NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Świętowanie miłości

Młodszy brat wparował bezceremonialnie do pokoju Natki. Nigdy nie była zadowolona, gdy Antek z okrzykiem na ustach, bez pukania, nawiedzał jej cichy przybytek.

Zwykle wyrywał ją z zadumy, w którą wpadała przy odrabianiu lekcji. Czasem przeszkadzał, gdy rozmawiała z kimś na odległość. Bywało, że stała właśnie przed lustrem, przygotowując się do jakieś wypowiedzi. Ćwiczyła odpowiedź na polski lub po prostu starała się zrobić odpowiednio zdziwioną minę, którą mogłaby zastosować przy wymianie najnowszych plotek. Z oczywistym: „No wiesz!?” albo: „Chyba żartujesz???”, „Coś takiego!” jako komentarzem.

Tym razem przeglądała w Internecie obrazki z aforyzmami, gdy drzwi z trzaskiem się otworzyły, a brat, nie czekając nawet, aż uchylą się do końca, wrzasnął:

– Na jutro wszystkim w klasie przygotuję walentynki!

Odczekał dwie sekundy i zrobił zawadiacką minę. Natka zaś zastanawiała się, czy najpierw powinna zapytać zdziwiona: „Wszystkim, a może tylko dziewczynom?”, czy może lepiej pouczyć, że nie wchodzi się do czyjegoś pokoju bez pukania. Pierwsze rozwiązanie dałoby okazję przećwiczenia jednej z min, które chciała wypróbować. Drugie wydawało się jednak wychowawczo słuszniejsze, bo Antek coraz częściej zakłócał intymność jej części mieszkania. Świątyni dumania, jak w myślach, mickiewiczowsko, nazywała pokój.

Nie zdążyła zrobić nic, bo brat, nie tracąc szelmowskiego wyrazu twarzy, usunął się – zrobił cichcem kilka kroków w tył, obrócił się i trzasnął drzwiami.

– Następnym razem mu wygarnę – powiedziała cicho i z pewną złością na siebie, że zawsze jest zbyt pobłażliwa. Mogłaby nawet teraz wyjść i złapać go w przedpokoju, by wyjaśnić, że nie życzy sobie wizyt w tym stylu. Mogłaby przy obiedzie poruszyć ten temat, wtedy rodzice…

– Albo samym dziewczynom! – Antek znów był w pokoju.

– Tak nie może być… – chciała podjąć temat pukania przed wtargnięciem na teren jej pokoju.

– Nie może? Nie będę przecież chłopakom dawał walentynek. Powiedz lepiej, co przygotować.

– W drugiej klasie laurki powinny być dobre, ale muszę….

– Dzięki siostra, zawsze można na ciebie liczyć – Antek wymknął się z pokoju jak poprzednio.

Już wiedziała, że dziś wiele nie wskóra w kwestii „elementarnych zasad kultury”, jakby powiedziała mama. Czekała jeszcze tylko na kolejne przybycie brata – z pewnością zapomniał, że zostawił u niej nożyczki, bez których raczej laurki nie zrobi. Zostawianie rzeczy byle gdzie, szczególnie, gdy „bylegdziem” okazywał się jej pokój – to był temat równie poważny, co niezapowiedziane wizyty.

– Nie widziałaś gdzieś moich nożyczek? O są, dzięki.

Natka nawet nie próbowała nic odpowiedzieć, choć wzięła głębszy oddech, zupełnie jak przed poruszeniem jakiejś trudnej sprawy. Nie wiedziała po co, straciła wszelką chęć upominania brata. W gruncie rzeczy nawet sympatyczny był ten jego entuzjazm.

Ale najbardziej lubiła entuzjazm Adama. Byli już ze sobą trzy miesiące. „Ciekawe co przygotuje na jutro!” – pomyślała i wróciła do obrazków na ekranie. Tak – słodki słonik przyglądający się myszce będzie w sam raz. Napis: „Prawdziwa miłość otwiera ramiona, a zamyka oczy” też zdawał się pasować do kontekstu. Natka nie uważała się za szczególnie ładną czy atrakcyjną, Adam za to był kimś wyjątkowym – drugi zawodnik szkoły w siatkówkę, bardzo przystojny. I dobry uczeń. Choć może niektóre oceny miał naciągane, nauczyciele przymykali czasem oko ze względu na jego wyjazdy.

„Antoine de Saint–Exupéry” – doczytała napis na kartce. To ten, który napisał „Małego Księcia”, przypomniała sobie od razu. Piękna książka, o Księciu i róży. Może też jestem różą dla takiego księcia jak Adam… Nie wszystkie róże muszą podobać się wszystkim. Ja jestem najważniejszą różą, jedyną różą dla Adama. I to się liczy.

Wydrukowała kartkę, na odwrocie napisała życzenia i zaczęła przygotowywać się do snu, nasłuchując od czasu do czasu, czy brat nie wpadnie.

 

***

Rano obudziła się rześka, jak rzadko. W końcu to dzień zakochanych, a więc jej dzień. Jeszcze bardziej orzeźwił ją wiatr, gdy szła do szkoły. Lutowe zimno było jednak mniej przyjemnym orzeźwieniem niż myśl, że jest się kochaną. Ścisnęła ramię przewieszonej przez ramię torby z podręcznikami i wyżej naciągnęła szalik. W torbie, oprócz podręczników, była kartka dla Niego. A i szalik przypominał o Adamie. Szalik miała na sobie pierwszy raz, gdy powiedział, że ją kocha. Tamtego dnia Adam zwrócił uwagę i na ten drobny element garderoby. Mówił, że bardzo ładnie zza niego wygląda, tak nieśmiało. A szalik był wtedy naciągnięty prawie na nos, jak teraz.

Adam zaczynał godzinę później, więc musiała przeczekać. Postanowiła nie szukać go na przerwie. Na pewno on pierwszy przyjdzie pod salę. Jeśli ona będzie siedzieć tyłem do kierunku, z którego chłopak przyjdzie, zasłoni jej ręką oczy i zapyta: „Zgadnij, kto?”… Tylko skąd może przyjść?

Natka przemyślała wszystko, ustawiła się odpowiednio i czekała. Tak upłynęła, niestety, cała przerwa. Smutek i roztargnienie malowało się na jej twarzy tak wyraźnie po tej przykrej niespodziance, że na biologii po prostu musiała być pytana. Kobieta od biologii zawsze wyciąga do odpowiedzi tych, którzy dziwnie się kulą i spuszczają zbytnio wzrok. No cóż – nawet dała radę, zwykle przygotowywała się do lekcji na bieżąco i jakoś wskoczyło cztery plus. Mogło być gorzej. Przez całą lekcję myślała, co się stało z Adamem, dlaczego nie przyszedł.

– Co tam, Nata! – usłyszała, gdy tylko wybrzmiał dzwonek i otworzyły się drzwi. Uśmiechnięty chłopak stał w korytarzu i machał energicznie.

– Cześć, Adam – odpowiedziała tak cicho, że nie miał jej szans usłyszeć. Jednak humor jej wrócił od razu i prawie że wybiegła z ławki, gdy on ledwie zdołał minąć się w drzwiach z wychodzącą nauczycielką.

– Gdzie byłeś?

– Spóźniłem się prawie do szkoły, wpadłem w ostatniej chwili. Nie mogłem przyjść przed lekcjami.

– Spóźniłeś w taki dzień?!

– Taki!? A co w nim szczególnego?

– Przecież dziś są walentynki! Ludzie wyznają sobie miłość, myślą o sobie, spotykają się, ja przygotowałam dla ciebie kartkę…

– Nie obchodzę takich świąt, to głupi amerykański zwyczaj. Wolę nasze słowiańskie święta: Noc Kupały na przykład.

– Zawiodłam się na tobie. Miłość można okazywać sobie zawsze, nawet w dniu „głupiego, amerykańskiego święta”. Już to widzę, jak bierzesz mnie na nocne skakanie wokół ogniska. Ciekawe czy kiedyś widziałeś na oczy te swoje wspaniałe słowiańskie zwyczaje… Nawet mój mały brat chciał zrobić przyjemność koleżankom w klasie i narysował im laurki! On wie, że to nie jakiś głupi wymysł, a świetna okazja, by być miłym dla innych, by pokazać, że się pamięta!

***

Odeszła na lekcje z kartką w ręce. Adam był tak osłupiały, że choć wyciągnął rękę po prezent, nie zdążył ująć obrazka ze słonikiem i myszką. Zmieszany nie wiedział, co zrobić. Dzwonek zdążył już zadzwonić, to była pięciominutówka. Nagle Adam zerwał się i pobiegł.

Nie zważał, że się spóźni na lekcje. Może zresztą się uda, niemiecki zawsze zaczyna się nieco po dzwonku, dopiero po ostatnim łyku kawy pitej niespiesznie w pokoju nauczycielskim przez germanistkę.

Nie wiadomo po co, w sklepiku na drugim piętrze, obok licznych batoników, wafelków, chrupek w szeleszczących opakowaniach i gazowanych napojów, była wystawiona wielka bombonierka. Zawsze zastanawiał się, kto mógłby kupić sobie takie cudo i podjadać na przerwie.

Bombonierka była jednak na wystawie wcale nie jako przekąska do drugiego śniadania. Czekała na okazję taką, jak ta. Adam sprawdził jeszcze, czy data ważności nie przeszła – czekoladki długo już uświetniały witrynkę. Było w porządku.

Adam nie zdołał schować wielkiego opakowania do plecaka. Pobiegł do klasy; chwycił za klamkę równocześnie z nadchodzącą germanistką. Spojrzała na niego wymownie, po belfersku, a gdy jej wzrok spoczął na zafoliowanym czerwonym prostokącie, roześmiała się. Adam skulił się w sobie i wszedł do sali, nie zwracał już uwagi na ukradkowe, drwiące spojrzenia kolegów. I koleżanek.

Nie zwracał też wielkiej uwagi na to, co działo się na lekcji. Na wyrwanej ze środka zeszytu od matematyki kartce, rysował ołówkiem laurkę – słonia i mysz. „Nie będę gorszy od twojego brata”, pomyślał. Żałował, że nie ma bloku technicznego, ale liczy się przecież gest serca, prezent kupiony w sklepie, to byłoby mało. I trzeba coś wymyślić na wieczór… I przede wszystkim na czerwcowe przesilenie – pojedziemy gdzieś, gdzie puszcza się wianki, może Krościenko…

– Ja jej udowodnię… jeszcze zobaczy, że uczucia można okazywać zawsze – i w walentynki, i w noc świętojańską, i jutro i pojutrze…

 

Adrianna Miłosna

 

Źródło:

Wzrastanie Nr 274 Luty 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *