Wielka Brytania należy do najbardziej liberalnych, a więc i najmocniej zsekularyzowanych krajów Europy. Dość powiedzieć, że na 60 mln obywateli jedynie 2 mln deklarują przynależność do Kościoła anglikańskiego, religii, jakby nie było, państwowej, której głową z tytułem Supreme Governor of the Church of England pozostaje Elżbieta II. Przywódca anglikanów arcybiskup Canterbury Rowan Williams oddaje liberałom barykadę po barykadzie i tak oględnie formułuje wypowiedzi dla mediów, że aż chce się powtórzyć dowcip, który krążył kiedyś na temat prof. Geremka, że „kiedy idzie po schodach, to nie wiadomo, czy wchodzi, czy schodzi". Generalnie w ciągu ostatnich 20 lat Kościół anglikański „podążając za nowoczesnością" oraz „odpowiadając na oczekiwania postępowych wiernych", wprowadzał kolejne innowacje – m.in. wyświęcanie kobiet na diakonów, księży-gejów na biskupów – powodując w Church of England nowe rozłamy. Po każdej takiej nowince kilka tysięcy wiernych decyduje się na konwersję, najczęściej na katolicyzm. W ciągu ostatnich dwóch dekad wspólnota zdezintegrowała się tak bardzo, że dr Rowan Williams, chcąc zapobiec kompletnej rozsypce, ogłosił niedawno, iż zakazuje wprowadzania zmian, dopóki nie zostanie opracowany tzw. rulebook – zbiór zasad porządkujących życie wspólnoty. Jedynie Kościół katolicki kontynuuje politykę obrony swoich wartości, napływ Polaków znacznie przyczynił się do jego konsolidacji i umocnienia i zabawnie było czytać w lewicowym „Guardianie" z grudnia 2006 r. o „możliwości re-ewangelizacji Wielkiej Brytanii za sprawą polskich katolików". Generalnie jed¬nak władze Kościoła anglikańskiego pozostają w potyczkach w głębokiej defensywie.
Przepowiednia Lennona
Antychrześcijańska krucjata przybiera na sile podczas świąt, zwłaszcza Bożego Narodzenia. Obserwując zjawisko w ciągu ostatnich lat, można dostrzec, w którą stronę zmierzają usiłowania liberałów. Zamienić chrześcijańskie święto w rodzaj multifaith holiday (festiwal wiar), o czym świadczy coraz powszechniejszy w miejscach publicznych widok żydowskich świeczników (menor) z napisem „Happy Hanukkah" al-
bo „Blessed Kwanzaa" – jako ukłon w stronę Brytyjczyków z afrykańskimi korzeniami. Przy równoczesnej sekula-ryzacji obchodów i homogenizacji treści chrześcijańskiego Bożego Narodzenia. W praktyce wygląda to tak: centra handlowe wypełniają się po brzegi, z każdego sklepu wydobywa się głośne „White Christmas" w wykonaniu Deana Martina, z rzadka słychać kolędę, wszędzie pełno choinek, dziesiątki mikołajów uwijają się po ulicach, zapraszając do środka. W kinach – najnowsze hollywoodzkie przeboje, w teatrach – przedstawienia dla dzieci oparte na znanych bajkach, jak: „Królewna Śnieżka", „Pinokio" czy „Wiatr w wierzbach". Oblężone sklepy monopolowe i wypożyczalnie CD. W sklepach kart świątecznych bez liku, ale tylko niewielka sekcja z na¬pisem „religijne" pokazuje motywy kojarzące się z Bożym Narodzeniem. Reszta z działu Seasons Greetings (sezonowe życzenia) oferuje widoki parków, natury, fragmenty bajek, sanie, mikołaje, choinki i renifery. W prasie sporo artykułów, jak ten Adama Triminghama, który swój świąteczny felieton w brightońskim „The Argus" zakończył takim oto passusem: „Raport opublikowany w świątecznym tygodniu mówi, że ponad 2/3 z nas nie wierzy w historię narodzin Jezusa, którą podaje Kościół. Dla mnie jest równie wiarygodna jak to. że św. Mikołaj zakrada się przez komin ze swoim workiem prezentów. Na czołowym miejscu top listy znalazły się dwie różne wersje »Hallellujah!«, ale niewielu słuchających ostatnio Leonarda Cohena w Brighton zdaje sobie sprawę, że to pieśń religijna […] John Len-non wpisał się swoją pieśnią »Imagine« w uczucia milionów, którzy mają odwagę wyobrażać sobie świat bez religii […]". W telewizji na pięciu podstawowych kanałach i niezliczonych kablowych i satelitarnych dzień Bożego Narodzenia został uczczony dorocznym przemówieniem królowej, transmisją mszy z katedry w Peterborough i powtórką filmu „Scrooge" opartego na „Opowieści wigilijnej" Dickensa. I to wszystko.
Reszta, czysta komercja: „Taniec z gwiazdami". „Doktor Who", świąteczna lista przebojów, opery mydlane, powtórki sitcomów, a z filmów – bardzo stosowne na tę okazję „Wyznania gejszy" oraz „Casanovą". Na Czwórce debata, jak to naprawdę z tym Bożym Narodzeniem było, kwestionująca podstawowe fakty z życia Jezusa, a na BBC2 zwieńczenie atrakcji – transmisja z Covent Garden lubianej tu baśni „Hansel and GreteP. gdzie pokazano stajenkę (?), obórkę (?), w której widać było martwe ciałka powieszonych dzieci, jako symbol rzezi niewiniątek. Spektakl ten, który wciąż pokazywany jest na West Endzie, wywołał w mediach prawdziwą awanturę, rodzice skarżyli się na niefrasobliwość autorów widowiska dla dzieci, liberałowie zaś bronili „prawa artystów do autoekspresji". Krakowskim targiem stanęło na „dozwolone od lat ośmiu" – ale jak to zalecenie wyegzekwować o godzinie 15. kiedy większość dzieci tkwi przez telewizorami? – pisze Pani Elżbieta w artykule.

Z bombki została wydmuszka
Oczywiście nie muszę spędzać Bożego Narodzenia w domu, mogę prze¬cież wyjechać na wakacje. A tu biura podróży prześcigają się w ofertach świątecznego niedrogiego urlopu w Marakeszu, w Bangkoku czy w indyjskim stanie Goa. Toteż nic dziwnego, że coraz większa liczba Brytyjczyków spędza święta nie w domu z rodziną, ale każdy sobie na urlopie w Laplandii lub w tropikach.
Moi angielscy przyjaciele, nie tylko konserwatywnego chowu, lecz także laburzyści, zaczynają tęsknić za Bożym Narodzeniem, jakie pamiętają z dzieciństwa. Msza w miejscowym kościele, na ulicach słychać „Małe miasteczko Betlejem" wyśpiewywane przez Armię Zbawienia, w domu ogromna choinka, pod nią prezenty, na stole indyk z pieczonymi ziemniakami i brukselką, a dookoła stołu – trzypokoleniowa rodzina, wspólne rozmowy i kolędowanie. Potem spacer z psami, kieliszek sherry czy porto w ulubionym pubie, pamięć o wydarzeniu sprzed 2000 lat, które zmieniło oblicze świata. Dziś, kiedy Boże Narodzenie zmienia się w festiwal wiar, kiedy pamięta się głównie o prezentach, ale zapomina o przyczynie świętowania, ze świątecznej bombki została tylko wydmuszka. W tej konkurencji Anglicy w swoim marszu cywilizacyjnym uczynili znaczny „krok do przodu".
Stwórz swoją religię
Powróćmy do duchowego i religijnego dnia codziennego w Wielkiej Brytanii. Media – zarówno publiczna, liberalna BBC, jak i komunizujący Kanał 4, prasa od „The Guardian" poprzez „Independent", aż do murdochowskiego „The Sun" – tworzą wspólny front walki o nowy wspaniały świat bez religii. A może jedynie bez chrześcijaństwa? Regularnie atakują reprezentujące je Kościoły, podważają dogmaty wiary, dyskutują o elementach historii, kpią z boskości Chrystusa, deprecjonują papieża i samych wiernych. Na bohaterów wyrastają księża-rozłamowcy, księża-geje, wszyscy ci, którzy z powodów doktrynalnych lub obyczajowych opuścili swoje seminaria, zakony czy parafie. Chętnie mówi się o „ciemnych stronach religii", oczywiście głównie chrześcijańskiej, miesza ludziom w głowach reportażami o „pięciu kobietach, które spędziły kilka tygodni w muzułmańskiej samotni, poszukując oświecenia" czy relacjami z Manchester Passion, wielkanocnego marszu ulicami miasta, gdzie grupy rockowe hałaśliwie wyrażały prawdę o ostatnich chwilach życia Jezusa. Niezastąpiony Kanał 4 zaprezentował program studyjny pt. „Klient artykułów duchowych", gdzie publiczność mogła tworzyć swoją własną religię, mieszając elementy chrześcijaństwa z buddyzmem zen, sufizmem, tai chi, egzotycznymi terapiami i bębnami animistów. Sitcomy „Ojciec Ted", satyra na nierozgarniętego proboszcza i jego trzódkę, oraz „Wikary z Dimbly", z księdzem w spódnicy w roli głównej, prezentują tę subtelniejszą wersję nietolerancji religijnej w Wielkiej Brytanii. Każdy dowcip na temat chrześcijaństwa, krzyża, Jezusa czy papieża podczas telewizyjnej debaty witany jest kaskadą śmiechu dyskutantów-liberałów.
