — która była niewidoma przez 12 lat i z s. Weroniką utrzymywała korespondencję, zobaczyła we śnie 25 września 1729 roku uśmiechniętą swoją dawną przyjaciółkę. Wezwała więc ją na pomoc. I gdy później w refektarzu przy stole czytano życiorys s. Weroniki, nagle odzyskała wzrok.
S. Maria Magdalena Boscaini chorowała obłożnie już 11 miesięcy. Coraz bardziej traciła siły. Poradzono jej, aby wypiła wodę, w której zanurzono kawałek habitu św. Weroniki. Uczyniła tak i ku zdumieniu wszystkich wstała z łóżka zdrowa.
3 grudnia 1741 roku Joanna z Gott, córka Cezara Pacciariniego doznała niebezpiecznego krwotoku, który powtórzył się jeszcze pięć razy. Istniało poważne zagrożenie życia. Pomodliła się o wsta¬wiennictwo do s. Weroniki. W środku nocy usłyszała: „Joanno, ufaj i miej nadzieję! Nie bój się!” Odwraca się i widzi siostrę Weronikę całą promieniującą, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. „Wstań jutro rano i idź do kościoła. Będziesz zdrowa”. Joanna natychmiast poczuła siłę w rękach i w całym ciele. Mogła wstać z łóżka i pójść rankiem do kościoła, aby Bogu podziękować za uzdrowienie.
Godne uwagi jest też cudowne uzdrowienie 42-letniej Beatrice Restini. Od dziewięciu miesięcy cierpiała na guza na piersi. Jej stan pogorszył się 8 lutego do tego stopnia, że nie było najmniej-szych widoków na uzdrowienie. Jej spowiednik w tej tak niebez-piecznej sytuacji poradził, by pomodliła się do Służebnicy Bożej s. Weroniki. Tak uczyniła. Ale zdrowie jeszcze nawet się pogorszyło. Nie zniechęciła się tym i jeszcze goręcej modliła się do niej. I wte¬dy nagle o godz. 9.15 jakby ktoś dotknął i mocniej przycisnął jej chore miejsca. Krzyknęła z bólu i sądziła, że już z nią będzie teraz koniec. Ludzie zbiegli się do jej pokoju. Beatrice otworzyła oczy i zobaczyła, że z jej pokoju wychodzi jakaś osoba widoczna na tle jaśniejącej gwiazdy.

Ból minął. Mogła zasnąć. Na drugi dzień, w niedzielą, Beatrice nie wstała jeszcze z łóżka, lecz tylko oświadczyła, że czuje się znacznie lepiej. W nocy z niedzieli na poniedziałek ukazała się jej św. Weronika i udzieliła nagany za zatajenie cudu, przez co nie oddano Bogu należnej chwały. Chora zaraz po tym widzeniu poprosiła o spowiednika. Wyznała mu wszystko, czego doświad¬czyła. I wstała zupełnie zdrowa.
Za wstawiennictwem Weroniki dokonało się jeszcze wiele innych cudów. Dzieją się one po dziś dzień, jeśli ludzie z ufnością wzy¬wają jej pomocy. Święci właściwie nie umierają, nie starzeją się.
Święci pragną, aby stał się cud w każdym człowieku, cud ukocha¬nia krzyża Jezusa Chrystusa. Tą miłością bowiem do krzyża święci chcą wzbogacić każdego człowieka. Gdyż największym cudem jest człowiek, który Bogu we wszystkich swoich sytuacjach życiowych mówi „tak” nawet i wtedy, gdy z Chrystusem przyjdzie pójść na Golgotę i tam wraz z Nim dać się współukrzyżować.
Biorąc pod uwagę święte życie siostry Weroniki z zakonu sióstr kapucynek i liczne cuda zdziałane za jej wstawiennictwem, biskup Aleksander Cordebo uważał za konieczne rozpoczęcie najpierw procesu beatyfikacyjnego, a potem kanonizacyjnego.
Pierwsze kroki w tym kierunku poczyniono już 6 września 1727 roku, a więc w dwa miesiące od jej śmierci. Przesłuchano licznych świadków. Po zakończeniu procesu informacyjnego przesłano wszystkie materiały do Rzymskiej Kongregacji Rytów. Na skutek niesprzyjających okoliczności przeciągał się proces beatyfikacyjny. Wreszcie 17 czerwca 1804 roku w święto Trójcy Przenajświętszej ogłoszono siostrę Weronikę Juliani za błogosławioną. Natomiast w 35 lat później (1839) papież Grzegorz XVI kanonizował tę wielką mistyczkę z zakonu sióstr kapucynek.

ŹRÓDŁO :  http://www.kapucyni.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *