NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Uwolniony z hazardu

Sześć lat temu zaczął grać w ruletkę. Stał się częstym gościem kasyn. Potrafił przegrać w jedną noc dwadzieścia, a nawet trzydzieści pięć tysięcy złotych. Czasami udawało mu się wygrać, ale później dziesięć razy przegrywał – mówi Ewa, której mąż uzależniony był od hazardu.

 

Policzyliśmy, że w sumie stracił w ten sposób prawie półtora miliona złotych. To są pieniądze, o jakich ja wiem, ale domyślam się, że było ich dużo więcej. Na początku mąż przegrywał pieniądze, które faktycznie miał. Później musiał już się zadłużać. Kiedyś dobrze powodziło się nam finansowo: mąż prowadził działalność gospodarczą i miał z tego przez długie lata naprawdę duże pieniądze. Byliśmy właścicielami pięknego apartamentu w Śródmieściu, najlepszych samochodów, wszystko było „naj”. Później musieliśmy to sprzedać, żeby spłacić długi. W pewnym momencie powiedziałam sobie: Jest źle. Uznałam, że mąż wymaga terapii i wraz z rodziną nakłoniliśmy go, aby ją podjął. Ja też w niej uczestniczyłam jako osoba współuzależniona. Po sześciu tygodniach codziennych, grupowych spotkań z terapeutą mąż poszedł do kasyna i przegrał trzysta pięćdziesiąt tysięcy! Ta terapia kompletnie nic nie dała. Następne były terapie indywidualne. Myślałam, że może w ten sposób coś bardziej do niego „dotrze”. Inna sprawa, że uzależnienie od hazardu jest stosunkowo nowym zjawiskiem w Polsce, więc nie ma dobrych fachowców. Zmienialiśmy więc terapeutów.

Wszystko zawiodło – stanęliśmy na skraju bankructwa. Mąż przegrywał już tyle, że musiał pożyczać pieniądze nawet od mafii, które działają w kasynach i doskonale wiedzą jak wykorzystywać uzależnienie od hazardu.

Dopóki wiedzą, że ktoś ma coś jeszcze do sprzedania i wyzbycia się – bardzo chętnie pożyczają pieniądze. Mąż miał więc otwartą furtkę, co w konsekwencji doprowadziło do sytuacji, że pieniędzy już faktycznie nie było, więc musieliśmy się wyprzedawać.

Wtedy zaczęłam rozmawiać z katechetką (siostrą zakonną) ze szkoły, w której pracuję. Powiedziała nam, abyśmy poszli na Mszę o uzdrowienie do ojców jezuitów. Wcześniej zaglądaliśmy do tego kościoła z mężem, wiedzieliśmy o tych Mszach, ale jakoś specjalnie nie braliśmy sobie tego do serca. Wydawało nam się, że jesteśmy dobrymi katolikami, bo chodzimy do kościoła w niedzielę lub przy innych okazjach typu Msza w czyjejś intencji. Co więcej, uważałam, że chodzenie do kościoła to najwyższy szczyt wiary. Dopiero teraz wiem, że to było złudzenie.

Tym razem dodatkowo dowiedziałam się o możliwości skorzystania z modlitwy wstawienniczej. Najpierw ja sama z niej skorzystałam. Chociaż prosiłam w tej modlitwie za męża, to jednak ona była za mnie. Pamiętam, że tego dnia zaczynało się także Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym i „z marszu” weszłam w nie. Byłam pełna nadziei. Wszystko mnie już zawiodło i wiedziałam, że jeśli nie Bóg, to już nikt mi nie pomoże. Moje małżeństwo już praktycznie nie istniało. Było bardziej fikcją niż prawdą. Nasz jedyny syn wyprowadził się z domu, wynajął sobie mieszkanie, bo miał już dość ojca – nie chciał patrzeć na to, co wyprawia, szukać go po kasynach, przyprowadzać do domu i wykłócać się z nim, by nie grał. Szukaliśmy go zresztą nie tylko w Łodzi. Mąż wyjeżdżał grać nawet do Katowic. Co gorsza, stawiał „na czatach” kolegów, którym płacił za to, by go ostrzegali, kiedy wchodziłam do kasyna.

Realna zmiana na dobre w naszym życiu zaczęła się od momentu mojego Seminarium. O dziwo – mąż także przyjechał na modlitwę wstawienniczą i skorzystał z niej. Zaczął także przychodzić na Msze dla seminarzystów i spotkania modlitewne.

Na Mszy w intencji uzdrowienia padły słowa poznania, że Pan Bóg uzdrawia mężczyznę w średnim wieku od bardzo silnego uzależnienia.

Poczułam wtedy poruszenie w sercu. Uświadomiłam sobie, że te słowa dotyczą mojego męża, który był na tej Mszy. Byłam bardzo szczęśliwa. Zaangażowałam się w dalsze przeżywanie Seminarium jeszcze głębiej. Cieszyłam się, że Pan Bóg zaczął działać. Jednak ta radość była przedwczesna. Musieliśmy sprzedać mieszkanie i wyprowadzić się do innego, dużo mniejszego. Mąż nadal grał. Jego firma upadła, więc musiał zmienić także pracę. Przez dłuższy czas był bezrobotny, a wierzyciele ciągle się zgłaszali, aby ściągać długi. Dawniej był człowiekiem przedsiębiorczym, dla którego nie istniały sprawy nie do załatwienia. Nie mówił nigdy „nie da się”. Potrafił się odnaleźć  w trudnych, kryzysowych sytuacjach. Uzależnienie od hazardu odebrało mu tę siłę…

Kolejny etap walki o męża przeżyłam na rekolekcjach ignacjańskich. Nie wiedziałam czy wyjechać na nie, bo obawiałam się, że nie będę miała już do czego wrócić. Mąż ciągle grał. Zaczęłam myśleć, że to wszystko co robię jest bez sensu i chciałam po prostu dać sobie spokój. Byłam już w „dole”. Poszłam wtedy do duszpasterza naszej wspólnoty, żeby mu powiedzieć, że rezygnuję z tych rekolekcji. A on mnie zapytał: „A czy jak byłaś w domu, udało ci się upilnować męża? A zatem, co masz do stracenia?”. Zdecydowałam więc, że pojadę.

Rekolekcje odbywały się w Wolborzu. Po przyjeździe na miejsce nieoczekiwanie okazało się, że nie zabrałam ze sobą okularów. To był duży problem, bo bez nich nic nie widzę, a na rekolekcjach trzeba przecież czytać. Przestraszyłam się, że dużo przez to stracę. Jednak oddałam ten problem Bogu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że przez całe rekolekcje mogłam normalnie widzieć, a przez to czytać i pisać bez okularów! Po powrocie znów muszę ich używać. To była łaska dana na czas rekolekcji, ale ja ją postrzegam jako cud. W tym czasie bardzo wiele się modliłam i wiele też wylałam łez. Bardzo prosiłam o przebaczenie mojemu mężowi, z którym już nie mogłam rozmawiać. Miałam w sobie tak wiele żalu i złości do niego, że praktycznie nie byliśmy już małżeństwem.

Rekolekcje wszystko zmieniły. Po powrocie mogłam z moim mężem normalnie rozmawiać, uśmiechać się i go przytulać. Poczułam, że znowu mam męża. Nie czułam już żadnego bólu w sercu, że postawił nas w takiej sytuacji. To był prawdziwy cud.

Kolejnym cudem było to, że mąż przyszedł do mnie i oznajmił, że miał rozmowę z Panem Bogiem i On mu powiedział, żeby jeszcze raz poszedł do kasyna, wygrał dokładnie tyle pieniędzy, ile potrzebuje, by oddać długi, a później, by już więcej tam nie wracał. Mąż rzeczywiście tak zrobił. Był tam piętnaście minut, wygrał właśnie tyle pieniędzy, ile potrzebował, a następnie wyszedł. Od tej pory już tam nie powrócił.

Stał się spokojny, nawet nie myśli o kasynie. Do tego stopnia, że jak w telewizji jest jakiś film o hazardzie – wyłącza telewizor lub przełącza na inny kanał. Nie muszę już w domu chować przed nim pieniędzy. Nie gmatwa się w kłamstwa, by ukryć swój nałóg i długi. A przecież przez sześć lat tak żył. Chował pieniądze przede mną, by mieć na hazard. Teraz już nie naraża nas na dodatkowe stresy i nerwy.

Cały czas widzę, jak Pan Bóg zmienia mojego męża i naprawia nasze życie. Razem chodzimy na Msze odprawiane w kaplicy w szpitalu onkologicznym i mąż coraz bardziej się w nie angażuje. Razem czytamy Pismo święte. Ostatnio mnie zapytał: Czy ty kiedyś myślałaś, że zamiast się kłócić i skakać sobie do oczu, będziemy razem czytać Pismo święte? No nie, nigdy tak nie pomyślałam. Mąż zaczyna także powoli angażować się w spotkania grupy Mocni w Duchu.

Na szczęście znalazł nową pracę i obecnie całkiem nieźle sobie w niej radzi. Długi musimy spłacać do dziś, na życie niewiele zostaje, ale dzięki Bogu dajemy sobie radę i odnajdujemy w tym wszystkim siebie i radość życia. Chwała Panu!

 

Elżbieta
Wysłuchała: Beata Szymczak-Zienczyk
2007px × 544px (przeskalowane do 434px × 117px)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *