NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Uśmiech jak słońce

 

Jak wywołać uśmiech na twarzy chorego dziecka? Jak sprawić, by choć na chwilę zapomniało o bólu i cierpieniu? Jak osuszyć łzy, gdy płacze w szpitalnym łóżku, tęskniąc za domem i rodzicami? Odpowiedzi na te pytania znają wolontariusze z radzyńskiego oddziału Fundacji „Dr Clown”.

Victor Hugo powiedział kiedyś, że „uśmiech jest jak słońce, które spędza chłód z ludzkiej twarzy”. Bez wątpienia miał rację. Uśmiech spędza z twarzy smutek i rozgoryczenie. Osoba, która się uśmiecha, choć na moment zapomina o tym, co ją przygnębia, martwi lub boli. Jednak są w życiu chwile, w których trudno o uśmiech, zwłaszcza w przypadku ciężkiej choroby dziecka. Na szczęście są ludzie, którzy potrafią spędzić chłód z ludzkiej twarzy, nawet gdy innym może wydawać się to zupełnie niemożliwe. Uczniowie Szkoły Podstawowej nr 1 w Radzyniu Podlaskim, wolontariusze miejscowego oddziału Fundacji „Dr Clown” odwiedzają małych pacjentów szpitala powiatowego i dzieci ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego, przekazując im, że „śmiech to zdrowie”. Brzmi jak oklepany frazes? Nic bardziej mylnego. Istnieją wszelkie dowody na to, że śmiech rzeczywiście może znacząco poprawić stan zdrowia. Świadczą o tym pozytywne wyniki badań dotyczących wpływu śmiechu na stan naszego organizmu oraz doświadczenia lekarzy.

 

Szczerość ponad wszystko

Terapia śmiechem przywędrowała do nas z USA. To tam właśnie dr Hunter Campbell Adams, nazywany Patchem Adamsem (o jego doświadczeniach opowiada film pod tym właśnie tytułem z Robinem Williamsem w roli głównej), zauważył, że chorym dzieciom w powrocie do zdrowia najbardziej przeszkadza… smutek panujący w szpitalu, przygnębienie rodziców, lekarzy. Zaczął zakładać nos clowna i rozśmieszać maluchy. Szybko zaobserwował poprawę kondycji psychicznej małych pacjentów. Od tego czasu mnóstwo organizacji na całym świecie stosuje terapię śmiechem.

U nas ideę Patcha Adamsa realizuję Fundacja „Dr Clown”, która powstała w 1999 r. i od tego czasu prowadzi terapię śmiechem w dziecięcych szpitalach. Obecnie fundacja posiada kilkanaście oddziałów w całej Polsce. Od roku jeden z nich działa w Radzyniu Podlaskim. Pracownicy Fundacji „Dr Clown” podkreślają jednak, że śmiech terapeutyczny to nie ten ironiczny, pusty, prześmiewczy, ale śmiech szczery, w najczystszym wydaniu.

– Tacy właśnie musimy być, idąc do dzieci. Szczerzy i autentyczni. Jeśli chcemy rozbawić, musi to wypływać z nas. Dzieci natychmiast wyczuwają udawanie, nieszczerość – mówi Janusz Wlizło, który wraz z żoną Iwoną jest inicjatorem powstania radzyńskiego oddziału.

 

Wszystko wzięło się z życia

Luty, 2010 r. Ten miesiąc Janusz i Iwona zapamiętają do końca życia. Ich 4-letnia córeczka Oliwia trafiła wówczas Dziecięcego Szpitala Klinicznego przy ul. Jaczewskiego w Lublinie. Operacja wyrostka robaczkowego, ból, rozstanie z rodzicami, ukochanymi zabawkami sprawiły, że dziewczynka była bardzo smutna. – To było dwa dni po operacji. Oliwka, jeszcze na wpół przytomna, leżała pod kroplówką z twarzą oblaną grymasem cierpienia, bez oznak jakichkolwiek chęci do rozmowy – wspomina J. Wlizło. – W pewnym momencie na oddział weszła grupa młodych ludzi, poprzebieranych za klaunów. Gdy córka dowiedziała się, że na innych salach coś się dzieje i ktoś się do niej wybiera, rozpłakała się mówiąc „nie chcę” – dodaje. Po kilku dniach pobytu w szpitalu Oliwka była uczulona na widok białego fartucha lekarzy i pielęgniarek, którzy ratując jej życie, przeróżnymi badaniami czy zastrzykami sprawiali ból. Dlatego była pewna, że kolejna wizyta skończy się tak samo: coś ją będzie bolało, ktoś będzie rozmawiał z jej rodzicami o chorobie itd. – Co tu dużo mówić, reagowała jak większość dzieci. Na szczęście, nikt się nie pytał, czy może wejść. I nagle w sali pojawili się kolorowi, roześmiani i szczęśliwi ludzie. Nie pytali o ból, nie mieli strzykawek i termometrów, nie rozmawiali o chorobie, ale uśmiechali się, puszczali mydlane bańki, pompowali i wiązali z długich balonów pieski, kwiatki, żyrafy – opowiada tata Oliwii. – W mgnieniu oka nasze dziecko rozpromieniło się, zapomniała o bólu, szpitalu. Na rączce z wenflonem pojawił się kolorowy motylek, a na drugiej kwiatuszek. W śród baniek mydlanych wyłoniła się żyrafa, dostała też kawałeczek „czarodziejskiej” kredki, której miała użyć, jak będzie chciała być wesoła. To była najpiękniejsza chwila w naszym życiu. Ci ludzie sprawili, że wszystkie leżące na oddziale dzieci choć na chwilę zapomniały o cierpieniu, wnieśli tyle radości, słońca – mówi.

