Biskupi polscy stwierdzili, iż „oczekiwanie, że Kościół stanie się »wielkim milczącym« na czas kampanii wyborczej nie ma uzasadnienia w nauce społecznej Kościoła”. Taka postawa mnie cieszy. Mam bowiem wrażenie, że w niektórych zsekularyzowanych krajach Zachodu nie brakuje duchownych, którzy przestraszyli się lewackich wrzasków i nie przypominają zupełnie podstawowych zasad, jakimi powinien kierować się chrześcijanin, katolik przy wrzucaniu kartki wyborczej do urny.
Kościół w swoim nauczaniu nie utożsamia się z żadną partią, gdyż perspektywy jego misji są dużo szersze i głębsze niż cele jakiejkolwiek ugrupowania politycznego. Co oczywiście nie znaczy, że pojedynczy katolicy nie powinni angażować się w działalność partyjną. Wręcz przeciwnie, Kościół zachęca wiernych świeckich do bycia obecnym w aktywnej polityce. Przy czym trzeba pamiętać o podstawowym rozróżnieniu „pomiędzy tym, co chrześcijanie, czy to indywidualnie, czy stowarzyszeni, kierując się chrześcijańskim sumieniem, czynią we własnym imieniu jako obywatele, a tym, co czynią w imieniu Kościoła wraz ze swoimi pasterzami” (Gaudium et spes, 76).
Wyborcy katolicy mają obowiązek podjęcia pewnego wysiłku, aby móc świadomie i zgodnie z sumieniem oddać głos. W komunikacie ze spotkania Rady Biskupów Diecezjalnych znajdujemy kilka kryteriów, którymi powinien kierować się katolik podczas wyborów politycznych. Podane kryteria są ogólne, ale nie na tyle, aby wierni nie znaleźli w nich praktycznych wskazówek. Biskupi stwierdzają m.in., że obowiązkiem katolika jest wybieranie ludzi, którzy gwarantują obronę życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. A zatem katolik nie powinien popierać tych, którzy postulują liberalne ustawy w takich sprawach jak aborcja, eutanazja czy też zapłodnienie in vitro. Przy odrobinie wysiłku łatwo dowiedzieć się, jakie poglądy na ten temat prezentują poszczególne ugrupowania.
W komunikacie biskupów czytamy też, że należy wybierać osoby, dla których troska o rodziny będzie na pierwszym miejscu. Cóż to znaczy? Na pewno nie znaczy, że warto oddać głos na tych, którzy zamiast zastanawiać się, jak realnie wspomagać młode małżeństwa i młodych rodziców, zachowują się tak, jakby istotną dla dobrobytu rodaków sprawą było legalizowanie związków partnerskich, czyli przede wszystkim homoseksualnych. Rodziny i rodzące się w nich dzieci to kwestia fundamentalna dla przyszłości Polski. Trzeba pytać polityków, jakie mają pomysły, by zatrzymać katastrofę demograficzną, która niechybnie nadejdzie, jeśli Polacy nie zechcą mieć więcej dzieci, o czym pisałem w poprzednim tekście.
Biskupi stwierdzają ponadto, że trzeba głosować na ludzi „zdolnych podjąć trudne sprawy i reformy”. Ta uwaga dotyczy nie tylko postaw polityków, ale także wyborców, którzy (nie wszyscy, ale wielu) lubią słuchać pustych obietnic, czego to politycy nie zrobią, by każdy mógł godnie żyć, co dla niektórych znaczy mieć więcej pieniędzy. Gdyby wyborcy byli bardziej dojrzali i nie słuchali tak chętnie bajek, a poza tym gdyby mieli lepszą pamięć i rozliczali polityków ze składanych obietnic, zapewne klasa polityczna byłaby lepsza, bardziej odpowiedzialna. Politycy nie skupialiby się na medialnych zagrywkach i budzeniu negatywnych (wobec oponentów) emocji, ale na tłumaczeniu, jakie reformy i dlaczego trzeba zrobić dla wspólnego dobra.
Dwóch moich współbraci jezuitów udało się na pieszą, indywidualną pielgrzymkę z Warszawy do Piotrkowa Trybunalskiego, do sanktuarium Matki Bożej Trybunalskiej, patronki parlamentarzystów. Kiedy po drodze mówili, że pielgrzymują w intencji polityków, słyszeli różne komentarze, np.: „Za tych złodziei to już nie ma co się modlić” lub: „Módlcie się dla nich o zdrowie, bo o rozum to już za późno”. Można zrozumieć rozgoryczenie ludzi, tym niemniej naprawdę potrzeba szczerej modlitwy za tych, którzy rządzą i którzy stanowią prawo.
Dariusz Kowalczyk SJ
Źródło:
Tygodnik Idziemy Nr 37 (314) 11.09.2011