Autor: Katarzyna Woynarowska
Radość jest niczym Boskie światło odbite w nas. Bo do radości zostaliśmy stworzeni.
Do szczęścia, do uśmiechu, do życzliwości wobec siebie, do miłości, której blask sprawia, że chce się zaczynać od nowa, do ciepła czyjejś obecności.
Mądry Jan Paweł II mawiał, że pierwszym źródłem owej radości z życia i poczucia spełnienia jest Bóg. A dopiero potem drugi człowiek. W tej kolejności. Tylko smutek jest samowystarczalny. Do radości potrzeba przynajmniej dwojga. Jednak tę zależność, że najpierw Bóg, odkrywa się z czasem, gdy nudzi już pierwsza lepsza radocha, masowa fajność, imitacja szczęścia, nakładana na twarz jak makijaż.
Tak sobie myślę…
A gdyby tak nagle, w jakąś wiosenną niedzielę w moją bylejakość dnia codziennego wjechał tematem pochód z Jerozolimy? … Z całą jego zaraźliwą radością, nadzieją na świetlaną przyszłość, okrzykami, że od dziś będzie już inaczej. Gdyby tak pod moim niebem, na mojej ulicy, między domami, które mijam jakieś dwa razy dziennie przynajmniej, pojawił się
On… Wokoło gwar, flety i bębny wystukujące rytm do tańca, zapach wiosny w rozdrganym powietrzu, okrzyki, śmiechy, frazy piosenek zaczynanych hałaśliwie… Gdyby się pojawił, to co? Tamta wszechogarniająca radość, którą od dramatu dzieli tak niewielka granica, czy przez to, że zbliża się nieuchronne, ta radość była (jest) inna? Mniej ważna, mniej prawdziwa
niż ta nieświadoma? Radość, pomimo tego wszystkiego, z czego utkane jest życie, okazuje się
podwójnie piękna. Z tego przekładańca, że „czasami słońce, czasami deszcz” rodzi się szczęście nie do podrobienia. Radość ponad to, co przygniata, ponad czasem i przestrzenią, ponad ludzkimi słabościami. Radość z powodu samego faktu naszego istnienia, bo my, chrześcijanie, i tak jesteśmy wygrani. Jezus nas wybawi od śmierci, od nicości, od przemijania. Czy to nie jest wystarczający powód, by przestać się smucić, narzekać, marudzić?
Kard. Wyszyński mawiał, że we wszystkim, co zdarza się w życiu człowieka, trzeba odczytać
ślady miłości Boga. Wtedy do serca wkroczy radość! Wieczna jak trawa, odradzająca się w nas niczym w cudownym cyklu przyrody – powstawania z martwych, odradzania się, rozkwitania. Pod warunkiem jednak, że znajdziemy drogę do tej prawdziwej, szczerej,
nie zakłamanej radości, która buduje nas, rozwija, a nie sprawia, że mamy potem jedynie kaca… Kornel Makuszyński twierdził, że świat powstał z radości, że smutek niczego nie buduje, nie tworzy, nie kreuje.
Zatrzymać optymizm
Co byś zrobił z radością tamtej Niedzieli Palmowej? Stoisz w tłumie, machasz palmą, wypełniony entuzjazmem po brzegi, czyste szaleństwo po prostu. Już wiesz,
już rozumiesz, o co w życiu biega. Ten optymizm ma być teraz twoim drogowskazem. Jezus Mistrzem. I co potem? Gdy już zajdzie słońce, wracasz do domu i żyjesz jak dawniej? Nie? Powiesz „nie!”. Zaprzeczysz gorąco? A co zostanie w tobie z tegorocznej Niedzieli Palmowej? Z tej światłości, którą w sobie niesie, którą oferuje nieustannie… Zatrzymasz choćby odbicie tego Światła, które rozpromienia serce, rozświetla od środka?
Łowić miłość w sieć radości
Mówią, że ludzie radośni zawsze są dobrzy i że każda radość, którą niesiemy innym, zawsze do nas powróci. Powtarzają, że ludzie radośni potrafią kochać bardziej, mocniej, intensywniej. I doznają szczęścia niedostępnego dla tych smutnych, bo miłość najłatwiej złowić właśnie w sieć radości. Nieprzypadkowo w Biblii Bóg najczęściej zaczyna mówić do ludzi od słów „Nie lękajcie się…” i „Radujcie się”… Chcesz mieć radość wieczną, złącz się z Tym, który jest wieczny – pisał św. Augustyn. Pomyśl o tym i wypełnij się radością… Przecież Jezus zmartwychwstał!
NIEDZIELA 14/2012