Najtrudniej jest dziś we Włoszech przeprowadzić tak zwaną aborcję terapeutyczną. Od 1981 r. włoskie prawo pozwala zabić dziecko aż do końca ósmego miesiąca ciąży, jeśli zagraża ona zdrowiu matki bądź płód nie rozwija się w sposób prawidłowy. Ze względu na rozwój badań prenatalnych z roku na rok rośnie zapotrzebowanie na tego typu „zabiegi”. Dziś stanowią one 3 proc. wszystkich aborcji. Są jednak szczególnie brutalne, w związku z czym bardzo trudno jest znaleźć lekarzy, którzy chcieliby wziąć w tym udział. Zdaniem przewodniczącego włoskiego Stowarzyszenia Ginekologów Katolickich w kwestii aborcji terapeutycznej istnieje wiele niedomówień. Lekarze i naukowcy zatajają przed rodzicami groźbę depresji poaborcyjnej i innych negatywnych konsekwencji takiej „terapii”. W katolickiej klinice Gemelli wybraliśmy inną drogę – podkreśla dr Giuseppe Noia. Istnieje tu specjalne hospicjum dla śmiertelnie chorych niemowląt, w którym rodzice towarzyszą dziecku aż do zgonu. Oni też cierpią, ale potem są w stanie rozpocząć życie na nowo – dodaje dr Noia.
Sytuacja ginekologów-aborcjonistów we Włoszech jest na tyle trudna, że założyli specjalne stowarzyszenie. Zorganizowali oni też w Rzymie swój pierwszy kongres. Jak zapowiadają, będą bić na alarm i żalić się nad sobą. Bo jak twierdzą, w społeczności lekarskiej nie cieszą się należytym uznaniem. Więcej, stygmatyzuje się ich za to, co robią. Najgorsze dla nich jest jednak to, że ich profesja jest zagrożona wyginięciem. „Dziś zostało nas już tylko 150, a za pięć lat wielu z nas będzie już na emeryturze i we Włoszech nie będzie można dokonać aborcji” – żali się dr Silvana Agatone, przewodnicząca włoskiego stowarzyszenia ginekologów aborcjonistów.