AUTOR : Ks. Marek Dziewiecki
Podobnie jak Zbawiciel – nie zszedł z krzyża
miłości i cierpienia do końca. To właśnie dlatego jego przejście z życia do Życia
tak poruszyło świat i zmusza nas,
by raz jeszcze popatrzeć na życie, miłość i cierpienie w świetle tajemnicy Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego.
Niezwykły pontyfikat Jana Pawła II w sposób wyjątkowo czytelny i poruszający związany był z tajemnicą krzyża i cierpienia. To centralna tajemnica Miłości, która nas zbawia. Na drzewie cierpienia i Krzyża najbardziej Niewinny w historii ludzkości został obarczony największą winą. Ale Ten, który był najbardziej Niewinny, był jednocześnie Tym, który najbardziej kochał. W ten sposób krzyż – znak bezsensownego okrucieństwa i niesprawiedliwości uczyniłem Krzyżem – znakiem bezmiaru miłosiernej Miłości, która uczy nas kochać również w obliczu cierpienia i krzywdy.
W czasie pielgrzymki do Ojczyzny w ostatnim roku przed Wielkim Jubileuszem Odkupienia Ojciec Święty Jan Paweł II mówił nam szczególnie wiele o tajemnicy Krzyża. Przypomniał, że droga krzyżowa w małżeństwie, kapłaństwie czy życiu konsekrowanym może być drogą świętości, a nawet drogą błogosławieństwa. Także wtedy, gdy jest to krzyżowa droga męczeństwa, jak w przypadku 108 nowych polskich błogosławionych, męczenników II wojny światowej. Według logiki Chrystusa błogosławionymi są ci, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, którzy są biedni, odrzuceni, poniżani przez ludzi. Błogosławionymi są ci, którzy zapierają się samych siebie, którzy biorą swój krzyż na ramiona i idą za Nim: za najbardziej Skrzywdzonym i Cierpiącym w historii tej ziemi.
Bóg nas zupełnie zaskoczył wtedy, gdy zdecydował, aby nadeszła pełnia czasów dla naszego odkupienia. Bo wtedy ukochał nas aż do tego stopnia, że Jego Syn nie tylko przyjął ludzkie ciało. Jezus Chrystus przyjął także ludzki krzyż: symbol zbrodni, hańby i okrucieństwa. Odtąd krzyż będzie zastanawiał i zdumiewał człowieka w każdej epoce i w każdej cywilizacji. Będzie bowiem wyrazem tajemnicy, która jest większa niż sam krzyż. A jednocześnie pozostanie znakiem niepokojącym, bo ambiwalentnym. Krzyż Chrystusa nie jest przecież tym samym, co krzyż złoczyńców, którzy razem z Nim zostali ukrzyżowani.
Święty Paweł miał świadomość, że krzyż będzie znakiem powodującym zdumienie i niepokój. Miał świadomość, że głosi Chrystusa ukrzyżowanego, który dla jednych ludzi jest głupstwem, a dla innych zgorszeniem. Takie reakcje nie są czymś przypadkowym. Gorszą się krzyżem ci, którzy nie rozumieją Bożej miłości. Za głupstwo zaś uważają krzyż ci, którzy lekceważą miłość Boga do człowieka. Przypatrzmy się bliżej obu tym postawom.
Gorszą się krzyżem ci, którzy wyobrażają sobie Bożą miłość w kategoriach triumfalnej manifestacji siły, którzy marzą o przemocy miłości, czyli o zwycięstwie dobra nad złem kosztem wolności i godności człowieka. Bóg tak „kochający” rzeczywiście nigdy by się nie pozwolił ukrzyżować. Ale też nie byłby Bogiem, który jest Miłością. Za głupstwo uważają krzyż Chrystusa ci, którzy lekceważą Bożą miłość, albo wręcz nią gardzą. Oni szydzą z Ukrzyżowanego, gdyż są wyznawcami znacznie mniejszej „miłości”. Głoszą miłość na miarę ich własnego serca oraz ich własnych aspiracji: miłość niewierną i niepłodną, miłość prymitywną i odwołalną. Głoszą miłość rozrywkową, która dosłownie nic nie kosztuje, która nie stawia żadnych wymagań, która wycofuje się w obliczu pierwszej próby czy trudności.
Jako źródło mądrości i umocnienia mogą traktować krzyż wyłącznie ci ludzie, którzy zrozumieli logikę Bożej miłości. Tej miłości, która jest cierpliwa i łaskawa; która nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, która nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą; która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma; która nigdy nie ustaje (por. I Kor 13, 4-8). Tylko taka miłość silniejsza jest niż grzech i śmierć. I z takiej właśnie miłości wszyscy będziemy sądzeni wtedy, gdy przejdziemy z życia do Życia i gdy staniemy twarzą w twarz z Miłością.
Jakże szczęśliwi są ci, którzy chlubią się z krzyża Chrystusa, którzy uwierzyli, że pójście Jego drogą krzyżową oznacza kroczenie drogą błogosławieństwa. Drogą jakże trudnego, czasem heroicznego i męczeńskiego błogosławieństwa, ale przecież tego jedynego, jakie jest osiągalne na tej ziemi. Jedyną rzeczywistą alternatywą dla trudnego błogosławieństwa i szczęścia jest kroczenia drogą łatwego przekleństwa i nieszczęścia, czyli drogą cynicznych ideologii, grzechu, krzywdy i śmierci.
Jednak również ci, którzy chlubią się krzyżem Chrystusa, którzy widzą w nim ostateczne potwierdzenie, że Chrystus do końca nas ukochał, także oni stoją przed zadaniem nieustannego i pokornego zagłębiania się w tajemnicę Krzyża Syna Bożego oraz w tajemnicę krzyża synów i córek tej ziemi. Ten drugi krzyż, nasz ludzki krzyż, często okazuje się jeszcze trudniejszy do zrozumienia niż ten z kalwaryjskiego szczytu. Łatwo tu o uproszczenia, o naiwność, a nawet o bezduszne interpretacje. Chrystus wolał się raczej pozwolić przybić do krzyża niż wycofać miłość do człowieka. Jego krzyż jest konsekwencją wiernej miłości. Co w takim razie wyrażają nasze ludzkie krzyże?
Czasami one również – te nasze, ludzkie krzyże – są ceną za miłość: za miłość małżeńską, rodzicielską, kapłańską, za miłość odpowiedzialnego wychowawcy i wiernego przyjaciela, za miłość patrioty i człowieka sprawiedliwego, za miłość człowieka, który wprowadza pokój, który przebacza, który kocha nawet nieprzyjaciół, który staje się dla innych bezinteresownym darem z samego siebie, który kocha tak, jak Chrystus nas pierwszy pokochał. Wtedy krzyż jest rzeczywiście ceną za miłość, ceną za naśladowanie Chrystusa, a droga krzyżowa przemienia się w drogę świętości i błogosławieństwa, w drogę Bożej mądrości i pokoju, jakiego ten świat dać nie może.
Jednak nasze ludzkie krzyże nie zawsze są ceną za miłość, a ich dźwiganie nie zawsze oznacza kroczenie drogami trudnego błogosławieństwa. Czasami krzyż, który dźwiga człowiek, jest ceną za grzech. Kroczenie drogą takiego krzyża wyraża ludzkie tragedie, aż do ich najbardziej dramatycznych form, np. w postaci alkoholizmu, narkomanii, przestępczości, rozwodów, zabijania nienarodzonych, ludobójstwa. Taki krzyż może nie skończyć się zmartwychwstaniem. Może prowadzić do kolejnych upadków. Może zniechęcić, złamać, odebrać wszelką nadzieję, może pogrążyć w rozpaczy i prowadzić do niszczącego buntu. To o takich właśnie krzyżach mówią najchętniej stacje telewizyjne i radiowe. To takie właśnie krzyże opisują z okrutną dokładnością współcześni dziennikarze: „poprawni” politycznie, „nowocześni” i „humanistyczni”, dla których jedynym tematem tabu jest dobro, prawda i piękno. Mają oczy, a nie widzą, że to właśnie ich gazety, a także ich własne artykuły zachęcają kolejne pokolenie ludzi do powtarzania dramatu ich poprzedników. Takie właśnie osoby i środowiska najbardziej kpią z Chrystusowego krzyża i z cierpienia drugiego człowieka. A w obliczu cierpienia, do którego sami się przyczyniają, mówią o milczeniu Boga i o tym, że to On jest winny za wszelkie zło tego świata.
Tymczasem to nie Bóg zsyła nam krzyże. On zsyła nam jedynie Swojego Syna, który jest Miłością i Prawdą. Wszystko inne nie jest dziełem Boga. Bóg jest niewinny i to nie On wymyślił krzyż. Krzyż wymyślili ludzie. Ludzie uważani za cywilizowanych i postępowych. Ci, którzy mieli i mają władzę na tej ziemi. Bóg natomiast tak nas ukochał, że pozwolił się przybić do krzyża. Do tego krzyża, który wymyślił człowiek.
Każdy człowiek, dla którego Ukrzyżowany jest zgorszeniem lub głupstwem, wkłada nowy ciężar krzyża na własne ramiona i na ramiona drugiego człowieka. I będzie wymyślał coraz to nowe formy krzyża. Będzie nadal zsyłał cierpienie innym ludziom, a także sobie samemu dopóty, dopóki będzie powtarzał dramat grzechu pierworodnego. Dopóki będzie twierdził, że jest dobrym sędzią we własnej sprawie. Dopóki będzie przekonany, że bez pomocy Boga może odróżnić dobro od zła. Dopóki – jak syn marnotrawny – będzie odchodził od Ojca w pogoni za iluzją łatwego szczęścia. Dopóki cierpienie i rozczarowanie nie otworzą mu oczu. Dopóki nie pokocha Boga, który jest Miłością. Dopóki zła w sobie i wokół siebie nie zwycięży dobrem. Tym dobrem, którego uczy nas Chrystus. Właśnie Ten, który pozwolił się przybić do krzyża i którego niezwykły świadek – Jan Paweł II wiernie i heroicznie naśladował. On – podobnie jak Zbawiciel – nie zszedł z krzyża miłości i cierpienia do końca. To właśnie dlatego jego przejście z życia do Życia tak poruszyło świat i zmusza nas, by raz jeszcze popatrzeć na życie, miłość i cierpienie w świetle tajemnicy Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego.