AUTOR : br. Krzysztof Lewandowski OFMCap
Świat zmaglowany
polityka pudło
dom już nie tamten
inna brama
nie wierzący na roratach w kościele
tylko miłość wariatka ta sama (1)
Słusznie poeta ksiądz Jan Twardowski pozostawia „nietkniętą” miłość, która przecież pośród zmiennych ludzkich dziejów pozostaje wierną towarzyszką człowieka. Jak jednak rozumiano ową „wariatkę”? Odpowiedź na to pytanie odnajdziemy w wielu księgach myślicieli, tomikach poetów, na kartach bardziej znanych i już zapomnianych książek, w obrazach malarzy, w tekstach pieśni i piosenek. Człowiek wierzący zaś pierwszego albo ostatecznego wyjaśnienia miłości będzie szukał na natchnionych przez Ducha Świętego kartach Biblii. Ktoś powiedział, iż miłość nie jedno ma imię, dlatego w Leksykonie Filozofii Klasycznej pod hasłem miłość znajdziemy potwierdzenie, iż jest to nazwa wieloznaczna, oznaczająca całą gamę przeżyć uczuciowo pozytywnie zabarwionych: sympatię, lubienie, pragnienia seksualne, zakochanie, współczucie, dobroczynność, opiekuńczość, poświęcenie się, przyjaźń. Czy jednak dzisiaj, w czasach coraz śmielej kroczącego w Polsce liberalizmu, nie umyka gdzieś to, co prawdziwie ludzkie i Boże?
Polski czytelnik końca XX i początku XXI wieku otrzymuje do rąk niewielką książkę angielskiego autora: Clive Staples Lewisa zatytułowaną „Cztery miłości”, której tłumaczenia podjęta się Maria Wańkowiczowa.
Punktem wyjścia rozważań angielskiego profesora są słowa świętego Jana: Bóg jest miłością, która uosobiona w Jezusie Chrystusie staje się zadaniem życia człowieka. Naśladowanie wcielonego Boga, by wciąż upodabniać się do Jezusa Chrystusa jest „kluczem” wszystkich ziemskich miłości. Podobieństwo – mówi Lewis – jest natomiast różne od tożsamości. Możemy bowiem nasze ludzkie miłości obdarzyć tym bezgranicznym oddaniem, jakie winniśmy tylko Bogu. Wówczas stają się bogami; wówczas stają się demonami. Bo przyrodzone miłości, którym pozwolono stać się bogami, przestają być miłościami. Tak się je w dalszym ciągu nazywa, ale mogą stać się skomplikowanymi formami nienawiści. Każda ziemska miłość w swym kulminacyjnym rozkwicie chce rościć sobie prawo do Boskiego autorytetu. Jej głos usiłuje brzmieć jak wola samego Boga. Mówi nam, że nie należy się liczyć z ofiarami, domaga się od nas całkowitego oddania, stara się prześcignąć wszelkie inne pragnienia, insynuuje, że każdy czyn szczerze popełniony z „miłości” jest tym samym legalny, a nawet chwalebny. Wiemy wszyscy, że miłość erotyczna i miłość ojczyzny mogą w ten właśnie sposób usiłować „stać się bogami”. Ale przywiązania rodzinne mogą czynić to samo. I przyjaźń, choć w odmienny sposób, również. Autor Czterech miłości ostrzega również przed drugą skrajnością, by nie stawać po stronie tzw. „odbrązowlaczy”, twierdzących, że wszelka ludzka miłość to bzdura i sentymentalizm. Ludzka miłość – odpowiada Lewis – może być obrazem miłości Bożej. Może więc pomóc w zbliżeniu się do Boga, jeśli będzie miała właściwe odniesienie…
Pierwsze najpokomiejsze i najbardziej rozpowszechnione imię miłości to według Lewisa przywiązanie. Jest ono miłością-potrzebą, a tą potrzebą jest dawanie siebie. Ta miłość jest zdaniem autora najmniej dyskryminacyjna. Prawie każdy, głupi, brzydki, nawet nieznośny może się stać przedmiotem tej miłości. Przywiązanie nie zna przeszkody wieku, płci, sfery, wykształcenia i choć samo jest miłością, może stać się jednym ze składników innych miłości, zabarwić je i stać się tworzywem, którym się one dzień po dniu posługują. Przy omawianiu przywiązania pisarz porusza temat zazdrości, ponieważ każdy rodzaj miłości, każdy niemal typ ludzkich związków jest skłonny do zazdrości. W granicach przywiązania zazdrość jest ściśle uzależniona od faktu, że przywiązanie opiera się na tym, co dobrze znamy i do czego przywykliśmy. Wszelka zmiana może rodzić w człowieku zazdrość i jest groźbą dla przywiązania.
Przyjaźń – drugie imię miłości wypowiedziane przez Clive Staple Lewisa. Niestety – ubolewa słusznie autor – mało osób ceni przyjaźń, bo mało osób ją odczuwa. Można bowiem przejść przez życie bez przyjaźni w przeciwieństwie do innych rodzajów miłości. Gdyby nie Eros, nikt z nas nie zostałby poczęty, gdyby nie przywiązanie nikt z nas nie zostałby wychowany. Przyjaźń jest najmniej naturalną z miłości (i w tym znaczeniu jej nie uwłacza), jest w najmniejszym stopniu instynktowna, organiczna, biologiczna, gromadna i niezbędna. Jest najmniej uzależniona od stanu naszych nerwów, najmniej wybuchowa, nie ma w niej nic, co by przyśpieszało bicie naszego tętna, wywoływało wypieki na twarzy lub pokrywało je bladością. Istnieje wyłącznie między jednostkami i łączy je na najwyższym poziomie ich indywidualnego rozwoju. W zestawieniu z ludźmi zakochanymi przyjaciele bardzo rzadko rozmawiają o swojej przyjaźni, kochankowie zaś, zawsze rozmawiają o swojej miłości.
Zmierzając z Lewisem ku wierzchołkowi, zgodnie z przytaczanym powiedzeniem: najwyższe na najniższym wznosi się i opiera, dochodzimy do trzeciego określenia miłości – Eros. Jest to stan, który autor rozumie jako zakochanie, nie podejmując problematyki doznań seksualnych bez Erosa, bez „zakochania”. Eros przemienia przyjemność – potrzebę w przyjemność, w której upodobanie odgrywa dominującą rolę. Pod wpływem zakochania potrzeba nawet najbardziej intensywna odnosi się do swego obiektu-osoby -jak do zjawiska w swej istocie godnej podziwu i ważnej, zupełnie niezależnej od potrzeb kochanka. Eros, według autora, choć jest królem rozkoszy, w chwilach najpotężniejszego rozkwitu, sprawia takie wrażenie, jakby uważał rozkosz za produkt uboczny. Autor nazywając pierwiastki cielesne, sprawy płci – imieniem Wenus, uwrażliwia czytelnika w dalszej swej refleksji, by nie traktował tej sfery z przesadną powagą. Co prawda płata ona figle kochankom, ale potrafi się srogo zemścić, gdy będzie się ją traktowało jako „absolutną” władczynię. Słusznym w tym kontekście i odpowiadającym gustowi autora, staje się porównanie ciała do „osła” – za św. Franciszkiem z Asyżu. Osioł bowiem to zwierze pożyteczne, uparte, leniwe, cierpliwe, wzbudzające sympatię i doprowadzające do wściekłości: raz zasługuje na baty, a raz na marchewkę; jest piękne w sposób jednocześnie żałosny i niedorzeczny. Eros, konkluduje autor, to najbardziej śmiertelna z naszych miłości. Może przynaglać nas do dobrego, ale też do złego. Jeśli nie będzie posłuszna Bogu, staje się demonem.
Dochodzimy do szczytu miłości – korony, zwieńczenia i odniesienia do wszystkich wcześniejszych przyrodzonych miłości – Caritas – do miłości człowieka do Boga, przekraczającej ontyczny dystans między Nim a stworzeniem. Przywiązanie, przyjaźń, zakochanie nie są „konkurencją” dla Caritas, jeśli pozostawi się właściwe miejsce Panu Bogu. Więcej, bez pomocy Bożej przyrodzone miłości nie mogą nawet pozostać sobą i dotrzymywać swych obietnic: „są wywyższone, gdy składają pokłon” – powiada autor Czterech miłości.
Ukoronowaniem Caritas jest cześć wyrażona przez autora wobec Bożej miłości. To Ten, który jest Miłością, stworzył wszystkie miłości, udzielą człowiekowi cząstkę swej własnej miłości-daru. Różni się ona jednak od miłości-darów, które wmontował w ludzką naturę. Boska Miłość-dar, czyli Sama Miłość, działająca w duszy człowieka, jest całkiem bezinteresowna i pragnie po prostu tego, co najlepsze dla ukochanego. Człowiek wówczas jest zdolny pokochać tych, którzy w naturalnym porządku rzeczy nie wzbudzają miłości: trędowatych, przestępców, wrogów, ludzi ponurych, nadętych. I w końcu – szczyt paradoksu – Bóg sprawia, że człowiek może ową miłość-dar zwrócić ku Niemu, poruszony Bożą laską człowiek może ofiarować Bogu swoje serce, wolę i całą swoją istotę. Według autora Pan Bóg udziela jeszcze dwóch darów: nadprzyrodzonej miłości-potrzeby Jego samego i nadprzyrodzonej miłości-potrzeby ludzi między sobą, by w ten sposób człowiek mógł nieustannie „doświadczać obecności Boga”.
* * *
Treść tej rozprawia odkrywa przed oczami i umysłem czytelnika konkretne wyrazy miłości: przywiązanie, przyjaźń. Eros czyli zakochanie i Caritas. Autor niczym kompozytor w zapisie nutowym czyni treściowe crescendo: od najpokorniejszej miłości przyrodzonej do nadprzyrodzonej łaski – miłości Boga do człowieka i człowieka do Boga. Odwoływanie się do autorytetu samego Boga wyrażonego w Piśmie Świętym czyni niewątpliwie pełniejszą i bardziej przekonywającą refleksję na temat miłości, którą z powodzeniem ubogacają ponadto odniesienia do myślicieli i twórców literatury światowej takich jak: Wiliam Szekspir, George MacDonald, Denis de Rougemont, Robert Browning, Samuel Taylor Coleridge, Bernard Bosanquet, John Fisher i inni.
Autor całą swą refleksję skupił na rodzajach miłości, jej podmiotach i przedmiotach. Nie ma natomiast, przede wszystkim w omawianiu Caritas, odniesienia do klasycznej „definicji” miłości w ujęciu św. Pawła w Liście do Koryntian (l Kor 13,1-13). Niedosyt ów czy brak można jedynie usprawiedliwić tym, co sam autor wy-raził w swej publikacji: „pozostawiam wolną drogę tym, którzy zechcą go sprostować, ludziom lepszym ode mnie, lepszym kochankom, lepszym chrześcijanom” (str. 124-125). Autor nie zamknął więc drogi czytelnikowi w poszukiwaniu prawdziwej miłości, doprowadził do pewnego momentu, by czytelnik mógł powędrować dalej sam.
Rozpoczęliśmy omawianie książki poezją księdza Jana Twardowskiego. Zakończymy też słowami tego poety, zachęcając raz jeszcze do odkrywania miłości przemyślanej i zawartej w książce Clive Staples Lewisa: Cztery miłości.
Jest miłość
za nic
nie chce listków
spotkań
cielęciny bez kości
piernika
uniform wyklepanych
jelenie przy spotkaniu kłaniają się rogami
ani głosu przy telefonie
– zapnij palto żeby nie zatkało
tak mało potrzeba tak mało
jest wielka miłość
uczyła święta babcia
pozostaje jej wierny miłość za Bóg zapłać.(2)
Clive Staples Lewis, Cztery miłości, tłum. M. Wańkowiczowa, Warszawa 1993, ss. 181, Wydawnictwo Księży Klaretynów PALABRA, Instytut Wydawniczy PAX.
1. J. Twardowski, Wiersze. Wydanie nowe i uzupełnione, Wybór i posłowie W. Smaszcz. Białystok 1995. s.232. Wydawnictwo ŁUK.
2. J. Twardowski, dz. cyt. s.246.