Z ks. prał. Georgiem Gänsweinem o jego życiu i służbie Benedyktowi XVI rozmawia Włodzimierz Rędzioch
Włodzimierz Rędzioch: – Czy w ten kwietniowy wieczór 2005 r., gdy umierał Jan Paweł II, pomyślał Ksiądz Prałat, że jego następcą zostanie Księdza Szef?
Ks. prał. Georg Gänswein: – Nie, nie myślałem o tym, gdyż wówczas wszyscy byliśmy głęboko przygnębieni wielką stratą, którą poniósł Kościół. Pomimo że poniekąd spodziewano się śmierci Papieża, emocje i potrzeba towarzyszenia mu modlitwą w jego ostatniej drodze brały górę nad wszelkimi innymi sprawami.
– Czy to prawda, że kard. Ratzinger pragnął zakończyć karierę kurialną wśród książek, tzn. chciał zostać Bibliotekarzem Świętego Kościoła Rzymskiego, jak to wyjawił w jednym z wywiadów kard. Raffaele Farina, obecny Bibliotekarz?
– To prawda. Nie trzeba jednak powoływać się na innych, gdyż sam Papież wyznał to Peterowi Seewaldowi. Jak widać – człowiek planuje, Bóg decyduje!
– Co powiedzieliście sobie, gdy po raz pierwszy spotkał Ksiądz Prałat nowo wybranego Papieża?
– Gdy spotkaliśmy się, obiecałem mu oddać do jego całkowitej dyspozycji wszystkie moje siły. Od tego momentu każda minuta i każda godzina mojego życia, wszystkie moje myśli miały służyć misji, do której Opatrzność Boża powołała kard. Ratzingera.
– W dniu 19 kwietnia 2005 r. został Ksiądz Prałat sekretarzem Papieża. Kiedy Ksiądz zdał sobie sprawę z tego, że będzie najbliższym współpracownikiem Wikariusza Chrystusa, i jakie wówczas zrodziły się uczucia?
– Zdawałem sobie z tego sprawę stopniowo. Było to jak lawina, jakby trafił mnie piorun, chociaż na początku nie zrozumiałem do końca, co mi się przydarzyło. Nie jest łatwo opisać moje uczucia w owych dniach – z jednej strony byłem wstrząśnięty, z drugiej – czułem głęboką wdzięczność.
– W roku wyboru kard. Ratzingera na Stolicę Piotrową Ksiądz Prałat obchodził 21. rocznicę święceń kapłańskich. Chciałbym teraz porozmawiać o kapłaństwie Księdza. W Niemczech, podobnie jak na całym Zachodzie, lata 70. XX wieku były okresem wstrząsów – kontestowano władze i autorytety, również autorytet Kościoła, kontestowano „tradycyjną” moralność, rozwijała się rewolucja seksualna. Jak w tej niesprzyjającej atmosferze w młodym, przystojnym Niemcu zrodziło się powołanie do kapłaństwa?
– Poczułem powołanie do kapłaństwa w przedostatnim roku gimnazjum – dojrzewało ono następnie krok po kroku. W mojej szkole – dzięki Bogu – nie było klimatu kontestacji. O ile pamiętam, atmosfera nie była wroga wierze ani Kościołowi. Odczuwało się raczej obojętność – większość ludzi nie interesowała się ani wiarą, ani Kościołem.
– Co mógłby Ksiądz Prałat powiedzieć o swojej rodzinie? Czy odegrała ona jakąś rolę w zrodzeniu się powołania?
– Pochodzę z wielodzietnej rodziny – jestem najstarszy z pięciorga dzieci. Nasz dom w niczym nie różnił się od innych domów miasteczka. Rodzice, podobnie jak i dziadkowie, byli praktykującymi katolikami, ludźmi wiary. Wychowywaliśmy się więc w atmosferze wiary i zaufania Bogu. Wszystkie święta kościelne obchodziliśmy z wielkim zaangażowaniem wewnętrznym i zewnętrznym.
– W Monachium studiował Ksiądz Prałat prawo kanoniczne, ale kiedyś wyznał Ksiądz, że nie lubił tego kierunku studiów….
– Po święceniach kapłańskich przez 2 lata byłem wikarym w dużej parafii, po czym mój arcybiskup wysłał mnie na studia do Monachium. To prawda, że na początku ten kierunek studiów wcale mi się nie podobał, lecz z czasem – pogłębiając tę dziedzinę – odkryłem prawdziwe „perły” kanoniczne. W końcu byłem wdzięczny arcybiskupowi za to doświadczenie przezwyciężonej „jałowości”, dzięki któremu stałem się bardziej dojrzały.
– Kiedy wezwano Księdza Prałata do pracy w Watykanie? Jakie były pierwsze wrażenia z pobytu w Wiecznym Mieście?
– Wezwano mnie do pracy w Kurii Rzymskiej w styczniu 1995 r. Znałem już wtedy miasto, ponieważ w latach 80. przez rok studiowałem teologię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Odwiedzałem Rzym jeszcze wielokrotnie przy innych okazjach.
– Na czym polegała praca Księdza Prałata w Kurii Rzymskiej?
– Na początku pracowałem w Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Mniej więcej po roku kard. Joseph Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, poprosił mnie, abym przeniósł się do jego Kongregacji, gdyż potrzebował współpracownika mówiącego po niemiecku.
– Wróćmy do roku 2005, który był dla Księdza Prałata rokiem przeprowadzki do apartamentu papieskiego. Jak odbyła się „zmiana warty” między starym a nowym sekretarzem papieskim?
– W sposób bardzo harmonijny. Spotkaliśmy się z don Stanislao (tak wszyscy nazywali w Watykanie abp. Stanisława Dziwisza – przyp. W. R.), który przekazał mi pewne rzeczy oraz pokrótce wyjaśnił, jak działa prywatny apartament papieski. Było to spotkanie bardzo serdeczne, do dziś zachowuję po nim miłe wspomnienia.
– Jak Ksiądz Prałat zorganizował sobie pracę, aby podołać wszystkim obowiązkom, które spoczywają na barkach sekretarza Papieża?
– Największym problemem było to, jak nie dać się zgnieść przez masę korespondencji i jak chronić przed tym także Ojca Świętego. Na początku bardzo trudno było znaleźć odpowiednie środki zaradcze. Z upływem czasu, po konkretnych doświadczeniach – a człowiek przecież uczy się szybko – sprawy zaczęły się toczyć coraz lepiej i w sposób bardziej zorganizowany.
– Czy nie ciąży Księdzu Prałatowi rola „więźnia” Pałacu Apostolskiego? Czy może Ksiądz wyjść bez problemów z Watykanu, np. wyjechać na wycieczkę lub iść do restauracji?
– Niektórzy mówią, że jestem w „złotej klatce”. Czasami to po trosze prawda, ale z drugiej strony – mamy bardzo dużo spotkań i wizyt, które są przeciwwagą tego „więzienia”. Od czasu do czasu odwiedzam moich przyjaciół i kolegów poza Watykanem. Próbuję też uprawiać sport. Poza tym nie powinniśmy zapominać o „rodzinie papieskiej”, która jest dla mnie wielką pomocą i osobistym wsparciem.
– Czy pomimo niezliczonych, całodziennych zajęć udaje się Księdzu Prałatowi utrzymywać kontakty z rodziną i przyjaciółmi?
– Na początku musiałem pokonać pewne problemy, jednak obecnie udaje mi się utrzymywać żywe związki z rodziną i przyjaciółmi.
– Czy brakuje Księdzu Prałatowi rodzinnego Schwarzwaldu?
– Brakuje mi wielkich, schwarzwaldzkich lasów świerkowych i ich zapachu…
ŹRÓDŁO: Niedziela nr 15