AUTOR: Piotr Jordan Śliwiński OFMCap
Ojciec jest chyba nienormalny! – skwitowała moje nauczanie miła dama w wieku wczesnouniwersyteckim. Nie miała przekonania do zasad chrześcijańskiej etyki szacunku dla człowieka, więc przywaliła mi pieczątkę nienormalności. Hmm, może dziś lepiej być uznanym za nienormalnego; może należy potraktować takie określenie za rodzaj uznania… Co prawda nie we wszystkich sferach tak łatwo nim się szafuje.
Nienormalność musi być postrzegana w relacji do normalności, której jest zaprzeczeniem. Cóż zaś jest dziś normalne? Kto jest normalny? Jakie zachowanie mieści się w zakresie akceptowalnej normalności? A może istnieją różne poczucia normalności? Wszystko na to wskazuje. Świadczą o tym dyskusje wokół Parad Równości, słuchaczy Radia Maryja, przedstawicieli różnych opcji politycznych, słowem zaczynamy – jako społeczeństwo – mieć wspólne poczucie tego, co jest normalne, a co nie.
Prawdą jest wszakże i to, że przeświadczenie o normalności pewnych zachowań np. religijnych (Czy normalny jest ten, kto codzienne chodzi na Mszę Świętą i się modli, a przy tym unika grzechów, traktowanych dziś jako coś zwyczajnego?) buduje się w oparciu o przekaz mediów. Zdarza się i tak, że wielu chrześcijan uważa się po cichu za mało normalnych i cierpi jawną dyskryminację czy nietolerancję ze strony otoczenia. Próbują się wtedy dostosować, naśladując zachowania innych. Udawanie tego rodzaju, przystosowywanie się do otoczenia, którego źródeł tradycyjnie upatruje się w braku męstwa, niektórzy antropolodzy nazywają „normifikacją”, przeciwstawiając ją „normalizacji”, traktującej własną odmienność w zakresie np. ocen moralnych za coś oczywistego, obecnego, co staje się rodzajem wizytówki danej osoby. Postawa taka uzyskuje akceptację otoczenia, choć nie oznacza akceptacji zasad moralnych wyrażanych przez tę osobę.
Bywa jednak, że chrześcijanie nie dążą do tak rozumianej normalizacji, nie wierzą może w moc swego świadectwa. A przecież do tego są posłani, Chrystus zapowiadał taki ich los. Natomiast nieraz pojawia się tendencja do tworzenia getta chrześcijańskiego – zamkniętego środowiska, w którym wszyscy myślimy tak samo, mamy te same poglądy, dzielimy te same lęki. Z pewnością dobrze mieć grupę przyjaciół, dobrze jest takie grupy tworzyć (wspaniale, jeśli pojawiają się w nich także duchowni). Mogą być one źródłem oparcia, pomocą w przygotowaniu się do dawania świadectwa. Nie wolno jednakże dopuścić, by stawały się hermetyczne, ślepe na błędy, które pojawiają się w życiu wspólnoty wierzących, ani zamknięte na jakąkolwiek krytykę.
Gdy ostatnio przyznałem na jednym ze spotkań, że też nie rozumiem kazania jakiegoś hierarchy, jedna z osób powiedziała z wyrzutem: Wie ojciec, jak można tak mówić, i to publicznie! I znowu zastanawiam się, czy jestem normalny. Chyba jednak wyrażenie wątpliwości czy przyznanie się do niezrozumienia cudzych intencji nie jest od razu deklaracją wrogości, odrzucenia, a trąbienie zawsze swojego nieszczerego zachwytu nie wydaje mi się w pełni klarowną (chciałoby się rzec – normalną) postawą chrześcijańską.
Ważne jest, aby w dyskusjach o naszym życiu, o naszym chrześcijaństwie, o naszych wspólnotach nie pozostawać na poziomie wzruszeń i odczuć, które są potrzebne, ale same nie wystarczają, lecz szukać odniesień z jednej strony do nauki Kościoła, teologii, a z drugiej do wyników badań przeprowadzanych w naszych diecezjach (niedawno dostałem od przyjaciela opracowanie dotyczące Archidiecezji Poznańskiej; ogromnie pouczająca lektura, która stawia wspólnotę wierzących wobec realnych problemów). Bycie normalnym chrześcijaninem prowadzi do pogłębiania znajomości własnej wspólnoty, a to oznacza także uznanie jej braków i błędów oraz kochanie jej taką, jaka jest. Do normalnych zaś konsekwencji takiej postawy, łączącej wiedzę z miłością, należy włączenie się poprzez modlitwę, słowo i pracę w dzieło odnowy; pogłębienia, czyli ewangelizacji. A to już pełna normalność, tyle że ewangeliczna.
ŹRÓDŁO: www.glosojcapio.pl, Czasopismo "Głos Ojca Pio"