Wśród przyczyn polskiej tułaczki po świecie ważne miejsce zajmują tragiczne losy naszego narodu, skazanego przez ponad sto lat na niewolę. Dla wielu Polaków utrata niepodległości i kolejne nieudane powstania oznaczały rozstanie z krajem – często na całe życie. Pierwszą falę politycznej emigracji z Polski zaobserwować można po I rozbiorze Polski, następne po upadku Rzeczpospolitej i klęskach kolejnych powstań.
Wiek XIX to także początek emigracji zarobkowej. Jeśli ufać statystykom, do czasu I wojny światowej z ziem zaboru pruskiego w głąb Niemiec emigrowało ok. 650 tys. osób, do USA – ok. 600 tys.; z zaboru rosyjskiego do USA i Brazylii – ponad 750 tys., z zaboru austriackiego do USA – ok. 600 tys. osób.
Wysiedleńcy
Kolejną cezurę związaną z wysiedleniami Polaków stanowi czas II wojny światowej. Do Niemiec i Generalnego Gubernatorstwa wywieziono wówczas na przymusowe roboty ok. 700 – 800 tys. ludzi. Miały też miejsce cztery masowe deportacje Polaków na Wschód. Pierwsza z nich, przeprowadzona w lutym 1940 r., objęła głównie rodziny urzędników państwowych, m.in. sędziów, prokuratorów, policjantów, leśników, a także wojskowych i właścicieli ziemskich. W tym przypadku dane o liczbie zesłańców są dosyć niepewne. Związek Sybiraków utrzymuje, że po 17 września 1939 r. na Wschód wywieziono ponad milion osób. Uzyskane z archiwów rosyjskich informacje IPN szacują wywózki na ok. pół miliona osób. Jeszcze inne dane podają liczbę od 1,5 do 2 milionów Polaków. W bydlęcych wagonach, w warunkach urągających człowieczeństwu wywożono całe rodziny do północnych i wschodnich rejonów Związku Radzieckiego – w okolice Archangielska, Irkucka i Krasnojarskiego Kraju. W pozostającej po II wojnie w strefie radzieckich wpływów Polsce nie było też miejsca dla żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych i Armii Krajowej.
Tułacze
Piotr nie chce podawać swojego nazwiska. Jest dobrze sytuowanym dojrzałym mężczyzną. W latach 70 udało mu się wyjechać do USA. Najpierw była ogromna radość z takiej możliwości, a potem szok. Zastrzega, że nie chce przypominać szczegółów. – Przywiozłem z tego wyjazdu samochód – wspomina. – A właściwie pieniądze na samochód. Ale nie chcę opowiadać, w jakich warunkach tam żyłem. Powiem tylko, że moim głównym „daniem mięsnym” były konserwy dla psów. Wspomnienia dotąd wracają. Zwłaszcza w snach.
Marcin o urokach Kanady nasłuchał się od znajomych. Pojechał na rekonesans. Stan wojenny rozdzielił go z żoną i adoptowanymi bliźniaczkami. To były trudne dni. Po kilku latach udało się zabrać rodzinę. Dziś uważa, że dobrze zrobił, bo dziewczynki dorastały, a wścibscy sąsiedzi byli coraz bardziej „życzliwi”. Jest przekonany, że w Polsce nie udałoby się mu żyć na takim poziomie. Oboje z żoną myślą o powrocie, kiedy przestaną pracować. – Chcemy mieć groby na polskim cmentarzu – mówią. Ale ojczyzną bliźniaczek jest już Kanada. – One raczej nie wrócą. Wrosły w tamtą rzeczywistość, tamten świat.
Janusz, młody opozycjonista, dostał paszport, jak sam mówi, w prezencie od Kiszczaka. Był rok 1983. – Świadomość, że to bilet w jedną stronę, była trudna do zniesienia – dzieli się swoimi refleksjami. Pojechał do Francji. W ciemno. Przez pierwsze trzy tygodnie spał w kościołach, żebrał. Przypadek sprawił, że odnalazł się w nowej rzeczywistości. Do kraju wrócił dziesięć lat później.
Szczuropolacy
Wstąpienie Polski do Unii Europejskiej spowodowało kolejną falę emigracji. Głównie do Wielkiej Brytanii i Irlandii, ale przecież nie tylko. Na wyobraźnię Kariny zawsze najmocniej oddziaływały Stany Zjednoczone. Z ciepłym jeszcze tytułem magistra ekonomii tam właśnie postanowiła szukać swojego szczęścia. Zamieszkała z trzema przypadkowymi Polkami. Myślała, że będzie tak, jak w akademiku. Do czasu, kiedy po powrocie z pracy wypiła trochę coli jednej ze współlokatorek. Scenę, jaką jej tamta zrobiła, zapamięta pewnie na zawsze. -Wyzwała mnie od świń i złodziejek – relacjonuje. – Wtedy pojęłam, że dla tych ludzi najważniejsza jest kasa.
Pracowała w barze u Meksykanina. Niemiłosiernie się do niej kleił, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekła. Bardzo tęskniła za bliskimi. Po roku ściągnęła z Polski narzeczonego. Jej radość trwała jednak krótko. – Okazało się – jeszcze dziś emocjonuje się dziewczyna – że ja dla niego o tyle jestem ważna, o ile mogę mu pomóc w zarabianiu pieniędzy. On wysłałby mnie nawet na ulicę, byle tylko miał z tego jakiś profit. Dobrze, że tam przyjechał – cieszy się Karina. – Bo ja chciałam wyjść za niego za mąż.
Powroty
Karina była w Stanach dwa lata legalnie i trzy „na wariata”. Przez cały ten czas jej kontakt z krajem ograniczał się do częstych telefonów do rodziców i rzadkich do znajomych. Została szefową w firmie zatrudniającej 13 sprzątaczek. – Może i nie najlepiej brzmi – dyskretnie się uśmiecha – ale to naprawdę był awans. Zwłaszcza że przecież jestem ekonomistką – śmieje się już całą sobą. – No i ta perspektywa na przyszłość – dodaje. Właściciel, 53-letni Portorykańczyk, złożył jej propozycję małżeństwa. Nie bardzo wiedziała, jaką podjąć decyzję, w końcu był starszy od jej ojca. Jego dzieci i siostra zaakceptowały Karinę od razu. – Taki kraj – konstatuje dziewczyna. – Tam ludzie nie mają czasu na zastanawianie się. A Portorykańczyk miał niezaprzeczalną zaletę: był obywatelem USA. Z Kariny, swojej żony, też uczyniłby obywatelkę. Niedoszła Amerykanka przyjechała do starej ojczyzny, żeby się zastanowić. Jej nielegalny pobyt komplikował kwestię powrotu do Stanów, ale w przypadku ślubu umożliwiał go.
Już po kilku dniach pobytu w Polsce wiedziała, że lata spędzone poza krajem muszą mieć konsekwencje. Będąc w Stanach, tęskniła, ale w Polsce też czuła się obco. Szokowały ją ceny, drażnili ludzie. Ekwilibrystyka związana z poszukiwaniem pracy doprowadzała do histerii. Termin ostatecznej decyzji związanej z ewentualnym ślubem zbliżał się nieuchronnie. – Ciężko mi było zdecydować – zwierza się Karina. Została. Dziś ma niezłą pracę z perspektywą awansu. Dzięki rodzinie.
Stracone pokolenie
Dziś Karina uważa, że jej się udało. Cieszy się, że to wszystko przetrwała, choć stała się taka zimna i twarda. – Już mnie byle co, tak jak kiedyś, nie rusza. I wiem, że to właśnie ja jestem najważniejsza – przekonuje. Ma jednak świadomość, że dla innych rzeczywistość była mniej łaskawa. Ci, którzy albo nie skończyli studiów, albo dysponują dyplomami mniej przydatnych kierunków i szukają pracy na własną ręką, mają niewielkie szanse powodzenia. W dodatku są narażeni na docinki i kpiny, na uwagi, że skoro już raz zdezerterowali, to niech tam wracają.
Takich prof. Krystyna Iglicka, ekspert do spraw demografii i migracji w Centrum Stosunków Międzynarodowych, nazywa straconym pokoleniem. Bo w tym czasie, kiedy oni zarabiali pieniądze, ich rówieśnicy pracowali w zawodzie, zdobywali doświadczenie i kontakty, które już procentują. Emigranci dotknęli tzw. wielkiego świata i dziś trudniej im żyć w prowincjonalnym miasteczku, z którego przed laty wyjechali. Poza tym powracający niejako odruchowo czują, że muszą się zaprezentować jako ludzie sukcesu. A co, jeśli wyjazd był klęską? Te dylematy niejednokrotnie prowadzą do stanów lękowych, frustracji, depresji. Dr Agnieszka Juszczyk z Dolnośląskiego Centrum Psychoterapii we Wrocławiu na tysiące szacuje liczbę Polaków potrzebujących pomocy psychologa po powrocie do kraju.
Globalna wioska
Już na pierwszy rzut oka widać, że słowo emigracja niesie dziś ze sobą inne niż przed laty skojarzenia. O ile jednak emigracyjne scenografie na zewnątrz znacznie się różnią, to problemy często pozostają te same. Polskie przywary i grzechy narodowe wydają się być niezmienne od wieków. Do tego dochodzi jeszcze kult pieniądza i wszechobecna presja sukcesu. W Ameryce dodatkowo nęcący mit „od pucybuta do milionera”.
Obserwacja nowej Europy wskazuje, że nie taka jeszcze ona zjednoczona, jak by się może chciało. Wyjeżdżający za granicę Polacy za główny cel uznają zarabianie pieniędzy i oszczędzanie. Chcą się dorobić, zapewnić dzieciom lepszy byt niż mieli oni sami i prędzej czy później, ale wrócić do kraju. Bo tęsknią. Globalna wioska nie zawsze sprzyja asymilacji. Ale czy trzeba się dziwić?
Anna Kublik
Echo Katolickie 44/2010
3 pytania
Maria Krajewska
Doradca Imigracyjny, Członek Stowarzyszenia Kanadyjskich Konsultantów Imigracyjnych w Toronto
Na czym polega praca doradcy imigracyjnego?
Doradca imigracyjny to specjalista w dziedzinie kanadyjskiego prawa imigracyjnego. Jego główną funkcją jest reprezentacja prawna w dziedzinie prawa imigracyjnego oraz udzielanie porad prawnych, prowadzenie spraw przed sądami i organami imigracyjnymi, przygotowywanie odwołań w przypadku negatywnych decyzji wydanych przez władze imigracyjne etc. Ma licencję CSIC Kanadyjskiego Stowarzyszenia Profesjonalnego Konsultantów Imigracyjnych, które jako jedyne na podstawie upoważnienia rządu pozwala na wykonywanie zawodu. Jest to zawód licencjonowany, tak jak adwokacki, lekarski etc.
Zna Pani powody decyzji Polaków chcących zamieszkać w Kanadzie? Czy jest wiele trudnych przypadków?
Wizy turystyczne otrzymuje się teraz w porcie wjazdu, aplikują o nie codziennie dziesiątki ludzi, o wizy imigracyjne stara sie aktualnie około 2 tys. Polaków rocznie spoza Kanady. I setki w Kanadzie.
Powody to sytuacja ekonomiczna, bezrobocie, (dostałam ostatnio list: chcę wyjechać z tego beznadziejnego kraju), także inne: mit Kanady – łatwość w uzyskaniu wysokich zarobków, perspektywa poprawy ekonomicznej. Mam same trudne przypadki, deportacje, podania o pobyt z elementem kryminalnym, sprawy małżeńskie z elementem humanitarnym, podania o pobyt stały uchodźców z nakazem deportacji, skomplikowane sprawy biznesowe i rodzinne.
Polacy, którzy otrzymują pracę w Kanadzie, chcą po jakimś czasie wrócić do kraju?
Miałam takie sytuacje – decyzje powrotu podejmowane są w nielicznych przypadkach, szczególnie przez osoby, które dobrze zarabiały na warunki europejskie np. na platformach wiertniczych, a tu zaczynają z o wiele mniejszą stawką. Są to indywidualne sytuacje, wynikające z braku informacji o rynku kanadyjskim, gdzie trzeba mieć doświadczenie kanadyjskie, jeśli się nie jest wyspecjalizowanym fachowcem i gdzie pieniądze nie leżą na ulicy, ale trzeba je zarabiać. Ludzie mający wyższe stanowiska w Polsce, np. managerskie, rzadko zaczynają od tego stanowiska karierę w Kanadzie. Często muszą zdobyć doświadczenie lub uzyskać tutejsze dyplomy, aby takie zawody wykonywać. W dodatku jest tu również kryzys, który powoduje, że aktualny rynek pracy bardzo sie zawęził.
RAMKA
Największe ośrodki polonijne na świecie
Szacuje się, że aż 21 milionów Polaków i osób pochodzenia polskiego mieszka poza terytorium naszego kraju. Największa liczba z nich osiedliła się w Stanach Zjednoczonych (mówi się o nawet 11 milionach osób bezpośrednio związanych z Polską). Największym skupiskiem Polonii w stanach jest Chicago, które pod względem liczby naszych rodaków (1,3 mln) jest drugim, po Warszawie, największym polskim miastem. Inne duże ośrodki na terenie Stanów to Detroit i Denver. Także w sąsiadującej ze Stanami Zjednoczonymi Kanadzie znajduje się liczna, bo licząca aż 90 tys. osób Polonia (najwięcej w Toronto i Montrealu). Jednak nie tylko Ameryka Północna, ale także Południowa była kierunkiem polskiej emigracji. W samej Brazylii liczbę polonusów szacuje się na 1,8 mln. Największym ośrodkiem jest tu Kurytyba, skupiająca aż 73% ogółu Polaków w Brazylii. Drugim, co do liczebności polonusów, państwem na tym kontynencie jest Argentyna, w której Polonia liczy ok. 450 tys. osób.
Osobną kategorią (przez bliskość, ale też przez uwarunkowania historyczne) jest europejska Polonia. Najwięcej Polaków mieszka w Niemczech (szacunki wahają się od 2 do 3 mln). Dominującym skupiskiem jest Zagłębie Ruhry. Polonia Francuska (ponad 1 mln) to przede wszystkim Paryż. W związku z wydarzeniami najnowszej historii wielu Polaków żyje także na Litwie (Wilno), Białorusi (Grodno) i Ukrainie (Lwów).
Trudno określić liczbę Polaków na Wyspach Brytyjskich z powodu bardzo aktywnej obecnie emigracji zarobkowej, ale szacuje się ją na ponad milion osób.