Ojciec dziewczynki chciał odwdzięczyć się szpitalowi, lekarzom, pielęgniarkom za uratowanie dziecka. Przychodziły mu do głowy różne rzeczy: wykonane własnoręcznie naklejki z napisem „Dzielny pacjent”, wesołe obrazki na ściany sal i korytarzy. – Jednak w porównaniu z uratowaniem zdrowia mojej córeczce wszystko wydawało mi się za mało cenne. Ale kiedy wraz z Oliwią wracaliśmy po długiej hospitalizacji do domu, oboje z żoną już wiedzieliśmy, co chcemy zrobić – dodaje z uśmiechem pan Janusz.

 

To działa w obie strony

I stało się. W marcu 2010 r. podjęli pierwsze kroki. Nawiązali kontakt z lubelską filią Fundacji „Dr Clown” i spośród uczniów radzyńskiej „Jedynki” stworzyli grupę wolontariuszy. – Przygotowania zabrały nam trochę czasu: musieliśmy zamówić stroje, kredki do twarzy. Jednak już w maju podpisaliśmy umowę z radzyńskim szpitalem. Mówi ona m.in. o tym, że musimy szanować wszystkie panujące tam zasady, pomagać personelowi, a nie przeszkadzać itd. Uzgodniono wszystkie szczegóły z dyrekcją szpitala i ordynatorami oddziałów, gdzie najczęściej leżą dzieci. Rodzice wolontariuszy musieli także podpisać zgodę na takie zaangażowanie swoich pociech i ich odwiedziny w szpitalu – tłumaczy J. Wlizło.

Marek Zawada, dyrektor radzyńskiego szpitala podkreśla, że dla każdego dziecka choroba i pobyt w szpitalu to bardzo ciężkie przeżycie. – Dlatego jestem gorącym zwolennikiem inicjatywy państwa Iwony i Janusza Wlizłów. Bardzo się cieszę, że klauni działają również na terenie naszego szpitala. Bo każdy uśmiech naszego małego pacjenta jest bezcenny, ma ogromne znaczenie terapeutyczne – zauważa dyrektor.

Swoją działalność radzyński oddział Fundacji „Dr Clown” zainaugurował dokładnie 1 czerwca, w Dzień Dziecka. Już po kilku miesiącach Wlizłowie wiedzieli, że ich inicjatywa jest cenna nie tylko dla małych pacjentów, ale i samych wolontariuszy, którzy uczą się wrażliwości, szacunku do drugiego człowieka, odpowiedzialności i takiej zwykłej ludzkiej troski.

– Mamy w grupie prawdziwe diamenty, które szlifów nabierają właśnie podczas wizyt u chorych dzieci. Z sentymentem wspominam chłopaka, który w szkole niegrzeczny, w szpitalu zmieniał się nie do poznania. Nazywaliśmy go „Profesorkiem”, bo nie dość, że wspaniale nawiązywał kontakty, to jeszcze podczas zabawy potrafił przemycić naukowe teorie o terapii śmiechem – opowiada pan Janusz i dodaje, że działa ona także na wolontariuszy. Dowód? Ich liczba stale rośnie. W każdej akcji bierze ponad 50 uczniów, a grupa wciąż się rozrasta. I ma na swoim koncie pierwsze sukcesy.

 

Pierwsze sukcesy

Niewątpliwie jednym z nich jest piosenka „Czerwony nos”. Słowa i muzykę napisał do niej J. Wlizło. Utwór stał się oficjalnym hymnem ogólnopolskiej Fundacji „Dr Clown”. Jednak na tym nie koniec.

– Z naszą inicjatywą udało nam się dotrzeć nawet do specjalistycznego ośrodka terapii, jaką jest Kliniki Ortopedii i Rehabilitacji Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Zakopanem. Podczas szkolnej wycieczki odwiedziliśmy znajdujący się tam oddział dziecięcy. Zostaliśmy gorąco przyjęci przez personel i małych pacjentów, którym nasze odwiedziny sprawiły wielką radość – opowiada pan Janusz. – Choć efektów naszych działań, poza uśmiechem na twarzy, nie widać od razu, wiemy że mają wpływ na terapię. Są na to naukowe dowody. To świetna forma pomocy, która uwrażliwia też samych wolontariuszy. Pokazuje, że pogoda ducha i życzliwość wobec innych przynoszą w życiu więcej dobrego niż złość, kłótnie i egoizm – puentuje J. Wlizło.

JOLANTA KRASNOWSKA-DYŃKA

Echo Katolickie 28/2011

 

www.echokatolickie.pl

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *