AUTOR: Jacek Karnowski
Nadchodzący rok 2011 będzie rokiem najważniejszych wyborów –parlamentarnych. Zdecydują one o tym, komu Polacy powierzą realną władzę w Polsce na następne cztery lata. Dziś trudno o prognozę inną niż zakładającą przedłużenie rządów Platfomy, dysponującej ogromnym medialnym poparciem oraz sprawującej kontrolę nad wszystkimi ważniejszymi instytucjami publicznymi. Obniżenie finansowania partii politycznych o połowę już od 1 stycznia także zwiększa szanse PO, opozycja bowiem na inne źródła wsparcia politycznego i materialnego liczyć nie może. Pozostaje pytanie, czy Platforma będzie rządziła tak jak obecnie z PSL, czy z SLD, a może z PJN. Sojusz partii Donalda Tuska z postkomunistami wydaje się najbardziej naturalny, zwłaszcza, że ten kierunek będzie wspierał prezydent Bronisław Komorowski.
W pewnym sensie świat polityki jest już myślami w roku 2015, a przyszłoroczne wybory wydają się tylko przygrywką do głównej batalii za pięć lat. Pogłoski mówiące o planach Jarosława Kaczyńskiego, zamierzającego odświeżyć klub parlamentarny, potwierdzają tę tezę. Sądzę, że prezes PiS-u doskonale zdaje sobie sprawę, że z partią w obecnym kształcie wyborów nie wygra. Jest politykiem zbyt wyrobionym, by tego nie dostrzegać. Światełkiem w tunelu jest powrót w orbitę PiS-u Ludwika Dorna, jednego z najbardziej inteligentnych polskich polityków. Kaczyński ma mocną bazę do myślenia o politycznej przyszłości, przede wszystkim w postaci struktur partyjnych (jak trudno je zbudować, przekonuje się właśnie PJN) oraz niesłychanie zdyscyplinowanego, odpornego na medialną krytykę elektoratu. Prezesowi PiS-u będzie sprzyjać, w perspektywie kilkuletniej, nieuchronne zużywanie się obozu władzy oraz prawdopodobny kryzys gospodarczy po wyczerpaniu się głównej transzy funduszy unijnych. Czy tę szansę prezes PiS-u wykorzysta, czy też nie, zależy tylko od niego samego, od jego zdolności do pokonywania własnych ograniczeń i własnego cierpienia po stracie brata. Przywołując znaną anegdotę – musi dać sobie szansę i wykupić los na loterię.
Polską wyobraźnią polityczną wciąż rządzą Tusk i Kaczyński. Ich rozgrywka nie została jeszcze doprowadzona do końca i nie zakończy się również w roku 2011. Wbicie się między te postaci okazuje się nadzwyczaj trudne, o czym przekonali się politycy skupieni wokół Joanny Kluzik-Rostkowskiej, sprawiający dziś wrażenie „generałów bez armii”, czyli bez wyborców. Ich cel – wejście do parlamentu – dziś wydaje się bardziej odległy niż w momencie startu nowej inicjatywy.
Znane powiedzenie głosi, że historia przychodzi z boku, choć oczywiście nie każdego roku. W tym sensie, jeżeli nie wydarzy się nic dramatycznego (a chyba wyczerpaliśmy już limit), rok 2011 będzie, pod względem mentalnym, przedłużeniem kończącego się roku. Katastrofa smoleńska była wydarzeniem o takiej skali, że nawet obecna ekipa, dysponująca wyjątkowym talentem do PR, nie wyprze jej z umysłów Polaków. I nie zmienią tego tak nieporadne działania, jak przerabianie na zwykłe biura apartamentów Marii i Lecha Kaczyńskich w Pałacu Prezydenckim. Ciekawie może też wyglądać sprawa relacji Warszawy z Moskwą w kontekście Smoleńska. Wygłoszona w Wigilię przez prezydenta Miedwiediewa publiczna połajanka Tuska („Mam nadzieję, że polskim politykom wystarczy rozumu i woli, by przyjąć stosowne wnioski MAK-u”) pokazuje, że Rosja partnerstwo z ekipą Tuska uznaje tylko wówczas, gdy jest to dla niej wygodne.
W roku 2011 poważny test czeka polski Kościół i polskich katolików. Znaczna część mediów i spora część polityków nie ukrywa, że chce pchnąć Polskę w kierunku hiszpańskim. Po raz pierwszy mają narzędzia, które czynią ten plan realnym. Oby się nie okazało, że krótkookresowo najważniejszym efektem Smoleńska będzie szybsza niż dotąd laicyzacja Polski.
W przyszłym roku Polakom należy życzyć przede wszystkim optymizmu. Bo dziś, choć rządzi nami obóz mający optymizm na sztandarach, prawdziwej wiary w przyszłość wyraźnie brakuje. Moim zdaniem dlatego, że prawie wszystko pod spodem jest stare, a coraz częstsze malowanie już sprawy nie załatwia.