AUTOR: Piotr Doerre
„Oglądamy największą katastrofę w historii. Za chwilę, co widzę jasno, nastanie w Europie barbarzyństwo i jej wyludniona ziemia, przez którą przeszła cywilizacja filozoficzna, będzie przeklęta” – powyższe słowa wielkiego myśliciela katolickiego Juana Donoso Cortésa wypowiedziane zostały ponad 150 lat temu. Nie można mieć wątpliwości, że ujrzawszy Europę, w której dziś przyszło nam żyć, „posępny markiz” Valdegamas stwierdziłby, że przepowiedziana przez niego „chwila” właśnie nastąpiła. Barbaryzacja przejawiająca się w destrukcji kolejnych instytucji z takim pietyzmem wytworzonych przez budowniczych cywilizacji chrześcijańskiej już dawno stała się faktem. Rewolucja sekularyzmu, z której pierwszym etapem walczyli XIX wieczni obrońcy tronu i ołtarza, przeszła oto w swoje ostatnie stadium – rytualną dechrystianizację społeczeństw.
Dechrystianizację możemy rozumieć na kilka sposobów – najczęściej określa się tym terminem politykę lub proces ograniczania wpływów wyznań chrześcijańskich, w tym w szczególności Kościoła katolickiego oraz rozmaite działania uderzające w instytucjonalne formy tych wyznań i wypychające je ze sfery publicznej. W skrajnej formie dechrystianizacja taka może przybierać postać prześladowań chrześcijaństwa, będących ostateczną konsekwencją publicznego wyrażenia przez władze nie indyferentyzmu religijnego, ale wręcz wrogości w stosunku do chrześcijaństwa. Dechrystianizacja to jednak również proces niszczenia instytucji i zasad nie związanych bezpośrednio z religią, a będących dziedzictwem chrześcijańskiej istoty naszej cywilizacji, takich choćby jak autonomiczna rodzina oparta na monogamicznym związku kobiety i mężczyzny.
Jeśli możemy gdzieś w historii poszukiwać społeczeństwa chrześcijańskiego, musimy przede wszystkim zwrócić się w kierunku średniowiecznej christianitas. Ta niezwykła wspólnota chrześcijańskich narodów Europy, powstała w wyniku chrystianizacji ludów osiadłych na gruzach cesarstwa rzymskiego, stworzyła w kulminacyjnych wiekach średniowiecza cywilizację, którą bez wątpienia możemy nazwać cywilizacją chrześcijańską. Z pewnością życie codzienne tej wielkiej społeczności Zachodu dalekie było od ideału. Przede wszystkim – nie udało się w niej zaprowadzić trwałego pokoju między chrześcijanami, nie udało się wyeliminować takich pozostałości pogańskiej kultury, jak skłonność do przesądów i zabobonów, okrucieństwo wobec wrogów, żądza władzy, bogactw, a zwłaszcza publiczna rozpusta. Jednak zasady religii chrześcijańskiej coraz głębiej przenikały życie społeczeństw, doprowadzając do wytworzenia się zupełnie nowej jakości: nowej cywilizacji, powstałej na fundamencie regulacji życia publicznego przez etykę wyprowadzoną z zasad religii oraz rozdziału prawa publicznego od prywatnego. W organicznej i hierarchicznej konstrukcji społeczeństwa, opartego na prywatnej własności i związanych z nią prawach, wielką rolę odgrywała jedność religijna.
Choć nadwątlana przez rozmaite schizmy i herezje, jedność ta przetrwała aż do czasów renesansu i pseudoreformacji, które położyły kres średniowiecznej christianitas. Nie do końca jeszcze uformowana, rozwijająca się nadal w wielu aspektach cywilizacja doznała wówczas pierwszego z całego szeregu wstrząsów, które zapoczątkowały proces jej destrukcji.
Może wydać się to zaskakujące, jednak proces ów został zainicjowany właśnie przez tą pierwszą rewolucję, która przed pięcioma wiekami na swych sztandarach wypisała odnowę chrześcijaństwa, a której kompletne bankructwo dokonuje się na naszych oczach, czego przejawy – w postaci choćby wyświęcania lesbijek na „biskupów” – są aż nadto widoczne. Zakwestionowanie autorytetu Kościoła w sprawach wiary, stało się dla rozmaitych myślicieli inspiracją do podważania chrześcijańskiej wizji społeczeństwa i polityki, a w konsekwencji – ataku na same podstawy chrześcijaństwa . Poglądy racjonalistyczne, naturalistyczne, czy deistyczne, formułowane zrazu ostrożnie i propagowane w ukryciu, z uwagi na czynne ich zwalczanie nie tylko przez władców katolickich, ale również rządy niektórych państw protestanckich, znajdowały, wraz z wygasaniem reformy katolickiej (tzw. kontrreformacji) i zmniejszaniem się politycznej roli papiestwa, coraz większą rzeszę zwolenników. Wreszcie w połowie XVIII w. spod piór francuskich „filozofów”, piewców „Oświecenia” i „postępu”, wyszedł program egalitaryzmu politycznego, który konsekwentnie wcielony został w życie przez rewolucjonistów u schyłku stulecia. Nie można przecenić roli, jaką w sformułowaniu, propagowaniu, a następnie realizacji tego programu odegrały tajne stowarzyszenia wolnomularskie, które potępił już papież Klemens XII w 1738 r. a za nim Benedykt XIV w 1751 r.
Choć rewolucja francuska była dziełem niewielkiej grupki ideologów, należy zauważyć, że jej przeprowadzenie było możliwe dzięki penetracji przez propagandę „filozofów” wyższych warstw społeczeństwa francuskiego, ich demoralizację obyczajową oraz pogłębiający się indyferentyzm religijny mieszczaństwa. Pełzająca dechrystianizacja rozpoczęła się więc tam zdecydowanie przed 1789 r., nawet jeśli dotyczyła stosunkowo wąskich grup społecznych.
Trwałe zniszczenie monarchii i ustanowienie „rządów ludu” nie miałoby szans powodzenia bez uderzenia w samą instytucję Kościoła, będącą gwarantem i fundamentem dawnego porządku. W ciągu kilku zaledwie lat świat oglądał więc eskalację wydarzeń nieporównywalnych do czegokolwiek co miało dotychczas miejsce: od stopniowego ograniczenia przywilejów i praw Kościoła, przez praktyczne skasowanie jego wolności i utworzenie kościoła państwowego, otwarte prześladowania księży odmawiających złożenia przysięgi na konstytucję cywilną kleru, aż po próbę całkowitego wyrugowania z przestrzeni publicznej chrześcijaństwa, zastępowanego groteskowym kultem rozumu. Choć pierwsze z tych zmian przyjmowane były nad wyraz spolegliwie przez przeniknięty wywrotowymi ideami kler, to już te idące głębiej napotkały na zdecydowany opór, który tłumiony był masowymi egzekucjami i bestialskimi okrucieństwami popełnianymi na kapłanach wiernych Chrystusowi. Jak wielka była nienawiść zwolenników rewolucji do katolicyzmu świadczy nie tylko zaciekłość z jaką organy republikańskiej władzy tropiły, skazywały na śmierć i mordowały ukrywających się księży, ale również perfidia wymierzonej przeciw Kościołowi propagandy, oskarżającej go o wszystkie klęski, jakie spotykały ludność cywilną.
Rewolucja wkrótce wygasła, a posiew krwi męczenników przyczynił się do wyjątkowego odrodzenia Kościoła we Francji, jednak nigdy już nie udało się w pełni rekatolicyzować kraju nad Sekwaną. Tymczasem rozniesione na bagnetach napoleońskich wojsk po całej Europie (i poza nią) idee demokratyczne stały się zaczynem ruchów rewolucyjnych ogarniających stopniowo świat. W coraz bardziej oczywisty sposób ostrze tych ruchów wymierzane było właśnie przeciw Kościołowi, a tam, gdzie rewolucjonistom udawało się uchwycić władzę, bądź wywierać na nią wpływ – rozpoczynał się proces laicyzacji i dechrystianizacji, o którym u schyłku XIX w. tak pisał Ojciec Święty Leon XIII w encyklice Immortale Dei: „W zapomnienie poszło imię Boskie, zupełnie, jak gdyby Boga wcale nie było, albo jak gdyby Bóg zgoła nie dbał o społeczeństwo ludzkie, albo jakby ludzie […] nie mieli żadnych dla Boga obowiązków” .
Jak powszechny był proces porzucania wiary Chrystusowej niech świadczą pesymistyczne słowa Rene de Chateaubrianda wypowiedziane kilkadziesiąt lat wcześniej: […] nie przypuszczam, żeby odrodzenie powszechne musiało koniecznie nastąpić, sądzę bowiem, że całe ludy skazane są na zagładę […] i wiara usycha w pewnych krajach .
We wspomnianej już encyklice Immortale Dei papież Leon XIII nauczał, że z przyjęciem ideologii demokratycznej, uznającej za źródło władzy wyłącznie lud, nierozerwalnie wiąże się przekonanie, że „państwo nie powinno poczuwać się do żadnych obowiązków względem Boga, że nie powinno żadnej religii wyznawać publicznie”. W państwach rządzonych według tej zasady łatwo zrozumieć „na jakie i na jak niegodne stanowisko zepchnięty będzie Kościół” . Z samego bowiem faktu uznania wiary katolickiej za jedno z wielu równych wobec siebie wyznań, wynikać musi najpierw podporządkowanie Kościoła państwu, a następnie jego całkowite zniewolenie. „[…] tak postępują z Kościołem, że […] mają go za coś równego innym towarzystwom w państwie się znajdującym: i dlatego, jeżeli jeszcze Kościołowi zostało jakie prawo, lub możność działania prawnego, twierdzą, że posiada on to prawo jedynie z łaski i koncesji samegoż państwa. A jeżeli w którym państwie Kościół zachował jakiekolwiek prawo, zgodnie z krajowymi ustawami, i jawnie została zawarta ugoda pomiędzy obiema władzami, to z początku wołają, że trzeba dążyć do rozdziału Kościoła od państwa, a to w zamiarze tym, żeby można działać przeciw przyjętym przez państwo obowiązkom, i po usunięciu przeszkód postępować samowolnie we wszystkim . Papież nie miał złudzeń, jaki jest ostateczny cel takich działań: żeby podciąć żyły instytucjom chrześcijańskim, do ostateczności ścieśnić wolność Kościoła katolickiego i zmniejszyć inne jego prawa . Celem tym jest ostateczna zagłada Kościoła lub podporządkowanie go państwu.
Modelowym przykładem państwa, w którym sprawy poszły w kierunku opisywanym przez Leona XIII stała się w zaledwie kilkanaście lat po ogłoszeniu encykliki Francja, w której zasada rozdziału Kościoła od państwa okazała się przyczyną nie tylko totalnej laicyzacji instytucji publicznych, ale również kolejnej fali prześladowań religii katolickiej przez niemal oficjalnie sprawującą rządy masonerię.
O ile jednak „filozofowie” i ich spadkobiercy przyjęli drogę stopniowego, legalnego wypychania Kościoła z zajmowanych przezeń przez stulecia pozycji, podejmując działania takie, jak likwidacja szkolnictwa katolickiego oraz destrukcji fundamentów chrześcijańskiego społeczeństwa poprzez np. ustanowienie rozwodów i tzw. małżeństw cywilnych, to nurt socjalistyczny rewolucji preferował rozwiązania radykalne, kontynuując w ten sposób tradycję jakobińską. Okrucieństwa komuny paryskiej, bolszewizmu w Rosji, masowe zbrodnie popełniane na katolikach w Meksyku i Hiszpanii, to z jednej strony satanistyczne wręcz akty nienawiści do chrześcijaństwa, z drugiej zaś wyrachowane działania zmierzające do fizycznej eksterminacji kleru i aktywnych świeckich chrześcijan. Rewolucja komunistyczna wprowadziła do tych prześladowań nową jakość, tworząc prawdziwy system kłamstwa, przemocy, bezbożnictwa i demoralizacji. Dechrystianizacja w państwie komunistycznym miała być programowa, przymusowa i dogłębna. Sięgała nie tylko życia społecznego, edukacji i moralności, ale zwykłej obyczajowości, kalendarza, a nawet języka, z których wyeliminowane miały być wszelkie ślady „chrystianizmu”, zastępowanego przez gnostycką, sekciarską quasi-religię. Powstawały stowarzyszenia krzewienia tzw. kultury świeckiej, świątynie zamieniano na muzea ateizmu, organizowano masowe świeckie „nabożeństwa”, tworzono świecką obyczajowość parodiującą obrzędy związane z życiem religijnym.
Wszystkie te działania zakończyły się tylko połowicznym sukcesem wrogów Chrystusa. Co prawda udało się doprowadzić do niemal całkowitej destrukcji społeczeństwa i wykreowania szerokich grup społecznych nieposiadających żadnej świadomości religijnej, ale nie wyeliminowano ani nie zaspokojono w pełni potrzeb duchowych, co po upadku systemu komunistycznego zaowocowało nawet pewnym odrodzeniem religijnym niektórych narodów.
Znacznie skuteczniejsza natomiast wydawała się strategia „marszu przez instytucję” przyjęta przez spadkobierców Antonia Gramsciego i szkoły frankfurckiej, polegająca na opanowaniu przez lewicę ośrodków kulturotwórczych i opiniotwórczych i wywieraniu poprzez kulturę wpływu na wszystkie dziedziny życia społecznego. Reorientacja kultury miała dokonać się przez wyparcie z niej chrześcijaństwa, będącego podstawową przeszkodą na drodze marksizmu do zapanowania w duszy człowieka. Tacy intelektualiści komunistyczni jak Gyorgy Lukacs (prekursor edukacji seksualnej) czy Wilhelm Reich (twórca pojęcia rewolucji seksualnej), a później Herbert Marcuse (guru rewolucji 1968 r.) stworzyli podwaliny ideologii nowej lewicy, którą można by określić w jednym zdaniu jako ideologię destrukcji cywilizacji zachodniego chrześcijaństwa. Opanowując uniwersytety i środowiska artystyczne, narzucając w debacie publicznej stworzone przez siebie pojęcia, nowa lewica wywarła dominujący wpływ na świadomość współczesnych elit Zachodu. Jej rozmaite nurty walczą o prawa kobiet, homoseksualistów, zajmują się ekologią, tropieniem nietolerancji, nacjonalizmu, antysemityzmu, „przemocy w rodzinie”, zwalczaniem wolnego rynku i kapitalizmu itd. Wszystkie łączy jednak obsesyjna nienawiść do chrześcijaństwa.
To właśnie nowa lewica jest odpowiedzialna za kroczące ulicami naszych miast parady sodomitów, nachalne forsowanie tzw. edukacji seksualnej w szkołach, propagowane w mediach tysiące antykatolickich artykułów, powieści i filmów, a także wydarzenia, takie, jak choćby protest laickich radykałów przeciwko wizycie Ojca Świętego Benedykta XVI na Uniwersytecie „La Sapienza” w Rzymie, ekscesy rządu Zapatero w Hiszpanii, na czele ze słynnym przyznaniem „praw człowieka” małpom, czy wreszcie niedawny kuriozalny werdykt Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie krzyży w miejscach publicznych.
W encyklice Qui pluribus błogosławiony Pius IX stwierdzał: „Każdy z Was, Czcigodni Bracia, wie dobrze, jak bardzo bezwzględną i przerażającą wojnę przeciwko całej rzeczywistości katolickiej rozpętują w naszej opłakania godnej epoce ludzie, którzy złączeni niegodziwym sojuszem, nie znosząc zdrowej nauki i odwracając się od słuchania prawdy, starają się wygrzebywać z ciemności wszelkiego rodzaju koszmarne wymysły, ze wszystkich sił je wyolbrzymiać, publicznie ogłaszać i rozpleniać. […] ci wrogowie prawdy i światła, a najbieglejsi mistrzowie oszustwa, usilnie pracują nad tym, ażeby we wszystkich duszach powygaszać jakiekolwiek pragnienie pobożności, sprawiedliwości i uczciwości, ażeby popsuć obyczaje, zburzyć wszelkie prawa Boże i ludzkie, podkopać religię katolicką i społeczeństwo cywilne, wstrząsnąć nimi, więcej – jeśliby to było kiedykolwiek możliwe, by je do szczętu wywrócić .
Czytając słowa wielkiego papieża trudno oprzeć się wrażeniu, że, choć zostały one napisane półtora wieku temu, dotyczą naszych czasów. Tak bowiem jak zbuntowany anioł, niezmiennie przez wieki próbuje oddzielić człowieka od Boga, tak trwa od zarania dziejów walka pomiędzy Civitas Dei a civitas terrena. Chociaż w trwających właśnie wiekach ciemnych napór sił ciemności na Kościół Chrystusowy wyraźnie nasilił się, możemy być pewni, że „bramy piekielne go nie przemogą”.
ŹRÓDŁO: