NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Panie Zastępów, szczęśliwy człowiek, który ufa Tobie! (Ps 84, 13)

Autor: S. Elżbieta Strach CMT

cmt.karmel.pl

Podejmując decyzję o pozostaniu w seminarium jako alumn w internacie, Franciszek prosi o stypendium dla ubogich studentów. Jest rok 1828. Franciszek zaczyna myśleć o powołaniu kapłańskim. Szuka drogi, by wykorzystać potencjał miłowania, jaki Bóg złożył w jego sercu. Uważa, że tylko w Bogu może odnaleźć piękno zdolne w pełni go zaspokoić: „Miłość nie może przebywać w człowieku leniwym […]. Miłość nie mogła zadowolić się przyjaciółką” (MR 383). „Ja, aczkolwiek po omacku, szukałem Ciebie, przekonany, że tylko nieskończone piękno mogło zaspokoić i wypełnić żarliwość serca” (MR 496).

Bardzo poważnie traktuje obowiązki życia seminaryjnego: studium, program dnia, praktyki pobożne. Chce zostać świętym. Dużo się modli, chętnie oddaje się praktykom pokutnym. Do materaca w swoim łóżku wkłada suche gałęzie, aby modlitwie towarzyszyło umartwienie.

Z zapałem zgłębia tajemnicę Boga, Bytu absolutnego i odrębnego od stworzeń. Upodobał sobie filozofię. Zalicza obowiązkowe trzy lata studiów i rozpoczyna naukę teologii. Wzbudzają w nim entuzjazm przekonywujące argumenty św. Tomasza z Akwinu, badawczy i mistyczny duch św. Augustyna. Pociąga go silnie postać proroka Eliasza i jego gorliwość o Bożą chwałę. Mimo tego, nie jest w stanie rozeznać jasno swojego powołania.

„Kariera kościelna” niewiele mu mówi i nie daje poczucia spełnienia. Podjęcia właściwej decyzji nie ułatwia skomplikowana sytuacja polityczna w kraju ani świadectwo niejasne niektórych kapłanów, również profesorów seminarium w Leridzie, zaangażowanych w spory liberałów i konserwatystów. Franciszek żywi poważne wątpliwości co do kapłaństwa: „Wydawało mi się, że nie czułem tego powołania” (VS 17). Szuka dalej swej „drogi w drodze”.

Młodego seminarzystę z Aitony pociąga osoba i duchowość ojca Józefa od Świętej Konkordii, karmelity bosego, który mieszka w Leridzie i pracuje jako profesor i egzaminator w seminarium. To właśnie jemu, co piętnaście dni zwierza się ze swoich niepokojów i rozterek. Ojciec Józef jest człowiekiem surowym i duchem odnowicielskim, zajęty restauracją Karmelu Bosego w Leridzie, uwikłanego w politykę. Rozmiłowany w modlitwie, zapewne opowiada Franciszkowi o proroku Eliaszu, jego powołaniu prorockim, o eklezjalnym duchu św. Teresy od Jezusa. I oczy seminarzysty Palau widzą, a serce podąża ku nowym drogom do szczęścia. W ostatnim dniu nowenny do św. proroka Eliasza, którą odprawia, czuje, jak ten okrywa go swoim płaszczem. Zrozumiał, że św. Teresa od Jezusa wzywa go do swojego Karmelu: „Rozważając pewne okoliczności związane z moim powołaniem do Zakonu św. Teresy, wierzę, że to ona powołała mnie do swojego Zakonu” (List 93).

Latem 1832 roku rezygnuje ze stypendium. Jest wówczas studentem teologii. Informuje swojego rektora o decyzji wstąpienia do Karmelu. Inteligentny, wiele obiecuje. Nalegają na niego, aby pozostał. Także rodzice nie są zadowoleni z jego wstąpienia do zakonu. W maju 1832 roku, podczas Kapituły Prowincjalnej, ojca Józefa wybrano na prowincjała. Franciszek podąża za swoim przewodnikiem duchowym. Jego pobudki rodzą się wewnątrz i nie ma dla niego znaczenia niezrozumienie ze strony najbliższych. Dotychczas szukał na ziemi, lecz trzeba szukać w niebie: „widząc, że całe piękno materialne nie było tym, czego poszukiwałem, […] postanowiłem je zostawić. I odszedłem do klasztoru, myśląc, że może tam Cię znajdę” (MR 495).

Nowicjat rozpoczyna w Barcelonie 23 października 1832 roku, przyjmując habit karmelitański i imię Franciszka od Jezusa, Maryi i Józefa. Poczucie wspólnoty rodzinnej, w nim mocno zakorzenione, przekaże także swoim naśladowcom. Zakonne imię wyraża jego pragnienie bliskości Świętej Rodziny z Nazaretu: Jezusa, Maryi i Józefa.

Dnia 15 listopada 1833 roku składa śluby wieczyste czystości, ubóstwa i posłuszeństwa usque ad mortem – aż do śmierci; doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co mówi i czyni. Zwłaszcza, że sytuacja polityczna w kraju staje się coraz bardziej napięta. „Kiedy złożyłem profesję zakonną, rewolucja trzymała już w dłoni zapaloną pochodnię […] i napawający strachem morderczy sztylet” (VS 16).

Krótko trwa szczęście życia klasztornego. Nadchodzi smutna noc 25 lipca 1835 roku, uroczystość św. Jakuba Apostoła, patrona Hiszpanii. Zaczynają płonąć klasztory, plądrowane są kościoły, a zakonników i zakonnice wyrzuca się na bruk. Na mocy dekretu życie zakonne przestaje istnieć. Brat Franciszek, będący już diakonem, po graniczącej z cudem ucieczce z ogarniętego pożarem klasztoru, uwięziony w barcelońskiej cytadeli Ciudadela, prosi o świeckie ubranie oraz przepustkę do rodzinnej Aitony: „Od tej chwili jedna rzecz łagodziła moje cierpienia, a była nią nadzieja oddania życia w ofierze pośród żarłocznych płomieni rewolucji […]. Ofiarowałem się, pomimo że Cię nie znałem, jako ofiara przebłagalna w tym czasie gniewu i zemsty” (MR 496).

Poszukiwanie i walka odtąd określają powołanie Franciszka Palau, formując jego własny styl życia i bycia: determinacja serca i wolność działania. Nade wszystko być i czuć się karmelitą bosym. Karmel ma wyryty w sercu, a świadectwo życia uwidacznia, co znaczy być karmelitą, niezależnie od budowli czy struktur: „Aby żyć w Karmelu, potrzebowałem tylko jednej rzeczy – powołania” (VS 17). Pojmuje życie w samotności jako powołanie: „Aby żyć jako pustelnik, samotnik czy eremita, nie potrzebowałem budynków, które szybko uległyby zniszczeniu” (VS 17). Decydujący wpływ na jego poglądy ma o. Franciszek od Jezusa, który – po sześcioletnim okresie bycia przełożonym w eremie Cardo – został magistrem nowicjatu. On przekazuje wychowankom własny sposób pojmowania i kryteria bycia „karmelitą świętej Teresy”. Franciszek podsyca swój osobisty pociąg do samotności, milczenia, modlitwy.

Już w Aitonie poszukuje odosobnionych miejsc. Upodobał sobie pewną grotę, tuż nieopodal romańskiej pustelni św. Jana z Carratala. Właściciel pozwolił mu w niej zamieszkać. Proste, stworzone przez naturę schronienie, wystarcza temu, kto potrzebuje tylko nieskończonej przestrzeni Boga i samotnej izdebki, aby modlić się „za sprawę Kościoła” i „o pokój w Hiszpanii”. „Dostosowałem się jak najlepiej mogłem do wymagań mojej profesji zakonnej” (VS 18).

Sytuacja w kraju jest poważna. Zakazano wyświęcania nowych księży. Biskupi są szpiegowani, także w czasie absencji z diecezji. W tych okolicznościach prowincjał o. Józef od Świętej Konkordii (de Santa Concordia) poleca bratu Franciszkowi od Jezusa, Maryi i Józefa przyjąć święcenia kapłańskie. Ceremonia musi odbyć się w Barbastro (Huesca), ponieważ w Leridzie – siedzibie diecezji – nie jest to już możliwe. W zupełnej tajemnicy, w prywatnej kaplicy księdza biskupa Giacomo Fort y Puig, brat Franciszek przeistacza się w ojca Franciszka 2 kwietnia 1836 roku. Wyzna później, że przez Ducha Świętego został przemieniony w innego człowieka. Staje się „sługą – kapłanem Najwyższego”. Nie rezygnując z czasu spędzonego na modlitwie i dotychczasowego życia w grocie, oddaje się do dyspozycji proboszcza i rozpoczyna głosić Słowo Boże.

Ludzie przychodzą do niego jak do wyroczni, jak do świętego. W rodzinnej Aitonie do tradycji przeszło powiedzenie, że „po Janie Chrzcicielu ojciec Palau jest najświętszy”. Nie jest to porównanie przypadkowe. Pustelnia znajdująca się naprzeciw groty ojca Palau poświęcona jest św. Janowi Chrzcicielowi. Ojciec Franciszek przywrócił jej dawny blask. Zaczął sprawować w niej kult, prowadził procesje i pielgrzymki, organizował czuwania modlitewne. W miejscowości zaczyna się odradzać gorliwość religijna. Młodzi ludzie pragną naśladować styl życia ojca Franciszka.

Przełożeni kościelni mianują ojca Palau misjonarzem apostolskim. Popierają i wspierają duchowy ruch, który narodził się jako owoc misji ludowych, powołanych za zachętą papieża Grzegorza XVI, aby wyprosić pokój dla Hiszpanii. Niekończące się kolejki penitentów ustawiały się do spowiedzi u misjonarza z Groty. Postawa karmelity oraz jego popularność nie spodobały się urzędnikom z rządu regentki Krystyny. Ojciec Palau stał się podejrzanymi uznany zostaje za wywrotowego zwolennika Karola. Śledzone jest każde jego poczynanie. Wreszcie uznano, że najlepiej będzie się go pozbyć z Leridy. Najpierw zarzucono mu, że we wczesnych godzinach organizuje wywrotowe manifestacje. Wyznaczono nawet nagrodę pieniężną za jego usunięcie.

Zwolennicy Karola ostatecznie przegrali wojnę. Rozpoczął się exodus do Francji. Droga prowadziła przez Katalonię i Kraj Basków. Na wieloletnie wygnanie również wyruszył ojciec Franciszek. Towarzyszył mu brat Jan oraz nieduża grupa kapłanów i studentów. Wśród nich znajdował się młodzieniec Józef Escola, późniejszy fundator Maryjnej Akademii Bibliograficznej. Swoją miłość do Maryi rozwijał i kształtował wpatrzony w swego mistrza. Ojciec Palau nie czynił niczego bez Maryi, swojej matki, Królowej, Siostry i zręcznej Ogrodniczki.

Prawie jedenaście lat (od lipca 1840 roku do 1851 roku) ojciec Palau spędzi na emigracji. Przebywać będzie we Francji, w diecezjach Perpignan i Montauban. Nigdy nie skorzysta z pomocy, jaką rząd francuski zaoferował uciekinierom politycznym. Pragnął pozostać niezależnym. Chce, aby taka postawa była znakiem prawdy i wolności: ucieka ze swojego kraju z powodów religijnych a nie politycznych. Żyje wiarą.  Znów znalazł sobie grotę na mieszkanie. Pracą rąk własnych zarabia na utrzymanie swoje i swoich towarzyszy. To jego walka o sprawę Kościoła.

Zaufać Bogu, zdać się na Jego prowadzenie w moim życiu. Oto zadanie godne walecznego serca. Zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. Bo w duszy coś gra, bo w sercu dotyka aż do jego głębi. Szczęście za cenę zaufania, szczęście za cenę ryzyka.

Zaryzykować i wyjść z mojej strefy bezpieczeństwa. Zrobić coś szalonego, a może coś bardzo powszechnego. Nie patrzeć na to, co powiedzą inni. Na własny komfort, ciepłe mieszkanko, gwarantowany sukces. Odważyć się. Zaryzykować. Bo jesteś pewien, że On Cię kocha. Bo jesteś przekonana, że On jest najpewniejszą podporą. I ta pewność, to przekonanie… co do Jego miłości… są motorem pozwalającym ruszyć się z miejsca i działać.

Dzielić się radością. Dzielić się tajemnicą – czyżby? – że On kocha i czeka. I nieustannie iść naprzód, by być bliżej Niego, by w codzienności odkrywać krok za krokiem Jego ścieżki. Nie zawsze doskonale oznakowane, ale Jego. Serce, bliźni, Jego Słowo służą za kompas. Dawać świadectwo jego miłości i miłosierdzia.

Zostawić ciepły kąt i zabrnąć w śniegu czy błocie nie tylko dziś. Wiernie. Zawsze, kiedy zajdzie potrzeba. Oddać się Bogu w mojej codzienności. Oddać się ufnie. Oddać się mimo wszystko. I skoczyć. Nie bać się odrzucenia, wygnania, marginalizacji.

Ruszyć się i wyjść z mojego domu, z mojego ja. Bo On czeka na mój ruch – On w drugim człowieku. Żeby także w bliźnim mogła stać się ciałem Boża miłość.

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *