Autor: Maciej Baron SVD
Dlaczego ścieżki Abrahama? Czy nie ma bardziej współczesnych bohaterów, o których moglibyśmy poczytać? Jeśli coś czytam, znaczy – zainteresowało mnie coś, widzę w tekście jakąś wartość, coś, co może mnie rozwinie, rozjaśni wątpliwości, rozpali światło w ciemnym zaułku. Dlaczego ścieżki Abrahama?
Tak samo, jak czytelnik – także autor może bić się z myślami… Jeśli coś piszę, to mam przekonanie o wartości tematu – nikt nie lubi marnować czasu. A jeśli już się go marnuje – to przynajmniej na coś przyjemnego… Tu zaś trzeba ofiary, trzeba poświęcenia – drobnego, ale zawsze. Ofiarować swój czas – na przeczytanie, na pobycie akurat z tym tekstem – w miejsce pięciu może bardziej kolorowych i miłych miejsc w Sieci… Bo tu tylko tak można przeżyć rekolekcje – poświęcić czas, koncentrację, łącze, oczekiwania wobec strony, portalu.
Pisanie to wysiłek – choć się człowiek przy tym nie poci, a jeśli już, to do środka. Czytanie to wysiłek, przy którym się czasem człowiek wzruszy, bo o coś zahaczy, coś zachwyci – może zdenerwuje. Trzeba więc uważać i szanować się – piszący czytających i czytający piszących. Bo chociaż się nie spotykamy – spotykają się wysiłki, pisania i czytania, a Adwent jest dobrym czasem, że podjąć z radością jakiś trud, choćby był to trud pisania z poceniem się do wewnątrz i trud czytania ze wzruszeniem oka, serca.
Jezus w Betlejem, ogołocony ze wszystkiego, co mogłoby przydawać mu ziemskiej chwały, blichtru właściwego każdej ziemskiej władzy jest uosobieniem tego polecenia, które usłyszał Abram: wyjdź, zostaw wszystko, co znane – stań się na swój sposób nagi, niezależny od wszystkich źródeł bezpieczeństwa, powodzenia i szczęścia.
W Jezusie człowiek widzi, co Bóg ma na myśli, kiedy mówi wstań i idź. To nie wędrówka z tobołami, które na nic się nie zdadzą, choć nam wydaje się, że od nich zależy nasze życie…
Lubię Abrahama, tak osobiście, za jedno. Mianowicie – nie zawrócił. A miał ku temu powody, niebanalne. Niepewność, konflikty, wiek – strach przed głosem, który nakazał wstać i iść.
Każdy z nas słyszał kiedyś niedzielne kazanie, homilię, katechezę w szkole, która rozpoczynała się słowami 'współczesny świat’, 'współczesny człowiek’, dalej wymieniając przestrzeni i poziomy, na których tego współczesnego człowieka dopada wypalenie, zagubienie, niepewność. Miło i przyjemnie jest znaleźć sobie takiego statystycznego 'współczesnego człowieka’, nie za daleko od siebie, żebym potrafił go wskazać w słowie, w geście, odnieść się do niego – dobrze, że to nie ja.
A przecież współczesny człowiek to ja, jeśli współcześnie człowiek jest zagubiony, może nawet zgubiony – to ja nim jestem. Jeśli współczesny człowiek nie zna rogi, którą idzie, myli cel podróży z korzyścią czy zyskiem – to o mnie mowa. I odważniej – skoro jestem współczesnym człowiekiem, i budują mój Kościół, to co w niego wnoszę? Jeśli nie wnoszę swojego zagubienia, swoich pytań – które nieśmiało pobrzmiewają, przypominają o sobie, będąc niekompletne bez odpowiedzi, odwagi do przyznania się, że nie do końca znam drogę, którą idę – co wnoszę? Pozory? Kiepskie aktorstwo, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej?
Dreptanie w kółko, wkoło siebie, swoich spraw, interesów, bezpieczeństwa i spokoju – co sprawia wrażenie wielkiej wędrówki, ale tak naprawdę dowodzi tylko jednego: że kiedy padły słowa wstań i idź, udawałem, że nie są do mnie, tylko do kogoś innego, do statystycznie wykrojonego z chaosu stereotypów, sądów i uprzedzeń współczesnego człowieka. Tymczasem słowa Pana, które kieruje do swojego przyjaciela Abrama przenikają tamtą historię, bo to nie jest historia martwych, ale żywych – i przechodzą, jak strzała, wbijając się w sam środek mojego zagubienia, mojej niepewności, mojego wkoło dreptania i udawania. I domagają się, mają odwagę i prawo domagać się, mojej odpowiedzi. Nie pozorowanej, nie na odczepnego – ale na serio.
I jest jeszcze jedna rzecz, za którą lubię Abrahama. Dziś wszędzie można dojechać właściwie z zamkniętymi oczami, systemy GPS i inne cuda techniki zamieniają podróżowanie w sprawne przemieszczanie się z punktu A do B, ściganie się z czasem podróży, który sugeruje Internet. Wydawać by się mogło, że nie ma nic łatwiejszego, niż wyruszyć w drogę. Tak, jakby to technologia i gadżety za nas pokonywały dystans, za nas podejmowały decyzję, za nas cieszyły się drogą i znosiły jej niedogodności. Ale często bywa tak, że te najważniejsze podróże, które czekają człowieka w życiu – nie dokonują się.
Nie ma duchowego GPS’a, który przeprowadzi od A do B przy minimalnym nakładzie środków, z przyjemną muzyką w aucie i pięknymi widokami. Podróż wewnętrzna, którą tak mocno uosabia Adwent, owo prostowanie dróg dla Pana i człowieka – ale też kroczenie nimi, konsekwentnie, od miejsca, w którym słyszymy głos Pana – w Piśmie, Liturgii, wspólnocie – po cel, którym jest sam Chrystus. Ile z tych podróży kończy się nam na pierwszym zakręcie, przy pierwszym stromym podjeździe, złapanej duchowej gumie – kiedy uświadamiamy sobie, że opony nie te, zapasu nie ma i lewarek został w domu, słowem, widzimy małość własnych możliwości i środków, słabość postanowień i lenistwo zamiast konsekwencji.
Patrząc z olbrzymiego dystansu czasu na drepczącego przez mało przyjazne tereny Abrahama, przyjaciela Boga – widzimy, że ta przyjaźń miała bardzo solidny fundament, za który Abrahama można polubić i dziś – konsekwencję, trzymanie się drogi od momentu, kiedy usłyszał głos Pana wzywający do drogi aż do dziś. Bo to dziś przeżywamy konsekwencję decyzji Abrahama. Wierząc, ufając – każdego dnia przeżywamy prawdę, że tylko w miejscu, które jest celem wędrówki, rodzą się rzeczy wielkie, spełniają się dane obietnice, które przerastają ludzkie oczekiwania. Tylko w miejscu, do którego powołuje Bóg człowiek może poczuć się u siebie – i tylko w tym miejsc u można Boga odnaleźć. Czego życzę Wam i sobie na tę Świętą Noc, która przed nami. Abyśmy stając wobec Narodzonego Pana poczuli się u celu drogi, której na imię Adwent.
Foto.wikipedia.pl
Maciej Baron SVD, ur. 1981, werbista, studiuje homiletykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.