NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Historia człowieka, który chciał być księdzem

Opowieść ta pokazuje w jak przedziwny sposób Bóg może działać na życie człowieka.

O. Józef Kozłowski SJ pochodził z miejscowości Wola Lipieniecka (parafia Jastrząb) w okolicach Radomia. Po jego urodzeniu miało miejsce wydarzenie, które pokazuje, jak Bóg wchodzi w życie człowieka i go prowadzi. Bóg jest bardzo konsekwentny i obecny w każdym wydarzeniu. Kiedy Ojciec się urodził, jego mama zaniosła go po chrzcie do kościoła i przed obrazem Matki Bożej ofiarowała jego życie Bogu i Maryi. Towarzyszyło jej przy tym ogromne wzruszenie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Do momentu święceń nie powiedziała mu o tym. Była i jest bardzo mądrą kobietą. Nie chciała, żeby to wydarzenie zdeterminowało wybory jej syna. Nie chciała, aby czuł, że skoro został ofiarowany Matce Bożej, to musi być do czegoś zobowiązany.

 

Carissimo, nie nadajesz się

Niw wiedząc o tym, Ojciec Józef mając 15 lat, powiedział swojej mamie: – Chcę i pragnę iść do zakonu i być księdzem. To pragnienie było w nim bardzo silne. Jego mama pojechała więc do Radomia i weszła do pierwszego kościoła, jaki napotkała na drodze. Okazało się, że był to kościół jezuitów. Dochodziła godzina 12-ta. W kościele siedział pewien jezuita. Po latach powiedział, że był tam tylko po to, aby pomodlić się modlitwą Anioł Pański do Matki Bożej. Dzięki temu spotkali się i ona mogła mu powiedzieć o swoim synu i jego pragnieniach. Po niedługim czasie młody Józio pojechał do Kalisza do Niższego Seminarium Ojców Jezuitów, aby ukończyć szkołę średnią już w klasztorze. Po kilku latach pobytu tam, usłyszał od swojego jezuickiego opiekuna słowa: – Carissimo, nie nadajesz się do życia w zakonie. Wracaj do domu.
Józio spakował walizki i wyjechał. Jednak wezwanie Boże, jakie miał w sercu, było tak mocno wypisane, że powrócił do Seminarium. W Krakowie na filozofii był klerykiem, który (jak wspominają jego koledzy i przełożeni) – niczym się nie wyróżniał. Jednak wyjątkowe, choć niewidoczne początkowo dla innych było to, że miał dar słuchania Boga. Interesowało go, co Bóg ma do powiedzenia na każdy temat. Oczywiście, słuchał także ludzi, ale przede wszystkim Boga. Jeszcze jako kleryk, usłyszał w sercu zaproszenie, żeby codziennie rano modlić się Słowem Bożym i rozważać je. Nie zatrzymał tego tylko dla siebie. Napisał kartkę, wywiesił ją i zaprosił swoich współbraci do wspólnego dzielenia się tym, co usłyszeli od Pana Boga. Kilku z nich odpowiedziało na to zaproszenie i spotykali się w ciągu tygodnia, by rozważać Słowo Boże i dzielić się nim.

Będziesz uzdrowiony

Mniej więcej w tym czasie miało miejsce pewne ważne wydarzenie, które Ojciec wspominał do końca życia. Pewnego razu modlił się w kaplicy i usłyszał słowa: – Dotknij się mojego krzyża, a będziesz uzdrowiony. Pomyślał, że to dziwne: – Przecież jestem młody, zdrowy, biegam, pływam. Rzeczywiście, był wysportowany i silny, a w grze w ping-ponga nie miał sobie równych w całym Kolegium. A tu takie słowa… To wydarzenie wywarło na nim ogromne wrażenie. Zrozumiał, że Bóg zaprasza go nie tylko do tego, aby dotknął krzyża, ale żeby przylgnął do niego, aby stawał się jak Chrystus, aby pozwolił się nie raz „opluć”, nie raz dostać w twarz słowem, nie raz dać się ukrzyżować. To doświadczenie do końca życia było w nim obecne.

Przyjaźń z Duchem Świętym

O. Józef Kozłowski SJ został wyświęcony na kapłana w roku, w którym Papieżem został Karol Wojtyła. W miarę możliwości jeździł na spotkania z Janem Pawłem II i zabierał nas ze sobą (m.in. osoby z zespołu Mocni w Duchu). Zachęcał, żebyśmy słuchali, co ma nam do powiedzenia Papież. Szanował mądrość drugiego człowieka.
Dla Ojca bardzo ważna sprawą w jego kapłaństwie było posłuszeństwo – zarówno Bogu, jak i przełożonym. Kiedyś dostał dekret o przeniesieniu do innej placówki. Poprosił przełożonego o pozostanie tam, gdzie był, ale spotkał się z odmową. Pojechał więc na tę wyznaczoną placówkę, choć zastanawiał się, dlaczego spotkało go tak trudne doświadczenie. Kiedy stanął przed kościołem, do którego został posłany, zobaczył napis: „Kościół pod wezwaniem Ducha Świętego”. Opowiadał później: – Zrozumiałem wtedy, dlaczego tu jestem. Będąc w Toruniu, jeszcze bardziej przylgnął do Ducha Świętego i zaprzyjaźnił się z Nim.
Ojciec Józef słuchał Boga w codzienności. Miał gorącą wiarę mocno opartą na Słowie Bożym, które często rozważał. Któregoś dnia pojechał do domu i zastał swoją mamę z bardzo wysoką gorączką. Leżała w łóżku. Przyjechało wtedy w gości wielu członków rodziny, aby razem świętować – a tu takie cierpienie i smutek. Ojciec Józef stanął przy jej łóżku i powiedział słowa, które w Piśmie Świętym wypowiedział święty Piotr: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka: chodź!” Tymi słowami zwrócił się do niej. Tego samego wieczoru chora razem z nim i całą rodziną poszła do kościoła oddalonego kilka kilometrów od domu i cały wieczór usługiwała rodzinie oraz przygotowywała posiłki. Po prostu została uzdrowiona.

Lawina dobra

W kolejnych latach kapłaństwa Ojca to właśnie jego mama otworzyła swój dom na pierwsze rekolekcje, które on prowadził dla innych. To w jego domu – w Woli Lipienieckiej – później odbywały się rekolekcje ignacjańskie. Oczywiście, na tyle były ignacjańskie, na ile pozwalało na to miejsce. Mama gotowała dla wszystkich i bardzo mocno wspierała syna. Właśnie na tych rekolekcjach, gdzie warunki były spartańskie, zrodziło się wiele powołań zakonnych (głównie do jezuitów), ale także do życia w instytutach świeckich. Zawiązało się też wiele małżeństw.
Ojciec Józef miał wspaniały dar rozumienia pewnych spraw, które Pan Jezus mu objawiał odnośnie przyszłości. To nie był dar jasnowidzenia, ale rozumienia spraw Bożych. To jest bardzo głęboki dar, bardzo rzadki. Osobiście zachęcam, aby o niego prosić. Chodzi w nim o rozumienie, co należy robić, w jakim kierunku pójść – czasem trzeba zrobić krok do tyłu, a czasem do przodu.
Ten dar sprawdził się m.in. w odniesieniu do zespołu muzycznego. Było to w momencie, kiedy graliśmy tylko pieśni ogólnie znane w Odnowie Charyzmatycznej – kompozycje amerykańskich autorów. Do dziś z nich czasami korzystamy, ponieważ są piękne i bardzo charyzmatyczne. Jednak Ojciec pewnego razu przyszedł na naszą próbę i powiedział: – Kochani, zaczynamy grać własne pieśni. Wszyscy zrobiliśmy wielkie oczy: – Jakie własne pieśni? O co chodzi? Okazało się, że Ojciec zrozumiał na sposób wewnetrzny, że w zespole Mocni w Duchu jest złożony dar kompozycji. Były takie osoby, które wcześniej coś tam sobie przy „gitarce” śpiewały i miały własną twórczość, ale nikt na to nie wpadł, że to może być dar dla innych. Natomiast Ojciec to zauważył. Przyszedł, powiedział i tak się stało.
Innym razem podszedł do osoby, którą widział pierwszy raz w życiu, wyciągnął do niej rękę i powiedział: – Do zobaczenia na posłudze. Ona nigdy wcześniej z nim nie rozmawiała. Nie wiedziała, o co chodzi. Jaka posługa? Dzisiaj jest w zespole. Zatem miał on głębsze rozumienie rzeczywistości niż inni.

Świadectwo życia

Wśród wielu wskazówek, które dawał swoim życiem, dla mnie osobiście najcenniejszą była ta, że miał jasno sprecyzowany cel życia – głoszenie Królestwa Bożego. Czy byliśmy na spacerze, czy graliśmy w ping-ponga, czy pływaliśmy, czy byliśmy na ewangelizacji, czy na Mszy, czy było fajnie, czy nie – ten cel był w nim wyraźnie widoczny. Swoje cierpienia i radości przeżywał będąc ukierunkowanym na Chrystusa.
Był człowiekiem szczęśliwym, spełnionym i bez przerwy się śmiał. Niektórych drażniła ta radość… Może z zazdrości? A on po prostu cieszył się życiem – tym, kim jest, swoim kapłaństwem, konsekracją, wspólnotą, zadaniami.
Szczególną modlitwą, która przeplatała się przez całe jego kapłaństwo, były słowa: „Proszę Cię, Ojcze, aby nikt nie zginął. Proszę Cię, Ojcze Niebieski, aby nikt nie zginął z tych, których mi dałeś”. Słowa te okazały się w pewien sposób prorocze i wciąż żywe. W zespole Mocni w Duchu często modlimy się nimi za wszystkich, którzy są obok nas, których ojciec kiedykolwiek spotkał. Prosimy i za nas samych, abyśmy nie zginęli, abyśmy mogli dokończyć biegu, tak jak on.
Duchowość Ojca Józefa opierała się, jak to sam nazywał, na dwóch „nogach”, dwóch filarach: na Maryi i ćwiczeniach ignacjańskich. Jego pobożność Maryjna zaowocowała tym, że Odnowa tutaj w Łodzi, przy ul. Sienkiewicza 60, ma niezwykle zdrową duchowość – ponieważ stara się opierać ją na pokorze i zasłuchaniu w Boga.

Wniebowstąpienie

Ojciec Józef odszedł do Pana 7 lat temu. Byłam świadkiem wydarzeń, które doprowadziły do jego śmierci. W 2002 roku, w grudniu, prowadziliśmy rekolekcje w Jeleniej Górze. W poniedziałek rano czekaliśmy, aż Ojciec wyjdzie z zakrystii, by odprawić poranną Mszę świętą. Grałam wtedy pieśń na rozpoczęcie, a jednocześnie widziałam jakiś ruch w zakrystii. Ktoś pobiegł po proboszcza, który spowiadał. Po chwili proboszcz wyszedł w ornacie, aby odprawić Mszę. Akurat tego dnia śpiewałam psalm. Ojciec Józef usiadł koło mnie czekając, żeby wyjść do kazania. Zobaczyłam, że bardzo cierpi. Lał się z niego pot. Rozpoczął homilię i przerwał ją, prosząc osobę do świadectwa. W środku kazania nigdy się to nie zdarzało. W tym czasie poszedł do zakrystii, wymiotował i znowu wrócił. Bardzo skrócił homilię, nie był w stanie jej dokończyć. Po Mszy świętej znalazłam Ojca na wpół leżącego na podłodze, zwiniętego z bólu. Nie był w stanie powiedzieć, co się dzieje.
Pogotowie długo nie przyjeżdżało… W szpitalu przez prawie dwie godziny nikt nie chciał go przyjąć. W końcu, po przyjęciu, Ojciec był operowany. Wieczorem przyjechaliśmy do niego. Pozwolono mi wejść do sali pooperacyjnej. Kiedy Ojciec się obudził, chciałam go zapytać, jak się czuje, ale przerwał mi pytaniem: – Co z rekolekcjami? Co wy teraz zrobicie? Zszokowało mnie to. Człowiek, który jest po operacji i strasznie cierpi, pyta mnie o rekolekcje. Kiedy dowiedział się, że inny kapłan będzie je kontynuował, odetchnął z ulgą i w zasadzie nasza rozmowa na tym się zakończyła. Siedziałam tam około półtorej godziny, a on chciał wiedzieć tylko to jedno.
W nocy była druga operacja, po której zapadł w śpiączkę. Nigdy się już potem nie obudził. Myślę, że słyszał nas, bo reagował ilekroć opowiadaliśmy o Ośrodku, wspólnotach, zespole…. Ostatnie miesiące jego życia niosły ze sobą jedno mocne skojarzenie: przybity do krzyża. Leżał na łóżku, nie mógł się poruszyć, był bezbronny.
Pan Jezus zabrał go do siebie w Uroczystość Wniebowstąpienia, 29 maja 2003 roku. Wspominając świadectwo życia Ojca Józefa, życzę wszystkim osobom konsekrowanym, sobie oraz wszystkim, którzy odkrywają takie powołanie – abyśmy byli ludźmi, którzy mają jasno określony cel – cokolwiek robimy, bądźmy świadomi, czego chcemy od życia, gdzie i po co idziemy. Bądźmy radośni i pełni pokoju. Bogu niech będą dzięki za Ojca Józefa!

ŹRÓDŁO:

2007px × 544px (przeskalowane do 434px × 117px)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *