
Maria: Rozwój nauki i techniki sprawił, że coraz powszechniejsze jest pragnienie idealnych rzeczy a wiec także i idealnego dziecka – wręcz bez rysy. Czy takie podejście nie uderza w akt stwórczy Boga?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: Chyba rzeczywiście coś w tym jest. Moje pierwsze skojarzenie biegnie do Księgi Rodzaju, gdzie wąż kusi Ewę: Będziecie jako bogowie. Człowiek z zaciekawiającą łatwością “wchodzi” w tę pokusę, by być jak Bóg. Z jednej strony owa łatwość zapewne bierze się z wpisanej w jego naturę skłonności do nieustannego przekraczania siebie, z drugiej jednak pozostaje tajemnicą wolności, w tajemniczy sposób skażonej grzechem na początku.
Rozwój nauki, nade wszystko embriologii, oraz wprowadzenie do ludzkiej medycyny weterynaryjnej techniki zapłodnienia pozaustrojowego, przesunęło kwestię rodzicielstwa z obszaru prokreacji na reprodukcję, a więc z uczestnictwa w dziele stwórczym Boga na działania własnoręczne. Wzrost możliwości technicznych systematycznie się powiększa i w niejednej głowie rodzi się myśl, że skoro możliwości są, to czemu z nich nie korzystać. Zapominają, że nie wszystko, co jest technicznie wykonalne, jest jednocześnie moralnie godziwe.
Maria: Logiczne, że rodzice pragną zdrowego dziecka – czy mają prawo do usunięcia nowego życia, jeżeli badania wykazują , że dziecko będzie niepełnosprawne, bądź może umrzeć jeszcze w łonie matki (np. Zespół Turnera) ?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: Pragnienie zdrowia – tak dla siebie jak i dla swoich bliskich – nie może dziwić. Składając nasze życie w nasze ręce, Bóg nałożył na nas też obowiązek dbałości o zdrowie. Proszę jednak zwrócić uwagę, że logika dylematu “zdrowie albo śmierć” stawia sprawę na głowie. Na jakiej podstawie ktokolwiek miałby prawo decydować o przyspieszeniu śmierci osoby chorej? Czy z faktu, że choruje nienarodzone jeszcze dziecko, jego matka ma dokonać zbrodni dzieciobójstwa?
Nie ma różnicy – z ontycznego punktu widzenia – pomiędzy człowiekiem dopiero co poczętym a dorosłym i wykształconym. Godność osoby wynika z faktu istnienia, a nie z przymiotów. Ani zdrowie, ani wykształcenie, ani pozycja społeczna nie wprowadzają zmiany jakościowej do tej rzeczywistości, która jest godność osoby ludzkiej.
Maria: Spojrzenie ludzi z boku jest różne. Najczęściej pojawia się poniżenie bądź wyśmianie dziecka np. z Zespołem Downa; poświęcenia rodziców, jako bezsensownego. Jak wyjaśnić rodzicom, którzy mają dzieci zdrowe, że urodzenia dziecka chorego nie jest przekleństwem? Że rodzice takich dzieci nie powinni być traktowani z litością, bądź poniżeniem?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: To bardzo trudne pytanie, bo dotyka tajemnicy cierpienia i sensu krzyża w naszym życiu. Jednocześnie jest to pytanie na swój sposób proste. Dla mnie odpowiedź na pytanie o sens i wartość cierpienia odnajduję w krzyżu Jezusa Chrystusa. Oto Bóg sam się uniża – wchodząc rzeczywistość tak ograniczoną czasem i materią – i przyjmuje z ręki swoich własnych stworzeń poniżenie, wzgardę i okrutną śmierć. Wszystko po to by okazać swoją miłość i przebaczenie – także przebaczenie za grzech bogobójstwa. Chrystus przed śmiercią modli się w Ogrodzie Oliwnym o wypełnienie woli Ojca i w rozmowie z Piotrem wprost nazywa swoją mękę darem Ojca. Pokazuje cierpienie jako dar!
Jan Paweł II w swoim liście o cierpieniu “Salvifici doloris” napisał, że cierpienie jest okazją, by ujawniła się moralna wielkość człowieka. Przez długie lata myślałem, że chodzi jedynie o sposób przeżywania cierpienia przez tego, kto jest nim osobiście dotknięty – że chodzi o wytrwałość, cierpliwość i odwagę w jego znoszeniu. Tymczasem sprawa jest znacznie poważniejsza. Cierpienie naszych bliźnich jest dla nas szansą by się objawiła nasza klasa moralna! Ich cierpienie jest naszą próbą, jakże często próbą przegraną…
Rodzicom nie trzeba tłumaczyć, że mają kochać swoje dzieci. Odnajdą wezwanie do tej miłości we własnych sercach, jeśli tylko tam zajrzą. Trzeba ich oczywiście wspierać w ich miłości, w trosce i opiece, jaką otaczają swoje dzieci – zdrowe i chore. Samej miłości się nie tłumaczy. Można i trzeba ją pokazywać. Trzeba pokazywać, że każde dziecko jest godne miłości. Dziś nie trzeba tłumaczeń. Trzeba świadectwa.
Maria: Czy badania prenatalne są 100 % wiarygodne. Jak przedstawić wyniki badań, aby kobieta pod wpływem emocji nie poddała się aborcji z lęku przed urodzeniem chorego dziecka?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: Badania prenatalne to bardzo szerokie pojęcie. Obejmuje bardzo wiele różnych działań diagnostycznych, od zupełnie nieinwazyjnych, jak osłuchanie pracy serca dziecka, po niezwykle inwazyjne biopsje. Każda z tych metod ma swoją wartość, ma własną celowość, ale żadna nie daje absolutnej pewności co do stanu zdrowia czy stopnia choroby dziecka. Bywa, że jednoznacznie wskazujące na poważne wady genetyczne badania okazują się być fałszywe, albo wręcz przeciwnie – jednoznacznie negatywna diagnoza zostaje zweryfikowana po narodzinach, bo dopiero wtedy okazuje się, że dziecko jest obarczone jakąś wadą czy chorobą. Medycyna nie jest ani wszechmocna, ani wszechwiedząca.
Problem nie leży w diagnozie. Problem leży w nastawieniu do niej, a ściślej rzecz ujmując – w nastawieniu do dziecka. Bo jeśli rodzice do badań prenatalnych przystępują z nastawieniem, że najważniejsze jest dla nich zdrowie dziecka, a nie ono samo, to w punkcie wyjścia mamy do czynienia z postawą potencjalnie dla dziecka groźną. U podstaw badań czai się lęk, że dziecko będzie chore, a w takiej sytuacji siebie rodzice nie wyobrażają.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Troska o zdrowie dziecka jest jak najbardziej na miejscu. Temu służyć mają badania: określeniu zdrowia dziecka. Ale nie po to, by się upewnić, że wszystko jest w porządku, ale po to, by w przypadku wykrycia choroby podjąć terapię lub przygotowania do niej (niekiedy leczenie można podjąć dopiero po narodzinach), albo przygotować się do opieki nad dzieckiem nieuleczalnie chorym. Innymi słowy zdrowie – przy całej ważności – jest kwestią wtórną, bo pierwszorzędną jest miłość wobec dziecka, a miłość nie wyrządza krzywdy.
Maria: Czy należy brać pod uwagę, że zagrożenie ciąży i jednocześnie przypuszczalne zagrożenie życia matki rozwiąże się samo ?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: Bardzo nie lubię określenia “zagrożenie ciąży”. Ciąża jest sytuacją fizjologiczną, a jednocześnie jest określeniem zaistnienia relacji pomiędzy dwojgiem ludzi: matką i dzieckiem, w której to relacji dziecko jest całkowicie uzależnione od matki. Zamiast zatem o “zagrożeniu ciąży” wolę mówić o zagrożeniu życia dziecka z powodu komplikacji w ciąży.
Nie bardzo rozumiem pojawiającą się nieustannie logikę argumentu proaborcyjnego, wedle której “zagrożenie ciąży” miałoby usprawiedliwiać przyspieszenie śmierci dziecka. To, że ktoś może umrzeć, nie upoważnia nikogo do szybszego zadania mu śmierci. Medycyna do tej pory zazwyczaj starała się takich ludzi ratować. Innymi słowy, jeśli dziecku w łonie jego matki grozi śmierć, lekarz powinien starać się to dziecko ratować a nie je dobijać.
Nieco odmienna jest sytuacja w przypadku zagrożenia życia matki z powodu komplikacji w ciąży. Wiadomo, że ze względu na zależność między matką a dzieckiem, jej śmierć pociągnie za sobą również śmierć dziecka. Dlatego trzeba ratować matkę. Jej życie jest szansą na życie jej dziecka. Ale nie ma sensu ratowanie życia kogokolwiek poprzez zabijanie kogoś innego. Nie można ratować matki poprzez uśmiercenie jej dziecka. Można natomiast ją leczyć, mimo przewidywania, że wskutek tej terapii dziecko umrze. Innymi słowy, śmierć dziecka może być skutkiem – niechcianym, choć przewidywanym i nieuniknionym – zastosowanej terapii, ale nie może być samą terapią.
I jeszcze jedno. Proszę zwrócić uwagę, że mówimy o sytuacji zagrożenia życia matki, a nie o ryzyku pogorszenia zdrowia. To są zupełnie różne sytuacje. Leczenie matki w sytuacji, gdy nie życie, ale samo zdrowie ma być chronione, nie pozwala na podjęcie terapii groźnej dla dziecka.
Maria: „Najnowsze badania przeprowadzone przez Environmental Protection Agency w USA potwierdziły, że rok 1988 był kluczowy dla wzrostu przypadków autyzmu wśród dzieci w USA. Zdaniem jednej z organizacji pro-life może to mieć związek z wprowadzeniem w tymże roku na szeroką skalę szczepionek zawierających komórki abortowanych dzieci.” Czy tego typu praktyki były (są) stosowane w Polsce?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: Wykorzystanie ciał dzieci abortowanych do wyprowadzenia linii komórkowych służących później produkcji farmaceutyków rzeczywiście miało miejsce. Szczepionki przeciw różyczce, dopuszczone przez FDA do użytku na terenie USA są oparte na liniach komórkowych wyprowadzonych z ciał dzieci zabitych poprzez aborcję. Nie znam wyników badań, które pozwalają na powiązanie faktu stosowania takich szczepionek z nasileniem autyzmu, natomiast dotarły do mnie sygnały o wzroście przypadków autyzmu w ogóle z powodu stosowania szczepień u dzieci.
Faktem jest, że we współczesnym świecie panuje moda (choć czasem wolę powiedzieć: histeria) na stosowanie szczepień na niemal wszystkie choroby, w jak najwcześniejszym wieku. Rodziców, którzy nie chcą poddawać szczepieniom swoich dzieci odsądza się od czci i wiary. Tymczasem szczepionki nie są interwencjami pozbawionymi wad i warto sobie zdawać sprawę z możliwych zagrożeń i niepożądanych konsekwencji, jakie mogą – choć nie muszą – nastąpić.
Szczepionki mają za zadanie nauczyć system odpornościowy osoby szczepionej, by broniła się przed określonymi drobnoustrojami. Stosuje się zasadniczo dwie metody: osłabione drobnoustroje (by organizm nauczył się zwalczać je, mając nie w pełni sprawnego przeciwnika), albo wręcz drobnoustroje martwe (by potrenował na przeciwniku, który w ogóle się nie broni). Problem w tym, że praktyka nie zawsze dorasta do pięknej teorii i bywa, że skutek jest odwrotny do zamierzonego i zamiast odporności pojawia się choroba, podatność na nią, bądź powikłanie na innym polu.
Niewątpliwie lobby proszczepionkowe jest bardzo silne w świecie, nie tylko w Polsce. Wedle posiadanych przeze mnie informacji w Polsce były i są stosowane szczepionki opracowane w oparciu o linie komórkowe MRC-5 i WI-38, uzyskane z ciał zabitych dzieci. Dotyczy to wszystkich szczepionek przeciw ospie, żółtaczce typu A i B, jednej ze szczepionek przeciw chorobie Heinego Medina, a także wszystkich szczepionek przeciw śwince, różyczce i odrze. Informacje te można znaleźć w Internecie.
Maria: Jaki wpływ na sprawność intelektualną i emocjonalną dziecka może mieć intensywna praca rodziców połączona z zaniedbaniami dzieci?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: Jeśli rodziców nie ma w domu, jeśli na skutek swojego zaangażowania zawodowego nie mają czasu dla swoich dzieci, to nie mają szans, by je wychować do odpowiedzialnej miłości. Tu chodzi o coś więcej, niż o sprawność intelektualną (bo tę mogą nadrabiać w szkole i z opiekunkami) i emocjonalną, którą też można starać się stymulować. Przecież dzieci tak do końca nie są pozostawione same sobie. Nieobecność rodziców stwarza jednak niemożliwą do zapełnienia pustkę wzorów rodzicielskich, która przekłada się na lukę w procesie kształtowania dojrzałej osobowości.
Chciałbym tu wskazać na dwa szczególnie istotne obszary szkód wywołanych nieobecnością rodziców. Pierwszym z nich jest świat wiary. Nieobecność ojca w domu, niemożność oparcia się o niego, o jego autorytet, tworzy pustkę, która przekłada się na poważne trudności w budowaniu relacji człowieka do Boga, który objawia się jako Ojciec. Drugim takim obszarem jest relacja oblubieńcza rodziców, której dziecko nie może się przyjrzeć, nie może się jej nauczyć, by później samemu w nią wejść w sposób dojrzały i pełny.
I ostatnia sprawa. Dziecko zdaje sobie sprawę, że doświadcza poważnego braku w swoim życiu i u jego podstaw leży zabieganie rodziców: za karierą lub za pieniędzmi. Wydaje mi się, że skutkiem tego braku może być albo przyjęcie wzorców postaw rodziców (aby do nich dołączyć), albo bunt przeciw nim, który może prowadzić do całego wachlarza zachowań agresywnych.
Maria: Jak zachęcić rodziców, które mają dzieci niepełnosprawne, aby nie ulegali beznadziejnemu przekonaniu, że ich dzieci, jakimi się urodzili takimi zostaną – ale zachęcić do działania nad ich rehabilitacją itd.?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: Myślę, że pierwszą i najważniejszą sprawą jest wspieranie tego, co odkrywają w swoich sercach, że każde dziecko jest warte miłości. Niewątpliwie tworzenie grup wsparcia oraz programów rehabilitacyjnych dla dzieci i szkoleniowych dla rodziców musi być istotną częścią tego wsparcia. Ogromną rolę odegrać może personel medyczny, jeśli nie ugnie się przed utylitarną mentalnością promującą interesy zdrowych i silnych. Najwięcej otuchy może im jednak dać przykład tych, którzy swoje dzieci rehabilitują, ucząc ich samodzielności.
Problem w tym, że prawo i obyczaje kłodami stają w poprzek drogi. System pomocy rodzicom w prowadzeniu rehabilitacji dzieci rzadko jest dla nich adekwatnym wsparciem – tak na polu finansowym, jak i organizacyjnym. Niedouczony personel medyczny często krytykuje działania rehabilitacyjne rodziców. Osoby niepełnosprawne traktuje się “in gremio” jako pewien standard, z góry zakładając, że są dla wszystkich ciężarem i że nie są zdolni do samodzielności.
Oba założenia są fałszywe. Są przeróżne stopnie i rodzaje niepełnosprawności i mądry rehabilitant (a myślę, że większość rodziców spełnia to kryterium) będzie każdego traktował indywidualnie, starając się doprowadzić do osiągnięcia przez niego maksymalnej samodzielności. Niepełnosprawność jest oczywiście utrudnieniem, ale nie przekreśla zdolności do samodzielnego, owocnego i szczęśliwego życia – byle tylko dodatkowo takiemu człowiekowi bezmyślność urzędników, prawodawców, a nierzadko i “zwykłych” ludzi kłopotów nie dokładała.
Maria: Czy Kościół Katolicki przygotowuje małżonków, do przyjęcia dziecka niepełnosprawnego od urodzenia?
Ks Dr Piotr Kieniewicz MIC: Jak rozumiem, pytanie dotyczy działalności instytucjonalnej, ale pragnę przypomnieć, że Kościół jest wspólnotą wszystkich ochrzczonych, w której są co prawda różnice odnośnie do zajmowanych stanowisk i pełnionych funkcji, ale odpowiedzialność – jakkolwiek zróżnicowana – spoczywa na wszystkich. W kwestii przygotowania do rodzicielstwa, w pierwszym rzędzie spoczywa na rodzicach. To poprzez wychowanie rodzice mają przygotować swoje dzieci do podjęcia zadań rodzicielskich. A więc także do wychowania dziecka niepełnosprawnego. Wbrew pozorom to najbardziej fundamentalne przygotowanie pozostaje bez zmian, ponieważ jest to wprowadzenie w świat odpowiedzialnej miłości.
Nie wiem, czy Kościół ma programy przygotowujące rodziców od strony technicznej, wprowadzające ich w formy rehabilitacji, szkolące w procedurach prawnych, i sposobach wsparcia edukacyjnego. Być może są kraje, gdzie tak się dzieje. Myślę jednak, że jeżeli nawet takie programy są organizowane, nie są one najważniejsze, tym bardziej, że z powodzeniem prowadzą je struktury samorządowe i instytucje pozarządowe. Są to jednak działania, które muszą mieć swój fundament w bezinteresownej, wspaniałomyślnej i życiodajnej miłości rodziców – i tutaj widzę rolę Kościoła, zarówno instytucjonalnego, jak i domowego.
Odnośnie do działań instytucjonalnych wskazałbym na dwie rzeczywistości: przygotowanie do małżeństwa i wspólnoty odnowy eklezjalnej (takie jak oaza, wspólnoty charyzmatyczne, wspólnoty życia chrześcijańskiego czy neokatechumenat). Problem w tym, że aby z tych form pomocy owocnie skorzystać, trzeba z jednej strony samemu chcieć, a z drugiej znaleźć takie miejsce, gdzie “robi się to porządnie”. Nie ma się co oszukiwać. Ludzie są tylko ludźmi, i nierzadko uczestniczą w takich czy innych programach – zarówno jako organizatorzy jak i beneficjenci – tylko dlatego, że muszą, że powinni. Jeśli brak rzeczywistego zaangażowania (z obu stron), i jeżeli brak kompetencji ze strony prowadzących, najlepiej pomyślany program się nie sprawdzi.
Maria: Bóg zapłać za rozmowę.
Ksiądz Dr Piotr Kieniewicz MIC ur się 1967 roku w Warszawie. Wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Rektor WSD Zgromadzenia Księży Marianów w Lublinie.
W 1997 roku zdał egzamin licencjacki w zakresie teologii moralnej. Wykłada na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (obecnie Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II) od roku 1998 na stanowisku asystenta. W roku 2000 obronił doktorat. Prowadzi wykłady kursoryczne z teologii moralnej ogólnej oraz teologii moralnej życia i zdrowia (bioetyki teologicznej). Przygotował trzy nowe wykłady: etyka seksualna, moralność życia seksualnego oraz selected issues of bioethics. Przygotowując rozprawę habilitacyjną, zrealizował projekt badań nad antropologią w bioetyce amerykańskiej.
Publikuje artykuły popularne i popularnonaukowe w prasie, oraz uczestniczy w programach radiowych i telewizyjnych promując wiedzę etyczną i moralną, zwłaszcza odnośnie do współczesnych problemów bioetycznych.