NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Z ludźmi i dla ludzi

Ciepły, skromny człowiek. Wspaniały duszpasterz, nauczyciel, przyjaciel. Wychowawca wielu pokoleń. Społecznik. Gorący patriota. Tak mieszkańcy Maciejowic zapamiętali zmarłego przed miesiącem ks. kan. Romualda Michalczyka, który zostawił w ich życiu niezatarte ślady.

Ks. kan. Romulad Michalczyk, syn Wiktora i Katarzyny, urodził się 10 lipca 1933 r. w Rudniku Małym niedaleko Seroczyna Siedleckiego. W 1951 r., jako absolwent Gimnazjum Biskupiego w Siedlcach, wstąpił do tamtejszego Wyższego Seminarium Duchownego. 29 czerwca 1957 r. z rąk bpa Mariana Jankowskiego przyjął święcenia kapłańskie.

Kapłańska droga

Od 1957 r. pracował jako wikariusz w: Wilczyskach k. Żelechowa, katedrze siedleckiej, Miastkowie i ponownie w Siedlcach. Sprawował funkcję proboszcza w Próchenkach i Prostyni. Od 1986 r. – przez blisko 18 lat – był gospodarzem parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Maciejowicach.

W 2004 r., po osiągnięciu wieku emerytalnego, został zwolniony z obowiązków proboszcza i zamieszkał w budynku parafialnym. W Maciejowicach obchodził jubileusz 50-lecia kapłaństwa. W ostatnich latach nasiliły się jego problemy zdrowotne – kłopoty z nerkami oraz choroba nowotworowa. Ks. kan. Michalczyk zmarł w warszawskim szpitalu przy ul. Wawelskiej 15 stycznia 2011 r.

To tylko krótka notka biograficzna. Jaki był ks. Michalczyk? Przede wszystkim chciał być jak najlepszym kapłanem. Starannie przygotowywał się do każdej Mszy św. Wszystko, cokolwiek robił, wykonywał z dokładnością. Znali go wszyscy parafianie, bo troszczył się o każdego z nich. Wprawdzie ks. Romulada nie ma już wśród nich, ale pozostały wspomnienia i wdzięczność, że kogoś takiego dane było im poznać.

Po pierwsze: człowiek

– To był kapłan, dla którego najważniejszy był człowiek. Zawsze blisko ludzi, zawsze miał dla nich czas. Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego – tak czynił ks. Michalczyk. Tego też uczył nas – podkreśla Halina Kursa, rodowita maciejowiczanka, dzisiaj mieszkanka Dęblina. – Kiedy tylko mogłam, przyjeżdżałam do Maciejowic, aby posłuchać jego mądrych, przemyślanych kazań – wspomina kobieta.

Wanda Dymińska, żona wójta Maciejowic, potwierdza, że dla księdza kanonika na pierwszym miejscu był człowiek. Niezależnie, kogo spotykał czy podejmował w parafialnej kancelarii, czynił to zawsze z taką samą życzliwością i sympatią.

– Był przyjacielem rodziny. Uczestniczył we wszystkich ślubach, chrztach, komuniach. Nasze dzieci i wnuki traktowały go jak członka rodziny. Martwił się, kiedy najbliższych dotykały problemy. Starał się wtedy nam pomagać i wspierać. Zawsze mówił „Trzymajmy się razem” – opowiada. – Kiedy przychodził do nas, gotowałam krupnik czy kapustę, bo ksiądz kanonik lubił tradycyjne, polskie potrawy. Zawsze cierpliwy, nigdy nie patrzył w towarzystwie na zegarek, bo czas poświęcony drugiemu człowiekowi uważał za bezcenny. Jednym z miejsc, gdzie zawsze można było go znaleźć, był konfesjonał. Spędzał w nim długie godziny, wysłuchał wszystkich bez wyjątku. A tego starszym ludziom bardzo potrzeba – pani Wandzie ze wzruszenia łamie się głos.

Ksiądz kanonik kochał ludzi, lubił z nimi rozmawiać. Często można było go spotkać na maciejowickim rynku.

– Wciąż widzę, jak idzie uśmiechnięty, z uniesioną do góry dłonią, którą pozdrawia wszystkich przechodniów – mówi W. Dymińska. – Bardzo mi go brakuje. Odszedł tak nagle. Nie zdążyliśmy się na to przygotować. Niestety, ze śmiercią nie można się umówić – dodaje smutno.

Po drugie: przyjaciel

– Byłem zaszczycony, kiedy ksiądz kanonik na mój widok mówił: „o, idzie Sylwek, mój przyjaciel”. Tak, ks. Romuald był moim przyjacielem. Najlepszym, jakiego miałem – twierdzi Sylwester Dymiński, wójt gminy Maciejowice. – Kiedy spotykaliśmy się u nas w domu, musiała być rybka i lampka czerwonego wina. Mogliśmy godzinami rozmawiać o historii, polityce, życiu – wspomina.

Ta znajomość zaczęła się w 1989 r., kiedy S. Dymiński został naczelnikiem gminy. – Organizowaliśmy wspólnie różne uroczystości, bo ksiądz kanonik był pasjonatem historii i patriotą. Jednak nigdy nie chciał być na tzw. świeczniku – podkreśla wójt. – Nie odpuszczał też patriotycznych uroczystości krajowych. Bo, choć ukochał ziemię maciejowicką, to na sercu leżał mu los całej ojczyzny. Pamiętam, jak przeżywał tragedię pod Smoleńskiem. Dlatego bardzo chciał oddać hołd parze prezydenckiej. Do końca życia zapamiętam tę doniosłą chwilę, kiedy wspólnie z ks. Romualdem pełniliśmy wartę honorową przy trumnach Lecha i Marii Kaczyńskich – opowiada S. Dymiński. Podkreśla, że takich wspomnień jest bardzo wiele, bo ksiądz kanonik miał nieprzeciętną osobowość. Takich ludzi po prostu nie da się zapomnieć.

Urodzony dyplomata

– Był społecznikiem i wspaniałym gospodarzem. Miał też niesamowitą żyłkę do dyplomacji. Był zawsze blisko ludzi i dla ludzi. Otwarty, pomocny, uśmiechnięty. Jednym słowem: człowiek o gołębim sercu. Jednocześnie stanowczy i wymagający, nie pobłażał, nikomu nie chciał się przypodobać w sprawach wiary. Jeśli trzeba było upomnieć, czynił to. Ale wymagał też od siebie – mówi Dymiński.

Mimo że Maciejowice to parafia gdzieś na rubieżach diecezji, ks. Romuald często gościł w swoich progach różnych ludzi. Księdza kanonika, przy różnych okazjach, odwiedzało wielu kapłanów, alumnów, zakonników, przyjaciół. On sam lubił żartować, śmiać się. Wszyscy cenili jego otwartość, serdeczność, gościnność.

– Drzwi plebanii były zawsze otwarte. Każdy, kto wchodził do jego domu, czuł się jak u siebie. Mogłem pójść do niego w każdej sprawie. Nie nakazywał, co mam robić, nie dawał gotowych rozwiązań, jedynie podpowiadał. Wystarczyło, że zadzwoniłem, a on od razu mówił: czekam na ciebie. Ks. kanonik był niczym ojciec, brat. Dlatego tak trudno jest się pogodzić z jego odejściem – wójtowi Dymińskiemu drży głos. – Chyba bardziej przeżyłem śmierć księdza kanonika niż własnego ojca, który przez wiele lat chorował na Alzheimera, przez co nie mieliśmy kontaktu. Nigdy nie zapomnę, kiedy po kolejnej trudnej operacji zadzwoniłem do szpitala, aby dowiedzieć się o stan zdrowia księdza kanonika i usłyszałem, że ks. Romulad nie żyje. Odłożyłem słuchawkę i ogarnęła mnie straszna pustka. Zresztą czuję ją do dzisiaj. Trudno będzie zastąpić księdza kanonika. Bardzo wysoko postawił poprzeczkę innym kapłanom – dodaje wójt.

Po trzecie: wzór kapłana

Ks. Paweł Kobiałka, zanim został dyrektorem ds. gospodarczych w siedleckim seminarium, był m.in. wikariuszem w maciejowickiej parafii. Można powiedzieć, że u boku ks. Romulada stawiał pierwsze kroki w swoim kapłańskim życiu.

– Do Maciejowic trafiłem w 2003 r., tuż po święceniach. I choć byłem tam tylko rok, kiedy myślę o ks. Romualdzie, to nigdy inaczej jak „mój proboszcz” – twierdzi kapłan dodając, że nie spotkał człowieka, który powiedziałby o księdzu kanoniku choć jedno złe słowo. – Był bardzo lubiany przez parafian. Pamiętam, kiedy po pogrzebie gospodyni ks. Michalczyka siedzieliśmy na plebanii i kanonik przypomniał sobie, że nic nie mamy na kolację. „No i co my teraz będziemy jeść?” zapytał. I jak na zawołanie otworzyły się drzwi, a parafianie zaczęli wnosić jedzenie. Było tego tak dużo, że można byłoby urządzić wesele. Parafianie nie dali zginąć swojemu proboszczowi – wspomina z uśmiechem ks. Kobiałka.

Kapłan zapamiętał ks. Romualda jako uśmiechniętego, optymistycznie nastawionego do świata i ludzi. Opowiada również, że drzwi maciejowickiej plebanii były otwarte dla wszystkich.

– Ludzie chętnie z tego korzystali. Ksiądz kanonik zawsze miał czas dla bliźniego, bo, jak podkreślał, kapłan jest dla ludzi. I tego uczył nas, swoich wikariuszy. Jestem wdzięczny, że było mi dane poznać tak niezwykłego człowieka – podkreśla ks. P. Kobiałka.

Pozostanie na zawsze

Odszedł człowiek, ale pozostały po nim ślady. W relacjach moich rozmówców przewijało się często określenie „dobry”: dobry kapłan, przyjaciel, a dla wszystkich, którzy go spotkali – po prostu dobry człowiek. I to prawdziwe, codzienne dobro ks. Michalczyka, którego liczne świadectwa przytoczone zostały w tym wspomnieniu, są najtrwalszymi i najpiękniejszymi śladami jego ziemskiego życia. Po tych śladach może przejść wielu. MD

 

Echo Katolickie 6/2010

www.echokatolickie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *