Z Timem Guénardem rozmawia Luc Adrian
Czy można nienawidzić swojego ojca?
Tak, można nawet chcieć go zabić. Trzy marzenia z dzieciństwa pozwoliły mi przetrwać: chciałem, aby jako pierwszego wyrzucono mnie z poprawczaka, chciałem zabić swego ojca i zostać przywódcą bandy. Zrealizowałem te marzenia, prócz drugiego, choć byłem od tego o krok…
Co nie pozwoliło urosnąć Pana nienawiści?
Przyczynił się do tego pewien „pobożniś” Jan-Maria, którego spotkałem na stażu zawodowym. Nie bał się przyznawać otwarcie do chrześcijaństwa. Prowokowałem go, pytając: „Co ten Twój dobry Bóg robi dla zgwałconych kobiet czy bitych dzieci?”. Odpowiadał z wiarą, z wewnętrznym przekonaniem. A ponieważ mówił, że zajmuje się osobami niepełnosprawnymi, chciałem zobaczyć, czy nie kłamał. Któregoś wieczora pojechałem do tego jego ośrodka, do Compiegne. A tam nie całkiem normalni ludzie zapytali mnie o imię, zaprosili na kolację… Przy stole była istna seria cudów. Wszyscy tryskali radością.
Później Jan-Maria powiedział: „Chodźmy zobaczyć Jezusa”. Sądziłem, że chodziło o jednego z jego portugalskich kolegów. Szliśmy zatem przez miasto, a ja obejmowałem niepełnosprawne dziewczyny. Zwykle chadzałem z lolitkami… Bałem się tylko, żeby koledzy z bandy nie zobaczyli mnie w takim stanie. Weszliśmy do jakiegoś kościoła, a tam na ołtarzu był biały, okrągły krążek. „To Jezus” – powiedział Jan-Maria. „Jak to?” Próbowałem się modlić, naśladując kolejno wszystkie ich gesty, ale niczego nie czułem.
W następnym miesiącu z trudem wygrywałem pojedynki w boksie. Coś się we mnie działo… Wtedy zapragnąłem spotkać się z tym ich „świętym proboszczem” – tak go nazywano w Trosly-Breuil – ojcem Thomasem Philippe. Po Mszy podszedł do mnie siwiutki, niepozorny typ w białej sukni, i zwrócił się do mnie bardzo miło, jak do normalnego człowieka, gdy tymczasem ja mogłem tylko wzbudzać strach. Miałem warkocz na plecach, czarną bluzę, do tego buty motocyklisty. A on powiedział: „Czy pragniesz uzyskać przebaczenie od Jezusa?”. „A do czego to służy?” „To może Ci dobrze zrobić.” „No to chodźmy.” Wziął mnie za rękę. I tak po raz pierwszy w życiu się wyspowiadałem.
Coś to Panu dało?
Odczułem pokój. I tak zacząłem spotykać się z ojcem Thomasem. Przychodziłem często, nawet w nocy. Przyjmował mnie, nie stawiając żadnych warunków, zawsze z uśmiechem. Dawał mi Jezusowe przebaczenie. Zupełny elektrowstrząs!
Zerwałem z bandą i poprosiłem o przyjęcie do Arki. Tu właśnie dostałem pierwszy w życiu – i najpiękniejszy! – prezent urodzinowy od 16-letniego niepełnosprawnego Fryderyka. Nie mógł mówić. Ofiarował mi pięć linijek swego wiersza, wystukanego jednym palcem na maszynie do pisania, po dwóch dniach nieludzkiego wysiłku. Wróciłem do swego pokoju, założyłem rękawice bokserskie – tylko to pozostało mi z przeszłości – i przeczytałem ten wiersz. Sercem znalazłem się na kolanach… Zrozumiałem, że jestem jednym z braci Fryderyka, że obaj jesteśmy porzuconymi dziećmi. I ja, który nie wiedziałem, co to łzy, zacząłem płakać. Poczułem, że zaczyna się moje prawdziwe życie. Było to 9 sierpnia. Usłyszałem, jak dobry Bóg mi powiedział: „Zaczyna się dla ciebie inna walka, której nigdy nie wygrasz…”
Walka o przebaczenie?
Tak, walka o miłość. Stopniowo zacząłem dostrzegać, że mogę być kimś innym niż synem brutalnego alkoholika. Próbowałem kochać, jak nikt mnie nie kochał, dawać, jak nikt mi nie dawał, patrzeć na drugiego człowieka, jak nikt na mnie nie patrzył.
Czy mógł Pan przebaczyć swemu ojcu?
Nie od razu. Przebaczenie to nie magiczna różdżka. Istnieje wola przebaczenia i możliwość przebaczenia: człowiek chce przebaczyć, ale nie może… A potem, kiedy może przebaczyć, kiedy wreszcie głowa i serce dochodzą do zgody, pozostaje wspomnienie, to wszystko, co wypływa na powierzchnię, sprawia zamęt i znów pobudza nienawiść. Chodzi o przebaczenie ze strony pamięci, co nie należy do najłatwiejszych i niekiedy wymaga wiele czasu.
Czy można przebaczyć, jeśli nie bylo się kochanym?
Przez, dziesięć lat każdego ranka pytałem swoją żonę o to, czy mnie kocha. Nie mogłem w to uwierzyć. Uzdrowienie dokonało się w czasie. Trzeba czasu, a ja miałem szczęście spotkać ludzi, którzy nie byli stuknięci – autentycznych ludzi, którzy kochali mnie ze znamieniem mojej przeszłości, którzy mieli odwagę zaakceptować moją odmienność, którzy sami podjęli kroki ku przebaczeniu.
Nie zaznałem miłości jako dziecko, ale nie mógłbym dłużej mówić, że jej nie znam. Teraz mam w pamięci to, że ją przyjąłem.
Jak przeżywa Pan przebaczenie w małżeństwie, rodzinie, w życiu wspólnotowym?
Trzeba wciąż nasłuchiwać prognozy pogody serca drugiego człowieka, a także mieć odwagę zapytać go o hasło dostępu do jego serca. „Jeśli źle cię kocham, jeśli cię denerwuję, powiedz mi to, abym się zmienił. Jeśli kocham cię tak, jak trzeba, też mi powiedz, abym mógł robić tak dalej.”
Nie należy się wahać mówić sobie głośno: „Kocham cię”. Często podwożę mojego syna Lionela na zawody tenisowe. Kiedyś tak mi powiedział: „Miło mi widzieć cię uśmiechniętego, gdy przegrywam”. Ważne jest, by o tym wiedzieć.
Czy mógł Pan zapomnieć o ciosach, o zranieniu wynikającym z porzucenia?
Przebaczyć oznacza nie tyle zapomnieć, ile raczej zgodzić się żyć w pokoju ze zniewagą. Jest to trudne, kiedy zranienie czy ciosy naznaczyły ciało i pamięć. Sprawy z przeszłości budzą się pod wpływem jakiegoś dźwięku, słowa, zapachu, dostrzeżonego miejsca… Byle co wystarczy i pojawiają się wspomnienia, które doskwierają, przypominając, że pozostała jeszcze we mnie wrażliwość.
Czasem jest mi tak źle, że mam ochotę się zastrzelić. Jeszcze przed paroma miesiącami musiałem przejść operację z powodu doznanych ciosów. W takich chwilach jest mi trudno przebaczyć swemu ojcu… Z pewnością będę musiał rozpoczynać ciągle od nową z tym swoim przebaczeniem. Jednak żeby przebaczyć, trzeba pamiętać. Nie ukrywać czy „zakopywać” zranienie, ale – przeciwnie! – wydobyć je na światło dzienne. Ukryta rana ulega zakażeniu i roznosi truciznę po całym ciele. A powinno się na nią patrzeć, słuchać jej, aby mogła stać się źródłem życia. Chcę zaświadczyć, że nie ma rany, której miłość nie mogłaby powoli zabliźnić.
Czy spotkał się Pan ze swym ojcem?
Tak, zastukałem do drzwi i powiedziałem, że mu przebaczam. Wtedy zesztywniał. Zrozumiałem, że zrobiłem największe głupstwo w życiu, że zepchnąłem go w piekło przeszłości, od której próbował uciec. Zachowałem się jak egoista, który gdzieś w środku myślał jedynie o tym, jak ulżyć własnemu sumieniu.
Mojemu ojcu nie dane było mieć takiej żony i takich przyjaciół jak ja. Często zadawałem sobie pytanie: dlaczego ja miałem taką szansę, a on nie?
Próbowałem naprawić swój błąd, wysyłając mu w następnych latach widokówki, takie migawki, w których dzieliłem się z nim tym, czym obecnie żyłem, i naszym szczęściem rodzinnym. Po kilku latach było już między nami więcej spraw teraźniejszych niż przeszłych. Stało się jasne, że ojciec mógł już przyjąć moje przebaczenie.
Któregoś dnia dowiedziałem się, że przestał pić. Był to akt heroizmu ze strony tego chorego człowieka – zacząłem go podziwiać. Z chwilą jego śmierci – przed dziewięcioma laty – zacząłem składać świadectwo. Nie chciałem tego robić wcześniej, ze względu na szacunek dla niego.
Z francuskiego tłumaczyła Anna Foltańska
„Famille chrétienne” z 18 marca 1999, s. 14-18.