Autor: Zbyszek
Nigdy nie odczuwałem braku miłości. Moi rodzice bardzo się kochali i umieli tę miłość przelać na nas, a co najważniejsze umieli jej nas nauczyć. Oczywiście skłamał- bym mówiąc, że w naszej rodzinie wszystko było doskonale. Nie! Miłość moich rodziców była niedoskonała, jak wszystko co ludzkie… Była jednak na tyle mocna, że pozwoliła mi bez większych problemów wejść w dorosłe życie, a więc w takie życie, w którym samodzielnie podejmuje się różne decyzje, także i tę o byciu ojcem. Ojcostwo bowiem, w moim odczuciu jest konsekwencją dojrzewania do miłości. Jeżeli więc słyszę pytanie, czy trudno jest być ojcem, odnoszę wrażenie, że ktoś pyta – czy łatwo, czy też trudno jest kochać?
Jak już wspomniałem, moi rodzice nauczyli mnie miłości. Byli ludźmi wierzącymi. Pan Bóg odgrywał w ich życiu ważną rolę. Tak jak potrafili, starali się nam przekazać prawdę o Nim i myślę, że im się to udało mimo, że ich wiara była tradycyjna.
Tata był po prostu dobrym człowiekiem. Wyrażało się to w jego codziennym życiu, w relacjach z ludźmi, których był przełożonym. Jego sposób traktowania ludzi, w niezwykle mocny sposób odbił się również w moim podchodzeniu do człowieka. Jestem zresztą charakterologicznie zbliżony do taty, zawsze miałem z nim dobrą relację.
Tata umarł w dość młodym wieku, miał wtedy 50 lat, ja bylem studentem, zaczynałem dopiero samodzielne, dorosłe życie… Do dnia dzisiejszego najbardziej jestem wdzięczny tacie za to, że nie wykrzywił mi obrazu Pana Boga. Już po moim osobistym spotkaniu z Jezusem poprzez Odnowę w Duchu Świętym, kiedy zacząłem formację ignacjańską okazało się, że w odróżnieniu od wielu moich przyjaciół nie mam problemów wynikających ze zranień związanych z relacją z ojcem. Za fałszywy obraz Boga, który miałem w sercu winiłem raczej ogólną formację, w której wcześniej tkwiłem, nie zaś mojego ojca. Jego dobre życie raczej pomagało mi w spojrzeniu na Pana Boga, jak na kochającego Ojca.
Od momentu nawrócenia starałem się wszystkie decyzje podejmować po uprzednim rozeznaniu. W pewnym momencie życia zacząłem pytać Boga również o to, jakie jest moje powołanie. Miłość do Pana Boga i pragnienie pełnienia Jego woli stało się dla mnie bazą do podejmowania decyzji. Pytałem więc najpierw o wybór stanu, później kiedy wiedziałem już, że chcę się ożenić, zadawałem pytanie, czy wybrana przeze mnie osoba, jest właśnie tą, którą przeznaczył mi Bóg. Konsekwencją rozwoju naszej miłości małżeńskiej stało się powołanie do nowego wymiaru miłości, jakim jest rodzicielstwo. Nasz syn Paweł jest więc owocem miłości.
Dziś, kiedy próbuję przeanalizować rozwój miłości ojcowskiej, jaki nieustannie we mnie następuje, muszę przyznać, że jest to naprawdę niezwykły proces. Kiedy Paweł był jeszcze ukryty pod sercem mojej żony, trudno mi było odczuwać z nim więź. Oczywiście przeżywałem badania USG, widząc jak nasz syn macha do nas „łapką". Towarzyszyłem żonie w trudzie związanym z dziewięciomiesięcznym oczekiwaniem na poród. Ale to jeszcze nie było to… Wszystko zaczęło się właśnie od porodu, w którym uczestniczyłem. Wtedy poczułem, że jestem ojcem, że się nim staję.
Wspólny poród umocnił więź między mną i moją żoną i z pewnością pomógł mi szybciej doświadczyć ojcostwa. Ale tak naprawdę głębokie doświadczenie ojcostwa zaczęło się później. Wtedy odkryłem, że mój stosunek do Pawła jest inny niż do pozostałych dzieci, a muszę
przyznać, że dzieci zawsze bardzo lubiłem – przez wiele lat bylem instruktorem harcerskim i zuchowym, chętnie też zajmowałem się dziećmi przyjaciół, czy mojego brata. Pawła jednak zacząłem traktować w sposób wyjątkowy. Odkryłem, że relacja z nim, to zupełnie nowa
jakość, która wypływa z serca. Byto to doświadczenie związane z nowym wymiarem miłości, który Pan Bóg dal mi w prezencie. Znakiem tego doświadczenia jest duża tęsknota budząca się w moim sercu wtedy, gdy z jakichś powodów nie mogę być z moim synem. Oczywiście Paweł
akceptuje to, że czasem wyjeżdżam. Cieszy się kiedy wracam i kiedy po prostu z nim jestem. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy nie jesteśmy razem, tęsknię za nim.
Zwyczajny dzień z moim synem – to wspólne spacery, zabawa, oglądanie bajek, no i oczywiście rozmowa. Teraz kiedy Paweł jest starszy, tych naszych wspólnych rozmów jest coraz więcej. Czasami są to tak zwane rozmowy trudne, ponieważ mój syn jak każdy człowiek ma tzw. „swój" charakter, który czasami przysparza nam trochę kłopotów.
Przed narodzinami Pawła, razem z żoną, uczestniczyliśmy w „Szkole dla rodziców". Zajęcia tam prowadzone wiele nas nauczyły, odkryliśmy między innymi, że należy uszanować uczucia dziecka. Wydawało się to proste, ale do czasu… Okazało się bowiem, że drzemią w nas stare metody wychowawcze, w których nie ma miejsca na dialog z dzieckiem (zaznaczam, że nie utożsamiam dialogu z pobłażliwością, lecz z próbą zrozumienia dziecka). Bywa, że emocje biorą we mnie górę i dopiero po dłuższej, albo krótszej chwili, mogę nawiązać z moim dzieckiem dialog. Wiem, że sposób wychowania, który z żoną wybraliśmy nie jest łatwy, sądzimy jednak, że droga dialogu jest lepsza niż ślepe posłuszeństwo.
Podobnie jest z wychowaniem religijnym. Uważamy, że najlepszym sposobem na ukazanie Pana Boga jest nasze życie. Paweł widzi jak się wspólnie modlimy i czasem włącza się w modlitwę. Zna Biblię i różne książeczki dla dzieci, nie zawsze jednak ma ochotę, by modlić się, lub iść z nami do kościoła. Jednak to, że widzi naszą modlitwę, owocuje. Czasem prosi nas: „Pomódlcie się za Pawełka, żeby był zdrowy" albo „Pomódlcie się o braciszka dla Pawełka". Moim pragnieniem i pragnieniem żony jest to, aby nasz syn od początku doświadczał Bożej miłości i to byśmy umieli mu tę miłość ukazać.
Muszę przyznać, że na co dzień zastanawiam się nad tym, czy jestem dobrym ojcem, czy też nie. Jedno mogę po że staram się nim być. Myślę jednak, że miernikiem mojego ojcostwa, będzie mój syn. Mój ojciec na pewno był dobrym ojcem, bo świadczy o tym właśnie moje życie. Jeżeli Paweł będzie w przyszłości umiał podejmować właściwe decyzje, jeżeli Pan Bóg zajmie w jego życiu pierwsze miejsce to myślę, że wtedy będę mógł powiedzieć, że byłem dobrym ojcem. Bardzo chciałbym żeby tak się stało.
Tata był po prostu dobrym człowiekiem. Wyrażało się to w jego codziennym życiu, w relacjach z ludźmi, których był przełożonym. Jego sposób traktowania ludzi, w niezwykle mocny sposób odbił się również w moim podchodzeniu do człowieka. Jestem zresztą charakterologicznie zbliżony do taty, zawsze miałem z nim dobrą relację.
Tata umarł w dość młodym wieku, miał wtedy 50 lat, ja bylem studentem, zaczynałem dopiero samodzielne, dorosłe życie… Do dnia dzisiejszego najbardziej jestem wdzięczny tacie za to, że nie wykrzywił mi obrazu Pana Boga. Już po moim osobistym spotkaniu z Jezusem poprzez Odnowę w Duchu Świętym, kiedy zacząłem formację ignacjańską okazało się, że w odróżnieniu od wielu moich przyjaciół nie mam problemów wynikających ze zranień związanych z relacją z ojcem. Za fałszywy obraz Boga, który miałem w sercu winiłem raczej ogólną formację, w której wcześniej tkwiłem, nie zaś mojego ojca. Jego dobre życie raczej pomagało mi w spojrzeniu na Pana Boga, jak na kochającego Ojca.
Od momentu nawrócenia starałem się wszystkie decyzje podejmować po uprzednim rozeznaniu. W pewnym momencie życia zacząłem pytać Boga również o to, jakie jest moje powołanie. Miłość do Pana Boga i pragnienie pełnienia Jego woli stało się dla mnie bazą do podejmowania decyzji. Pytałem więc najpierw o wybór stanu, później kiedy wiedziałem już, że chcę się ożenić, zadawałem pytanie, czy wybrana przeze mnie osoba, jest właśnie tą, którą przeznaczył mi Bóg. Konsekwencją rozwoju naszej miłości małżeńskiej stało się powołanie do nowego wymiaru miłości, jakim jest rodzicielstwo. Nasz syn Paweł jest więc owocem miłości.
Dziś, kiedy próbuję przeanalizować rozwój miłości ojcowskiej, jaki nieustannie we mnie następuje, muszę przyznać, że jest to naprawdę niezwykły proces. Kiedy Paweł był jeszcze ukryty pod sercem mojej żony, trudno mi było odczuwać z nim więź. Oczywiście przeżywałem badania USG, widząc jak nasz syn macha do nas „łapką". Towarzyszyłem żonie w trudzie związanym z dziewięciomiesięcznym oczekiwaniem na poród. Ale to jeszcze nie było to… Wszystko zaczęło się właśnie od porodu, w którym uczestniczyłem. Wtedy poczułem, że jestem ojcem, że się nim staję.
Wspólny poród umocnił więź między mną i moją żoną i z pewnością pomógł mi szybciej doświadczyć ojcostwa. Ale tak naprawdę głębokie doświadczenie ojcostwa zaczęło się później. Wtedy odkryłem, że mój stosunek do Pawła jest inny niż do pozostałych dzieci, a muszę
przyznać, że dzieci zawsze bardzo lubiłem – przez wiele lat bylem instruktorem harcerskim i zuchowym, chętnie też zajmowałem się dziećmi przyjaciół, czy mojego brata. Pawła jednak zacząłem traktować w sposób wyjątkowy. Odkryłem, że relacja z nim, to zupełnie nowa
jakość, która wypływa z serca. Byto to doświadczenie związane z nowym wymiarem miłości, który Pan Bóg dal mi w prezencie. Znakiem tego doświadczenia jest duża tęsknota budząca się w moim sercu wtedy, gdy z jakichś powodów nie mogę być z moim synem. Oczywiście Paweł
akceptuje to, że czasem wyjeżdżam. Cieszy się kiedy wracam i kiedy po prostu z nim jestem. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy nie jesteśmy razem, tęsknię za nim.
Zwyczajny dzień z moim synem – to wspólne spacery, zabawa, oglądanie bajek, no i oczywiście rozmowa. Teraz kiedy Paweł jest starszy, tych naszych wspólnych rozmów jest coraz więcej. Czasami są to tak zwane rozmowy trudne, ponieważ mój syn jak każdy człowiek ma tzw. „swój" charakter, który czasami przysparza nam trochę kłopotów.
Przed narodzinami Pawła, razem z żoną, uczestniczyliśmy w „Szkole dla rodziców". Zajęcia tam prowadzone wiele nas nauczyły, odkryliśmy między innymi, że należy uszanować uczucia dziecka. Wydawało się to proste, ale do czasu… Okazało się bowiem, że drzemią w nas stare metody wychowawcze, w których nie ma miejsca na dialog z dzieckiem (zaznaczam, że nie utożsamiam dialogu z pobłażliwością, lecz z próbą zrozumienia dziecka). Bywa, że emocje biorą we mnie górę i dopiero po dłuższej, albo krótszej chwili, mogę nawiązać z moim dzieckiem dialog. Wiem, że sposób wychowania, który z żoną wybraliśmy nie jest łatwy, sądzimy jednak, że droga dialogu jest lepsza niż ślepe posłuszeństwo.
Podobnie jest z wychowaniem religijnym. Uważamy, że najlepszym sposobem na ukazanie Pana Boga jest nasze życie. Paweł widzi jak się wspólnie modlimy i czasem włącza się w modlitwę. Zna Biblię i różne książeczki dla dzieci, nie zawsze jednak ma ochotę, by modlić się, lub iść z nami do kościoła. Jednak to, że widzi naszą modlitwę, owocuje. Czasem prosi nas: „Pomódlcie się za Pawełka, żeby był zdrowy" albo „Pomódlcie się o braciszka dla Pawełka". Moim pragnieniem i pragnieniem żony jest to, aby nasz syn od początku doświadczał Bożej miłości i to byśmy umieli mu tę miłość ukazać.
Muszę przyznać, że na co dzień zastanawiam się nad tym, czy jestem dobrym ojcem, czy też nie. Jedno mogę po że staram się nim być. Myślę jednak, że miernikiem mojego ojcostwa, będzie mój syn. Mój ojciec na pewno był dobrym ojcem, bo świadczy o tym właśnie moje życie. Jeżeli Paweł będzie w przyszłości umiał podejmować właściwe decyzje, jeżeli Pan Bóg zajmie w jego życiu pierwsze miejsce to myślę, że wtedy będę mógł powiedzieć, że byłem dobrym ojcem. Bardzo chciałbym żeby tak się stało.