Ma w sobie jakąś siłę, pogodę ducha i spokój. Emanuje z niej życzliwość dla ludzi. I oni to czują, dlatego jest tak lubiana. Podglądanie, jak żyje rodzina Mostowiaków, weszło Polakom w krew. W szczytowym momencie serial skupiał przed telewizorami 10 mln widzów. Rekord wyniósł 12,6 mln! Jest stale obecny w programie Telewizji Polonia i oglądany przez rodaków rozsianych po świecie. W czasach tak wielkiej, jak obecnie, młodej emigracji stanowi dla wielu polskich „londyńczyków” namiastkę rodziny. Krzewi tradycje, obyczaje, upowszechnia prawdę, którą przekazał już Eurypides: „Miłość to wszystko, co mamy; to jedyny sposób, w jaki możemy sobie nawzajem pomóc”.
– W dzisiejszej dobie kryzysu rodziny, gdy wiele małżeństw się rozpada, rodzice nie mają czasu dla dzieci, a one, opuszczając gniazdo rodzinne, tracą kontakt z matką i ojcem – rodzina Mostowiaków stała się swoistego rodzaju remedium na samotność i odrzucenie – tłumaczy fenomen serialu Lipowska.
Fani z całej Polski
Na zloty miłośników „M jak miłość” przyjeżdża z całego kraju mnóstwo ludzi. Na IV Zlocie Fanów w Gdyni na dziesięciolecie serialu było prawdziwe szaleństwo. Teresa Lipowska nie kryła podziwu dla tych tłumów, które stały w palącym słońcu, czekając, żeby się przywitać. Ktoś podsuwał do podpisania pamiętnik, wręczał pięknie przygotowane życzenia ze zdjęciami, kwiaty. Cóż dla aktora może być dowodem większego uznania? – W pewnym momencie ze zmęczenia widziałam poczwórnie, ale rozdawałam autografy do samego końca. Ostatnią godzinę już na siedząco. To się naszym fanom po prostu należy! – komentowała z zadowoleniem.
Choć wyróżniona przez Zespół Artystyczny Teatru Polskiego Radia nagrodą Wielki Splendor (od wielu lat możemy usłyszeć ją m.in w powieści radiowej „W Jezioranach”, w której wciela się w rolę przedsiębiorczej Stasi Dobrowolskiej-Lepieszkowej), odznaczona cenionym przez artystów medalem „Gloria Artis”, uhonorowana „TeleEkranem” za rolę w „M jak miłość”, uznanie publiczności i bezpośredni kontakt z nią są dla niej nie do zastąpienia. Przez 11 lat serial się zmieniał, dochodzili nowi aktorzy, inni odchodzili, ale Lipowska z Pyrkoszem jako seniorzy rodu nadal trwają na posterunku, dając przykład kochającej rodziny. Czasem się posprzeczają, czasem ona ogra go w szachy, ale szybko jest zgoda. Troszczą się o dzieci, wnuki, kuzynów, sąsiadów. Pokazują, jak w rodzinie powinno się rozmawiać, rozwiązywać niełatwe problemy, wspierać w trudnych chwilach, dzielić obowiązkami, tworzyć więzy.
– Ciekawe, czy telewidzowie zauważyli, że Barbara piecze tylko szarlotkę. Dlatego u nas nie ma dnia na planie, żeby w kuchni czy w pokoju nie było jabłek. Jak wchodzimy do serialowej kuchni i nie ma jabłek, to znaczy, że nie ma zdjęć – śmieje się pani Teresa. Fani serialu nie wyobrażają sobie tej telenoweli bez Lipowskiej. Twierdzą, że serial bez niej nie miałby już tej „duszy”. Śmierć Hanki Mostowiak (Małgorzata Kożuchowska) opłakiwało 8 mln widzów. Jednak fani mówią, że rodzinę „trzyma” Barbara Mostowiak.
Czy decyduje o tym osobowość aktorki, czy jej warsztat? Zapewne jedno i drugie. I jeszcze coś – Barbara Mostowiak, kiedyś najpiękniejsza dziewczyna w Grabinie, teraz przykładna żona Lucjana, ciepła i serdeczna matka i najlepsza na świecie babcia, naprawdę wie, co jest w życiu ważne. Dlatego priorytetem jest dla niej rodzina, pilnuje, by nigdy nie stało się nic złego jej dzieciom i wnukom. Zawsze służy najbliższym swoją życiową mądrością.
Na co dzień Lipowska jest taka sama. – Może tylko mniej wścibska – podkreśla. Nie pozwoliła nigdy, by praca, która jest jej pasją, zaczęła dewastować życie osobiste.
Serial, który terapeutyzuje
Kręcenie tak często nadawanego serialu wymusza na realizatorach mordercze tempo i dobrą kondycję. Ekipa pracuje po12-13 godzin.
– Staramy się grać przyzwoicie, ale czas nas goni – przyznaje aktorka. Zrywa się wcześnie rano, śniadanie je dopiero na planie. Lipowska skończy w tym roku 75 lat, ale zawodowo nie zaczęła zostawać w pobitym polu, bo grając, czuje się jak ryba w wodzie. Dlatego cieszy się, że będąc na emeryturze, może nadal robić to, co lubi. Nie znosi nudy.
– Jestem osobą, dla której bezczynne siedzenie w domu to dramat, chyba że mam dobrą książkę do czytania lub coś konkretnego do zrobienia – wyjaśnia.
Czy młodzi aktorzy chcą przynajmniej słuchać rad starszych kolegów? – Średnio – śmieje się aktorka. – Ponieważ uznają zasadę: „My wiemy najlepiej”. Ale kontakty są znakomite. Jestem lubiana przez moich kolegów, ponieważ pozostaję otwarta na ludzi.
Co będzie się dalej działo w rodzinie Mostowiaków z „przyległościami” – pozostaje tajemnicą. Dlatego dalszego ciągu nie zdradzi, ale podkreśla, że w serialu należy się spodziewać ciągłych niespodzianek, chodzi przecież o to, żeby stale czymś zaciekawiać widza. Czy można się zgodzić z określeniem, że „M jak miłość” to opera mydlana? Zdecydowanie nie.
W latach 2000-2007 scenarzystą wiodącym była Ilona Łepkowska, która ten serial wymyśliła. Na spotkaniu poświęconym polskiej rodzinie Łepkowska przyznała, że wie o opinii, iż „terapeutyzuje poprzez seriale”. – Ale w tej rodzinie nie jest wcale tak idealnie. Tam się zdarzają rozwody, zdrady i problemy. A ja, pisząc scenariusze, chcę pokazywać ludziom, że o problemach należy ze sobą rozmawiać, bo generalnie rozmawiać o nich nie umiemy. I często zdarzają się sytuacje, gdy strasznie nawarstwia się ból, gniew i rozpacz, że później ludzie nie są już w stanie w ogóle się porozumieć – tłumaczy scenarzystka. – Staram się pokazywać, że z wielu problemów można wyjść, jeśli się pewne rzeczy wyjaśni i wytłumaczy. Mam taki program na życie zawodowe i seriale. Wiem, że jak serial ogląda 10-12 mln ludzi, trzeba się bardzo zastanowić nad tym, co się pokazuje – wyjaśnia.
I „M jak miłość” terapeutyzuje. Dla polskich rodzin, w których tak wiele jest zerwanych więzi ze starszym i młodym pokoleniem, jest niczym wzorzec metra z Sèvres pod Paryżem, bo opowiada o wielopokoleniowej rodzinie, o tolerancji, różnych odcieniach miłości, zazdrości, rodzinnej lojalności, wspólnym zmaganiu się z problemami życia codziennego, cieszeniu się z drobnych i wielkich rzeczy. Tego też można się nauczyć. Bo jeśli się nie rozmawia, rodzi się agresja i przemoc.
Królewna Żabka pływa żabką
Teresa Lipowska czuje się spełniona zawodowo i w życiu osobistym. 44 lata przeżyte w małżeństwie ze zmarłym w 2006 r. Tomaszem Zaliwskim uważa za bardzo szczęśliwe, mimo że różnili się zarówno światopoglądowo, jak i charakterologicznie. W jej mieszkaniu jest mnóstwo zdjęć, portretów, bibelotów, które przypominają męża. Wygląda to tak, jakby przed chwilą wyszedł z domu. Są serduszka, aniołki i kwiaty. Mąż mówił na nią „Serduszko”. Tak też nazwali swoją pierwszą łódkę, którą mąż sam wyremontował. Oboje wodniacy, nie wyobrażali sobie urlopu bez jeziora, rzeki, ciszy przyrody. Pani Teresa do tej pory stara się regularnie pływać na basenie, a latem porywa wnuka i jedzie nad morze.
– Jej mąż, nawet gdy był już bardzo chory i nie wychodził z domu, często przysyłał jej przez posłańca kwiaty – wspomina przyjaciel rodziny, aktor Roman Kłosowski. – Bardzo ją kochał, chciał ją w tej miłości ustawicznie upewniać.
Lipowska uważa, że miała wielkie szczęście. Dostała od życia bardzo dużo i dziękuje za to Bogu. Lubi opowiadać o swoim ślubie w kościele Wizytek w Warszawie, którego udzielał ks. Jan Twardowski. To były czasy, gdy finansowo było im trudno. Mieszkali w kawalerce na 12 metrach kwadratowych. – Zaraz po ślubie podeszła do nas siostra i mówi, że ks. Twardowski prosi nas do siebie. Pomyśleliśmy: Może wypada dać na tacę? Wchodzimy, a ksiądz trzyma w rękach dwie pomarańcze i mówi: „Ja też nie mam wiele pieniędzy, ale weźcie ode mnie, bo to teraz jest rarytas. I to na szczęście” – wspomina pani Teresa z rozrzewnieniem.
– Ja ks. Janowi wywdzięczam się za tę przyjaźń propagowaniem jego poezji. Jestem związana z nurtem chrześcijańskim, aby przekazywać ludziom to, co dobre i mądre. Jestem wdzięczna Panu Bogu za dar optymizmu, którym mnie obdarował. Bez tego nie dałabym sobie rady w tragediach życiowych – dodaje.
Zaliwski sam wpadł na pomysł odnowienia przyrzeczenia małżeńskiego po 40 latach. – Oni czekali na dziecko. Mało jest kobiet, które tak jak pani Teresa poddawałyby się leczeniu przez kilkanaście lat. A ona czekała – mówi Krystyna Kłosowska, żona Romana Kłosowskiego.
Lipowska przyznaje, że wtedy, gdy zaczęła już myśleć o adopcji, odwiedzać domy dziecka, stał się cud. Zaszła w ciążę i urodziła syna Marcina. – To była najszczęśliwsza chwila w moim życiu i moja najważniejsza premiera! – mówi z blaskiem w oczach.
Roman Kłosowski: – To nie było życie od uśmiechu do uśmiechu, ale od jednej sprawy do drugiej. Wydaje mi się, że najważniejszy dla nich był syn, tak jak potem – małżeństwo syna i dzieci, które Marcin z Anią adoptowali.
Odkąd do rodziny weszła synowa, Lipowska nie mówi, że ma syna. Mówi: mam dzieci. – Marcin z żoną należą do dominikańskiego duszpasterstwa, adoptowali dwoje wspaniałych dzieci. Są moją dumą – podkreśla aktorka.
A gdy została babcią, kompletnie oszalała na punkcie Szymusia i Ewy. Kiedy tylko może, jedzie do nich, żeby się przytulić, poczuć kochaną i potrzebną. I dawać miłość. Tyle jest w niej miłości. Dlatego jest wymarzoną postacią do „M jak miłość”.
Czy wnuki pójdą zawodowo w ślady babci Teresy? Kto wie. Ona już jako dziesięciolatka należała do kółka dramatycznego. Żartuje, że wierszyki mówiła już chyba w brzuchu matki. – Obskakiwałam wszystkie akademie, występowałam w bajce „Za siedmioma górami” w łódzkim Teatrze Komedii Muzycznej „Lutnia”, gdzie grałam Królewnę Żabkę. Chodziłam na lekcje rytmiki, plastyki, tańczyłam walca do muzyki Chopina – wspomina najmłodsze lata. Warto też dodać, że skończyła średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu. To wszystko przydało się później na scenie, w filmie i kabarecie.
Zdaje sobie sprawę z tego, że serial ją wypromował, skomasował doświadczenia wszystkich jej ról, wzmocnił też finansowe zabezpieczenie. Docenia to. Wie, że dzięki roli Barbary Mostowiakowej stać ją na urlop nad morzem, wyjazdy do sanatorium, większą dbałość o siebie. – Jestem zajęta, staram się jeszcze ładnie wyglądać, muszę dobrze się czuć, aby pracować – podkreśla. Wie dobrze, że starość nigdy nie chroni przed miłością, ale miłość chroni przez starością. Tej miłości ma w sobie wielkie pokłady.
AUTOR: Alicja Dołowska
ŹRÓDŁO: Niedziela nr 7 / 12.02.2012