Autor: Wioletta Kabała
Kiedy sięgam pamięcią do lata 1981 roku, przed oczami staje mi tylko jeden obraz – łzy w oczach mojej babci. Czuję też dziwną, niezwykłe emocje, które odbierałam wszystkimi dziecięcymi zmysłami, których nie rozumiałam. Miałam wówczas siedem lat. Sierpień – jak pamiętam – był upalny. Któregoś wyjątkowo ciepłego popołudnia babcia w niezwykłym pośpiechu ubrała mnie w najlepszą sukienkę, wręczyła bukiet nazrywanych w ogrodzie kwiatów i pobiegłyśmy razem przez rozedrganą kolorami łąkę.
Tak zaczęła się moja „przygoda” z pielgrzymką. Dobiegłyśmy zdyszane. Babcia potrząsając różańcem, który zawsze owinięty wokół nadgarstka, niczym bransoleta z najcenniejszego kruszcu, rozplatał się i śmiesznie pobrzękiwał, i ja z bukietem nieco przerzedzonych kwiatów, z dziurą w najładniejszej sukience, twarzą pokrytą piachem i trawą. Babcia popychała mnie lekko przed sobą, kazała stanąć obok innych dzieci, uśmiechać się i machać kwiatami.
Na poboczu drogi kłębił się tłum. Starzy na stołeczkach przed swoimi domami, młodzi na chodnikach, poboczach ulicy, nawet na drzewach. Umorusane maluchy tłoczyły się w rowach. Wszyscy tacy radośni i weseli. Z wielu twarzy bił blask szczęścia. Nie jedna łza zrosiła rozpaloną ziemię. Nie rozumiałam nic. Obco brzmiące słowo „pielgrzymka" nie tłumaczyło poruszenia, którego byłam świadkiem. Byłam zmęczona, spragniona i zagubiona. Chciałam iść do domu, ale nie mogłam odnaleźć stojącej w tłumie babci. Kap…, kap…, jedna łza, druga, trzecia… Nim rozszlochałam się na dobre usłyszałam dobiegającą z oddali piękną melodię. Chwilę później mogłam już rozróżnić słowa… Odszedł strach, odeszło zmęczenie. Wokół zrobiło się tak cicho, że słychać było ptaki z zapałem dzióbiące dojrzewające antonówki. I tylko ten śpiew: „Madonno, Czarna Madonno, jak dobrze twym dzieckiem być…" I moja mama stała gdzieś w tym tłumie. Nagle zatęskniłam. Chciałam poczuć jej dotyk i zapach. Zaczęłam nucić. Wtem spoza wzniesienia zaczęli wychodzić ludzie. To oni śpiewali tę piękną pieśń. Zaczęłam machać bukietem tak mocno, że kwiaty rozsypały się po drodze a pielgrzymi, którzy szli kolumną wielbiąc Boga śpiewem podnosili je.
Czułam w sobie wielką radość, ogromną wszechogarniająca miłość. Wtedy zostało zasiane ziarno. Osiem lat później, już jako dorastająca dziewczyna, postanowiłam odpowiedzieć Temu, który ziarno posiał. Sierpniową porą, wraz z grupą przyjaciół, wyruszyłam w niekończącą się podróż. Pątniczy szlak nie jest łatwy. Wie o tym każdy, kto choć raz spróbował go przejść. Ale wszystkie trudny wynagradza spojrzenie Matki. Jej otwarte ramiona gotowe przygarnąć każdego wędrowca, Jej dłonie ocierające łzy, opatrujące poranione stopy, podtrzymujące mdlejących. Obecność Maryi na pielgrzymim szlaku jest niemalże namacalna. Jej miłość i dobro łączą w jedno setki ludzkich bytów. Rozpalają serca, umacniają w wierze, łagodzą konflikty, osładzają gorycz trudów i niepowodzeń.
Moja podróż trwa już siedemnaście lat. Każdy dzień przynosi nowe doświadczenia. Dobre i złe. Wszystkie w swoim sercu ofiaruję Matce, mojej Czarnej Madonnie z dziecięcych wspomnień. A Ona, z matczyną miłością, trwa przy mnie i prowadzi do Syna.
Gdyby nie tamto lato, sierpień osiemdziesiątego pierwszego roku, być może nigdy nie poznałabym mocy różańcowej modlitwy, radości obcowania z Bożą Matką, żaru jej spojrzenia. Gdyby nie łzy wzruszenia mojej babci, jej pragnienie uczestniczenia w tym wielkim wydarzeniu, być może nigdy nie odkryłabym jak wielkim darem jest dar pielgrzymowania. W sierpniu tego roku zabieram w podróż moją córeczkę. Ma nieco ponad siedem lat i marzy o spotkaniu z Matką na pielgrzymim szlaku.
Wioletta Kabała, ur. 1974, absolwentka Wyższej Szkoły Ekonomii i Administracji, szczęśliwa żona i matka trojga dzieci, wierna uczestniczka Pieszej Pielgrzymki Kieleckiej, mieszka w Kielcach.
Źródło: obecni.net.pl