W jak trudnej sytuacji znajduje się tu religia, która współtworzyła europejską świadomość, historię, tradycję, osiągnięcia naukowe i artystyczne, a zwłaszcza katolicyzm, niech świadczy przykład byłego premiera Tony'ego Blaira, który choć od lat prywatnie deklarował się jako katolik, na publiczną konwersję zdecydował się dopiero pół roku po odejściu z urzędu, wyjaśniając wszystko jednym zdaniem: „Nie chciałem być potraktowany jak szaleniec". Poprzedni lider konserwatystów lain Duncan Smith i liberalnych demokratów Charles Kennedy także nie obnosili się ze swoim katolicyzmem, zapewne z tej samej przyczyny co Blair.
Supermarkety, zwłaszcza w niedziele, pęcznieją od nadmiaru klientów, a kościoły, prawem proporcji, pustoszeją. A że natura nie znosi próżni, puste, niszczejące świątynie stały się obiektem zainteresowania deweloperów i – jak np. kaplica anglikańska przy Lewis Road w Brighton – przebudowywane na kompleksy mieszkalne. Dziennikarze, jak cytowany Adam Trimingham, dolewają oliwy do ognia: „Kościół anglikański powinien pozbyć się pustych kościołów. Najlepiej sprzedać je miastu, które je odrestauruje i znajdzie dla nich inne zastosowanie, albo deweloperom, którzy je zburzą, żeby postawić apartamentowce". Biura podróży oferują wypoczynek w prywatnych hotelach i pensjonatach powstałych w wyniku konwersji z kościołów i kaplic, reklamując je, jakże słusznie, jako „przestrzenne, pełne powietrza i światła". Z kaplic na dworcach lotniczych już zniknęły, a z więziennych – znikają, krzyże, a ci, którzy je usuwają, czynią to, „żeby nie obrażać uczuć religijnych wyznawców innych wiar". A urząd miejski w Torbay w hrabstwie Devon pod tym samym pretekstem zdjął krzyż z sali miejscowego krematorium, gdzie odbywają się ceremonie pożegnania ze zmarłymi. Tymczasem tych wszystkich „wyznawców innych religii" jest zaledwie 7 proc., resztę społeczeństwa stanowią, przynajmniej z tradycji, chrześcijanie, o których uczucia religijne, niestety, nikt się jakoś nie upomina– pisze Pani Elżbieta w artykule.
Ceremonie ślubne dawno już wymknęły się z kościołów i celebrowane są w wynajętych obiektach historycznych, na plaży, w wodzie czy w powietrzu i coraz więcej w nich elementów New Agę w wersji najbardziej komercyjnej i umasowionej. Widziałam ulotki proponujące „skrócony kurs religijnego oświecenia podczas przerwy lunchowej", w niektórych protestanckich kościołach prowadzi się zajęcia z hatha jogi oraz wykłady z cyklu, jak przestać być islamofobem. W Wielkiej Brytanii trwa wojna przeciw Biblii i krzyżowi, a tutejsi inżynierowie dusz czuwają, aby zakończyła się ich sukcesem. Tę lewacką krucjatę celnie określił publicysta „Daily Maił" Simon Heffer w swoim artykule „Ashamed to be Christian", pisząc: „Partia Pracy i policja metropolitalna mają obsesję na punkcie działań antyrasistowskich, a polityczna poprawność zawiodła ich na granicę oszalałej nienawiści do wartości, które sami reprezentują". Nic dodać, nic ująć.
Łatwy dylemat
Tegoroczne przemówienie noworoczne arcybiskupa Williamsa pod hasłem: „Chrońmy dzieci!" przyjęte zostało jako kolejny unik Kościoła anglikańskiego przed opowiedzeniem się po stronie praw chrześcijaństwa w brytyjskim multietnicznym społeczeństwie. Ani słowa na rzecz wartości, wkładu w budowanie zrębów Europy, roli w rozwoju duchowym i religijnym. Williams powiedział krótko: „Rozumiem lęk i poczucie niepewności z powodu kryzysu gospodarczego, w wyniku którego wielu ludzi straci pracę, oszczędności, a nawet dach nad głową. Ale z naszymi sercami będzie bardzo źle, jeśli skoncentrujemy się jedynie na sprawach materialnych. Będą zdrowe, jeśli rozejrzymy się dookoła, aby dostrzec prawdziwy skarb, jakim są ludzie, nasi bliźni, a zwłaszcza dzieci, aby im pomóc […] Dzieci-żołnierze w Afryce, dzieci ulicy w Ameryce Południowej i nasze, które cierpią z powodu biedy, przemocy i niestabilności rodziny".
Arcybiskup Canterbury reprezentuje odłam tzw. modernizatorów Church of England, ale są i inni, jak biskup Manchesteru Nigel McCulloch, biskup Hulme Stephen Lowe czy biskup Carlisle Graham Dow, którzy miesiąc temu oskarżyli rządzącą Partię Pracy o „doprowadzenie do rozbicia rodziny, lansowanie życia na kredyt, a tym samym spowodowanie kryzysu systemu bankowego oraz powiększenie rozziewu między zamożnością bogatych i ubóstwem biednych". W wypowiedziach biskupów padały takie słowa, jak: „pustka moralna w sercach Labour Party", „kryzys nie jest jedynie skutkiem złego zarządzania, ale braku zasad moralnych społeczeństwa" i „zbyt przerażeni utratą głosów, żeby zabrać się za ratowanie rodziny".
Jak bardzo biskupi mieli rację, niechaj świadczą niedawne głosowania w obu izbach w sprawach światopoglądowych. W takich przypadkach brytyjscy posłowie mają do dyspozycji tzw. free voting, czyli prawo wypowiadania się zgodnie z sumieniem. I co? I nic. W pierwszym przypadku, kiedy głosowano nad projektem ustawy zezwalającej na wykorzystanie embrionów w badaniach naukowych, projekt przeszedł także głosami wierzących laburzystów, a kolejny – obniżenia terminu wykonywania aborcji z 24 do 20 tygodni – przepadł także na skutek głosowania tej samej grupy. Dylemat: wartości czy kariera został rozwiązany na rzecz kariery.
Karawana idzie dalej
Od lat 60. Kościół anglikański powoli traci swój autorytet i przestaje być jednym z najważniejszych filarów funk-cjonowania społeczeństwa i państwa, a w ciągu ostatnich lat wręcz włączył się w kampanię politycznej poprawności, lansowaną przez Partię Pracy i liberalne media. Destrukcja przebiega dwoma torami: lęk przed etykietą kościoła konserwatywnego powoduje wprowadzanie kolejnych nowinek, wyświęcanie gejów na księży i kobiet na diakonów, a z kolei polityczna poprawność – dobrowolne usuwanie symboli chrześcijańskich, rezygnację ze świąt i obchodów, nawet rewizję zdarzeń przywoływanych przez Biblię, aby nie zranić uczuć przedstawicieli innych religii. Dziennikarze, którzy biją na alarm, w swoich artykułach często powołują się na dobry przykład katolicyzmu, który dzięki zachowaniu moralnych pryncypiów, treści nauczania, tradycyjnych ceremonii zyskuje na znaczeniu, czyli liczebności wiernych i wpływach do parafialnych kas. Natomiast Kościół anglikański bez szemrania godzi się na wypieranie religii z życia narodu. Na przykład na wprowadzenie ustawy, która miała zapobiegać nienawiści religijnej, ale stosowana w praktyce dla ochrony muzułmanów zaognia jedynie stosunki między obiema społecznościami. Cytowany Simon Heffer twierdzi nawet, że „Kościół anglikański został bardziej zainfekowany przez polityczną poprawność niż inne instytucje państwowe, łącznie z Partią Pracy i Policją Metropolitalną. […] Sięgając do podstaw, Kościół anglikański po prostu boi się odgrywać swoją tradycyjną rolę i bronić chrześcijańskiego etosu, na którym zbudowane zostało to państwo. […] Nie trzeba być bardzo religijnym, żeby docenić rolę, jaką w ciągu 1400 lat swojego istnienia odegrało na Wyspach chrześcijaństwo. […] czy wymagamy zbyt wiele, aby Church of England próbował chronić ten cenny legat oraz nasze prawo do wy-znawania swojej wiary?" – kończy swój artykuł dramatycznym pytaniem.
Przed każdym nowym rokiem grupa anglikańskich biskupów kwestionuje politykę państwa w sprawach religijnych, a część mediów atakuje anglikański establishment za to, że nie potrafi czy też nie chce bronić chrześcijańskiego dziedzictwa w Wielkiej Brytanii. Od lat, a zwłaszcza odkąd tutejsze kościoły katolickie wypełniły się Polakami, zadawane są te same pytania, na które nie słychać odpowiedzi. A potem mija czas i niczym nieniepokojona karawana idzie dalej.
ŹRÓDLO : www.kapucyni.pl