„Effata”, to tytuł płyty Magdaleny Frączek. Dlateczego warto posłuchać piosenek umieszczonych na płycie, powiedziała Marii Rachel Cimińskiej, piosenkarka.
Maria: Świat usłyszał pierwszą Pani solową płytę i zbiór nietypowych treści. Ale może zacznijmy od tego, dlaczego solowa płyta wokalistki zespołu Love Story?
Magdalena Frączek: Płytę zaczęłam pisać w bardzo trudnym czasie, czasie przejściowym. Rozpoczęłam, po raz pierwszy w życiu, tak na serio poszukiwania swojej tożsamości. Miałam wcześniej napisane już jakieś rzeczy, ale nie potrafiłam ich przyporządkować, wydawały mi się, jakbym je wyrzygała, bez sensu, bez składu, z desperacji. Zrozumiałam, że to wynik mojej kondycji życiowej, że potrzebuję, aby Ktoś silniejszy ode mnie poskładał rozsypane kawałki przeżyć, doświadczeń, emocji, relacji. Wzięłam udział w programie 12 kroków, gdzie poznałam Kobiety – tak je nazwałam w sercu. Kobiety, to kobiety (śmiech), które poznałam od bardzo bliskiej, intymnej strony. Mogłam wraz z nimi wejść na kilka szczytów, zajrzeć w głąb siebie, odnieść się z tym, co zobaczyłam w codzienności. Tak naprawdę, ad hoc, nie rozumiałam, co się dzieje. Przeżywałam wyprawę, bez myślenia o konsekwencjach, o wysyłaniu pocztówek z fajnych miejsc. Byłam tu i teraz. Ta płyta musiała być autorska, ponieważ potrzebowałam podpisać się pod nią najprawdziwszą tożsamością, czyli własnym imieniem.
Maria: Co było głównym motorem stworzenia takiej płyty? Dlaczego nazwana została Effata?
Magdalena Frączek: Nie wiem jak inni, ale to nigdy nie jest tak, że się wie „dlaczego”. Jakimś wysiłkiem woli zapędzałam się do pisania. Nie łapałam chwili jak motyli, raczej drążyłam w kamieniu, który wlokłam za sobą przez całe życie. Niektóre piosenki, np. Klara, Anna, Lena powstały zanim w głowie otwarła mi się szuflada pt. Effatha. Chciałam przyznać się do tych piosenek, zaadoptowałam je więc i dokończyłam już w etapie konkretnego tworzenia. Inaczej było z Effathą, Zuzanną czy Karoliną, które wychodziły mi spod palców już w Krakowie. Najpóźniej powstała Weronika. Pamiętam, że było to dla mnie bardzo ważne, aby najpierw posłuchali jej moi rodzice. Zawsze tak robię, gdy piszę coś, co mnie samą porusza, że wołam kogoś z rodziny (wiedzą już, że muszą przyjść natychmiast, bo inaczej rozerwą mnie wnętrzności) i błagam, aby posłuchali i powiedzieli, co myślą. Zdanie rodziny jest najważniejsze. To dobrze, bo ściemy by nie przepuścili. Zbyt dobrze mnie znają i wiedzą, kiedy coś jest szczere, a kiedy robię sobie jaja.
Maria: Słuchałam piosenek, i biorąc pod uwagę swoje imię … włączyłam wpierw zatytułowaną „Maria” – treść mnie zaskoczyła. Spodziewałam się wręcz podziwu nad imieniem, a tutaj niespodzianka … czemu taka forma przedstawienia kobiet? Z całym ich urokiem oraz zagubieniem? Dlaczego takie imiona?
Magdalena Frączek: Nadawanie imion był Przypomniały mi się dziecięce czasy, gdy razem z moją siostrą Asią (skrzypaczką), tworzyłyśmy całe stosy takich list z dzienników, konstruowałyśmy zlepki imion i nazwisk. Miałyśmy zapędy pedagogiczne, tylko że każda poszła w swoją stronę – Asia jest magistrem resocjalizacji, a ja, jeszcze niedoszłym, filologii polskiej. Ale do rzeczy. Te imiona, którymi wypełniłam Effathę odzwierciedlają sens danego utworu. Są kluczem, który ma pomóc otworzyć się na słowa, muzykę. Mam na uwadze, że forma to tylko forma, nie może przerosnąć treści, bo wtedy jest udawanie, uniki z Ameryki. A ja lubię szczerość. A szczerze jest tak, że żeby być otwartą, trzeba być najpierw zamkniętą. I dlatego te wszystkie piosenki są o zamkniętej Kobiecie. Ciągle nie umiem się nadziwić, jak bardzo jestem pozamykana. Już myślę, że coś się w głowie, w sercu otwarło, ale za tymi drzwiami jest kolejne dwadzieścia. Więc sens tej płyty też nie jest taki, żeby się otworzyć dosłownie i na zawsze, bo to graniczy z jakąś utopią, ale żeby się otworzyć na to, że jestem zamknięta. I że jest Ktoś, komu to nie przeszkadza, ponieważ jest najbardziej bliski, wyrozumiały, empatyczny, i zaskakująco dobrze znający wszystkie moje cierpienia i bolączki.
Maria: Można powiedzieć, że płyta jest specyficzna. Jakie ma Pani oczekiwania związku z jej nagraniem?
Magdalena Frączek: Błagam o takie jedno specyficzne oczekiwanie: żeby nie mieć żadnych oczekiwań (śmiech). Zaczynam zaprzyjaźniać się z niespodziankami. Od niedawna lubię tracić kontrolę. Oczywiście, chciałabym, aby ta płyta się komuś przydała, choćby jako podstawka pod kawę.
Maria: Czy można mówić, że odbiorcą mają być wyłącznie kobiety? Czy liczysz na szersze grono?
Magdalena Frączek: To ciekawe, myślę, że Odbiorca zawsze wie, że jest Odbiorcą. Odbiorca to ten, kto słucha i czuje, że to dla niego, o nim. Czyli tak, reasumując, myślę że mój Odbiorca będzie wiedział, że śpiewam do niego o Kobiecie, niezależnie od płci.
Maria: Pierwszy koncert za Panią, i co dalej?
Magdalena Frączek: Kolejne koncerty, płyty. Kolejne stany przejściowe. Ale mam nadzieję, że i stabilizacja. Coraz bardziej za nią tęsknię. Na razie sesja, ale taka normalna, na studiach. Życzcie mi powodzenia.
Maria: Dziękuję za rozmowę.