Bóg musi czasami użyć różnych środków, abyśmy odnaleźli prawdziwe szczęście i odkryli wartość życia.
Nieszczęscie w szczęściu
Dziś jestem szczęśliwy…, a może raczej dążę do szczęścia i tego szczęścia ciągle szukam…
Szczęścia zawsze szukałem… Myślałem, że szczęście to dziewczyna, pieniądze i dobra praca, i że nic więcej mi do szczęścia już nie jest potrzebne. Wszystko prysło w jednej chwili jak bańka mydlana. Wracając z dyskoteki, czułem się świetnie. Nacisnąłem pedał gazu… Potem… nic nie pamiętam.
Obudziłem się w szpitalu. Koszmar! Nie mogłem poruszyć ani rękami, ani nogami. Aniela, moja dziewczyna, powiedziała, że mam szczęście, że żyję. A ja wcale nie byłem szczęśliwy. Co jako sparaliżowany facet mogę zrobić? Nic! Ogarniała mnie złość. „Szczęście, że żyję” – co za ironia, po co mi takie życie?
Po rehabilitacji wróciłem do domu. Czułem się niepotrzebnym wrakiem. Zerwałem z Anielą. Nie wiem, czy mnie kochała, bo wracała kilkakrotnie, ale ja z uporem maniaka wypraszałem ją za drzwi, aby beze mnie ułożyła sobie życie.
Miłość za pieniądze
Odsunąłem się od wszystkich znajomych. No cóż… miałem wrażenie, że wszyscy kochają nie mnie, ale moje pieniądze. Zamknięty w czterech ścianach myślałem tylko o śmierci: „Tak, ona rozwiązałaby wszystkie moje problemy”.
Próbowałem skończyć ze sobą, ale mój kolega Jacek przyszedł, by mnie odwiedzić, znalazł i odratował. Znowu znalazłem się w szpitalu, tym razem psychiatrycznym. Pogłębiała się jednak we mnie depresja. Byłem nie do poznania. Schudłem prawie 20 kg, siedziałem na wózku inwalidzkim, a do tego nic mnie nie obchodziło.
Pewnego dnia jedna z pielęgniarek stanęła przy mnie i zaczęła się na mnie patrzeć.
– Co się tak na mnie gapisz jak wół na malowane wrota, czy nie widziałaś człowieka chorego? – spytałem ze złością.
– Tak – odpowiedziała. – Adam, czy mnie poznajesz? Jestem Marta. Chodziliśmy razem do liceum.
Marta! Przed oczami stanęła mi ta dziewczyna, której wyrządziłem wiele zła. Uważałem ją za „świętoszkę”, a ja…, aby ratować swoją skórę, podrzuciłem do jej plecaka narkotyki, które sprzedawałem. Z tego powodu Marta miała duże problemy. Musiała nawet zmienić szkołę.
– Marta – powiedziałem przez zęby – widzisz, czasy się zmieniły. Jestem niepełnosprawnym człowiekiem. Proszę, przebacz mi.
Uśmiechnęła się tylko, dając mi pstryczka w nos.
– Już dawno to zrobiłam – powiedziała. – A teraz cieszę się, że cię spotkałam. Wiesz – dodała – pozwól, że będę twoją terapeutką.
Nie mogłem znieść jej radości, ale cóż… byłem na wózku. Gdyby było inaczej, pewnie bym uciekł. Wycisnąłem więc przez zęby:
– Marta, jeśli ci mnie przydzielili, to dobra, ale jeśli nie, to wcale nie musisz się nade mną użalać.
Klecha w domu
Marta przychodziła codziennie. Wkrótce znowu znalazłem się w domu, a ona dalej do mnie przychodziła. Zawsze była dobrą katoliczką. Miała wiarę, której mi brakowało. Po pewnym czasie dała mi Cudowny Medalik.
Pod koniec terapii codziennie odmawiała ze mną dziesiątek różańca. Jej autentyczna wiara pociągała mnie.
Raz zaproponowała mi spowiedź.
– Co?! – wykrzyknąłem. – Co to, to nie. Ksiądz w moim domu?! Nie, nie, przecież na tamten świat jeszcze się nie szykuję.
A jednak następnego dnia przyszła z o. Pawłem, franciszkaninem. Byłem wściekły. Czekałem tylko na moment, w którym ten klecha zacznie mnie nawracać. Kiedy przyszedł, myślałem, jak by się go tu pozbyć i wyrzucić za drzwi.
Stało się jednak inaczej. O. Paweł nie wspomniał nawet słowem o spowiedzi czy Kościele. Mówił, co robi, pytał o mnie, o moich przyjaciół… Wyszliśmy nawet na spacer. Na koniec Marta poprowadziła dziesiątek różańca.
Adam terapeuta
Coraz częściej o. Paweł przychodził mnie odwiedzać. Było mi jakoś raźniej. Pewnego dnia wsadził mnie do samochodu i powiedział:
– Musisz ze mną pojechać. Prowadzę rekolekcje dla zagubionej czy chorej młodzieży. Ty możesz mi pomóc.
– Ja? No nie – pomyślałem. – Ja do tego się nie nadaję.
Wstyd mi jednak było się przyznać do mojego stanu ducha. Postanowiłem grać mocnego faceta.
Po przyjeździe zobaczyłem grupkę młodych ludzi. Byli przygnębieni. Zacząłem ich zagadywać. Mówiłem o swoim życiu. Po raz pierwszy wypowiedziałem przed innymi to, co przeżyłem i co czułem.
Dotychczas myślałem, że jestem zły na Pana Boga za to, że zrujnował mi życie.
A jednak było inaczej. Dziękowałem Bogu za wypadek, poprzez który zacząłem Go odkrywać, doświadczając innej rzeczywistości. Zrozumiałem, że moje życie i cierpienie ma sens. Bóg doświadczył mnie kalectwem po to, abym mógł Go odnaleźć i pomagać innym zagubionym.
W drodze powrotnej poprosiłem o. Pawła o spowiedź. Marta była szczęśliwa. W ramach rehabilitacji zabrała mnie do kościoła i tam zaproponowała, abym oddał się Niepokalanej, wstępując w szeregi Rycerstwa Niepokalanej. Ze łzami w oczach zgodziłem się. Już wiedziałem, że cierpienie i moje życie ma sens i wartość.
Od tamtej pory jako rycerz Niepokalanej pomagam o. Pawłowi w jego apostolstwie wśród zagubionej młodzieży.
Bóg musi czasami użyć różnych środków, abyśmy odnaleźli prawdziwe szczęście i odkryli wartość naszego życia.
Adam Z., 28 lat.
ŹRÓDŁO: