Słyszymy dziś (14 września – Święto Podwyższenia Krzyża Świętego) najpiękniejsze słowa przynoszące nam nadzieję na zbawienie: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.”
Niełatwe to dla człowieka, aby zaakceptować krzyż; jest on synonimem odrzucenia, kary, cierpienia a także śmierci. Nie myślimy o nim, gdy mamy siłę, odrobinę wczuwamy się w cierpienia innych, jednak zaczynamy „odczuwać” go gdy on zostaje włożony na nasze barki, lub sami na siebie go bierzemy. Bóg wiedział, co najtrudniejsze w życiu człowieka, dlatego zaangażował się aż po krzyż, aż po cierpienie i śmierć. Nie jesteśmy więc w nim sami, Chrystus, dodaje nam odwagi, ukazując co jest za „bramą krzyża”, co jest poza granicą niezawinionego i święcie przeżywanego cierpienia.
Ponieważ Boży przeciwnik nie chciał cierpieć ani pokornie uznać swojego stanu, więc ukazał Bóg, że On sam będzie cierpiał za swoje niewierne stworzenie. Prawdziwie Ojcowskie zastępstwo, prawdziwy ogrom Bożego miłosierdzia. Patrzymy z wdzięcznością na krzyż, gdzie skupia się cała logika zbawienia jak też zasada ludzkiego życia: bo krzyż jest obok piękna i miłości, albo jest w nie wpisany.
Prawdziwa miłość, jak ta Najwyższa, musiała ukazać swoja prawdziwość tam, gdzie stała się całkowitym poświęceniem: „nie opuszczę cię aż do śmierci”, On mógł powiedzieć: także i po śmierci, ponieważ On Żyje.
Miłość ludzka: matki i ojca, kapłana, przyjaciół, Ojczyzny musi także ukazać swoje bezgraniczne granice i spalić się dla sprawy, dla osoby.
Przypominam sobie postać księdza Sławka, który właśnie w święto Podwyższenia Krzyża przeszedł do Pana. Złożył ostateczną ofiarę ze swojego młodego kapłańskiego życia. Złożył ją, jako ukoronowanie małych krzyżyków codzienności. Nie były wypisane na jego twarzy, nigdy się na nie, nie uskarżał, a jednak niósł cierpliwie. Dopiero po śmierci można zobaczyć ile ktoś czynił, i jak niósł nas samych, jaką był podporą jak mocna belka krzyżą.
Zostało kilka pamiątek, wspólnych zdjęć; przede wszystkim osoba Mamy śp. Księdza, przy odwiedzinach stała się naszą, kapłanów Mamą; wielokrotne zapewnienia kolegów, że często odprawiali Msze Świętego prosząc o pokój jego duszy. Żal w sercu, że odszedł tak szybko, jednocześnie bardziej ukazał czego zabrakło.
Najważniejszy to poświęcany czas: nie zadzwonię już, aby umówić się na kawę; porozmawiać, zaplanować kolejny wyjazd. Zabraknie talentów na służbie wspólnoty: nie usłyszę: „mam kolejne ciekawe audiobooki, warto posłuchać”; nie odczuję pokornego zwracania uwagi na jakość wypowiadanych słów w obcym języku.
Krzyż to ofiara składana za drugiego, to podtrzymanie słowem i przykładem: brakuje mi także jego nadziei i zapału, który budził poprzez swoje wytrwałe spotkania z siedlecką służbą zdrowia, brakuje świadectwa wiary w młodych ludzi, którym poświęcał czas indywidualnie, słuchając ich i prowadząc poprzez kierownictwo.
Przeżyty krzyż zostawia jednak ślad, umacnia, tak jak sam jest twardy. Śmierć Przyjaciela, jak wywyższenie na krzyżu ukazuje to, co najcenniejsze: miłość wyrażoną w działaniu. Jest wspomnienie domu Ks. Sławka, zawsze otwartego, jaki i ja dzisiaj staram się urządzać i prowadzić; jest zachęta do pracy naukowej, którą teraz podejmuję i coraz bardziej rozumiem co to znaczy „reżim godzin” poświęcanych na naukę i pisanie; gdzie trzeba skupić się na jednym celu; zostawić wszystko inne.
Krzyż swoją pionową belką, ukazuje drogę wprost do nieba. Pamiętam także Jego zdecydowane wskazywanie w rozmowach duchowych na to, że nie można się poddawać, że trzeba z całą stanowczością pozbywać się czegoś, co przeszkadza nam w drodze do nieba, do świętości, do pełnienia powołania.
„A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie.” J 12, 32
Chrystus zawisł nad ziemią, podobnie jak wąż miedziany, którego na palu umieścił Mojżesz i jak Arka Noego, która została uniesiona ponad ziemię aby ratować Bożych ludzi, Boży świat. Niech to co cenne, choć ma kształt krzyża, świeci nam do końca naszych dni i na wieczność.