AUTOR : Marcin Grec OFMCap, Tomasz Świtała OFMCap
Ostatnie tygodnie dla wielu tysięcy Polaków były bardzo dramatyczne: zalane domy i gospodarstwa, utracony dorobek życia i niejasna perspektywa na przyszłość. Powodzianie ciągle potrzebują pomocy i wsparcia. Możemy to zrobić, włączając się choćby w akcję „Szlachetna Paczka dla Powodzian”, zorganizowaną przez stowarzyszenia „Wiosna”.
Jest już kilka dni po przejściu drugiej fali powodziowej, gdy dostaję e-maila, że potrzeba ludzi, którzy zrobią wizję lokalną zalanej wsi, a przy okazji zawiozą tam kilka paczek z najpotrzebniejszymi produktami. Kontaktujemy się ze sztabem akcji „Szlachetna Paczka”, bierzemy udział w szkoleniu wolontariuszy i nazajutrz udajemy się do magazynu z paczkami. Pakujemy samochód do pełna i jedziemy na zalane tereny.
Księżycowy krajobraz
Wola Rogowska to nadwiślańska wieś w powiecie tarnowskim. Ponad 130 gospodarstw zostało kompletnie zalanych. Woda stała dwa razy po pięć dni. Za pierwszym razem wdarła się od strony rzeki Uszwicy. Ponieważ wieś położona jest bardzo nisko, woda nie miała powrotnej drogi do rzeki. Po długich konsultacjach saperzy wysadzili wał na Wiśle, dopiero wtedy powoli spłynęła… Niestety, wyrwa w wale nie została na czas naprawiona, bo kolejne obfite opady na południu Polski sprawiły, że rzeki ponownie przekroczyły stan alarmowy. I tą drogą woda, tym razem z Wisły, wdarła się znowu do wioski.
– Za pierwszym razem zostaliśmy zalani w miarę czystą wodą. Gdy ustąpiła, z zapałem zabraliśmy się do usuwania szkód. Wynieśliśmy wszystkie sprzęty, licząc na to, że gdy wyschną, część z nich jeszcze będzie się nadawała do użytku. Druga woda była bardzo brudna, zamulona. Wszystko, co widzicie – ten księżycowy obraz – to pozostałości po niej – mówi jedna z mieszkanek.
Faktycznie, przed każdym domem wszystko przykryte błotnym nalotem. Sprzęty, które po pierwszej fali powodziowej zostały wystawione na zewnątrz w celu osuszenia, dziś straszą. Wchodząc do domów, można zobaczyć wypaczone drzwi, powybijane okna, a na ścianach ślady pleśni… Po mule osadzonym na drzewach i krzewach widać, jak wysoko podeszła woda. W jednym z sadów na drzewie wisi lodówka.
Straty
Spotykamy pana Tadeusza. Na pytania o to, jakie poniósł straty, czy coś ocalił, odpowiada: – Panie, tak jak stoję w tych portkach, to mi zostało. Zalało wszystko, wszystko było pod wodą: piec centralnego ogrzewania, kuchenka elektryczna, lodówka, sprzęt RTV…
We wsi większość mieszkańców utrzymywała się z rolnictwa, wielu gospodarzy uprawiało fasolę, po której pozostały samotne tyczki. Niektórzy z bólem mówią o dramatycznych chwilach ewakuacji i stratach w inwentarzu: – Wywieźliśmy krowę, jak przyjechaliśmy po byka (pięciometrowy!), woda była już taka wielka, że traktor nie wjechał… Byk utonął. Ktoś inny mówi: – Potonęły kury, stada świń. Ci, którzy uratowali zwierzęta, martwią się brakiem paszy. Zalało całe pola, stodoły, czym teraz karmić bydło? Rozglądamy się – nie ma tam zielonej trawy.
Straty są także w sprzęcie rolniczym, maszynach. Woda zabrała opał, zniszczyła całkowicie zaplecza gospodarcze, obory, altany. Wszędzie unosi się zapach zgnilizny, w wielu miejscach rozkłada się porozrzucany obornik. Na szczęście jest słonecznie i, co najważniejsze, nie pada.
Oglądamy wioskę. Strażacy przepompowują wodę. Ludzie porządkują obejścia i domy, zrywają podłogi. Na szczęście we wsi jest sprawny wodociąg, więc wody do celów konsumpcyjnych i czyszczenia nie brakuje. Jedziemy dalej… Mijamy podtopione boisko piłkarskie należące do klubu sportowego o nazwie…, o ironio!, „Nadwiślanka”.
Dojeżdżamy do kościoła. Tam proboszcz, ksiądz Julian, wraz z przysłanymi do pomocy więźniami porządkuje plac kościelny. Pokazuje nam solidne ławki, które kilka dni wcześniej pływały po wsi. Tak nasiąkły wodą, że ośmiu dorosłych mężczyzn ledwie je udźwignęło. Dziś, na szczęście, są skompletowane i powoli wysychają. Wchodzimy do kościoła, gdzie właśnie przy użyciu specjalnego sprzętu jest czyszczona podsadzka… Ksiądz wskazuje nam miejsce, dokąd podeszła woda. To prawie dwa metry. Na szczęście nie sięgnęła tabernakulum.
Jedziemy dalej, tym razem zanosimy paczki do gospodarstwa należącego do małżeństwa w podeszłym wieku. Opowiadają, że druga fala powodziowa zupełnie ich zaskoczyła – liczyli, że nie będzie tak dramatycznie. Świadomie pozostali w domu. Mieszkali pięć dni na strychu. Mieli do jedzenia jedynie trzy bochenki chleba.
Skuteczne pomaganie
W ramach naszej akcji staramy się zorientować w skali zniszczeń, wraz z powodzianami wypełniamy ankietę, która pozwoli zorganizować skuteczną pomoc w przyszłości. Wysłuchujemy ich relacji, staramy się zrozumieć ich smutek i ból. Zauważamy, że chcą się przede wszystkim podzielić swoimi przeżyciami. Cieszą się z zainteresowania ich losem, z każdej formy pomocy i nadziei na dalsze wsparcie. To dla nas bardzo miłe i zobowiązujące – chcielibyśmy sprostać tym zwykłym oczekiwaniom. Wracamy do Krakowa. Nasze wrażenia przekazujemy koordynatorom akcji, a wieczorem dzielimy się przeżyciami z innymi kapucynami. Pojawia się myśl, by nie ulec pokusie, że zrobiliśmy już wszystko.
Nasz wyjazd odbył się w ramach akcji krakowskiego stowarzyszenia „Wiosna” – „Szlachetna Paczka dla Powodzian”. Głównym jej założeniem jest świadczenie bezpośredniej pomocy – by była ona skuteczna, konkretna i sensowna. Oprócz wsparcia finansowego liczy się przede wszystkim osobiste zaangażowanie. Ciągle potrzeba wolontariuszy, którzy chcieliby poświęcić swój czas, by odwiedzić i pocieszyć najbardziej poszkodowanych. Kolejnym etapem długofalowej pomocy jest szukanie darczyńców z całej Polski, którzy mogliby okazać konkretną pomoc materialną wskazanym powodzianom. Ten dar serca jest bezcenny. Szczegółowe informacje, jak przyłączyć się do tej akcji, znajdują się na stronie internetowej: www.szlachetnapaczka.pl.
„Głos Ojca Pio” (64/4/2010)