Autor: Ks. Tomasz Ważny CM
Adwentowe rozważania na temat wiary mają zawsze specyficzną scenografię. O ile bowiem w każdym innym czasie (no, może z wyjątkiem krótkiego okresu tuż po Bożym Narodzeniu) właściwie nic nie przeszkadza człowiekowi w spokojnej kontemplacji Słowa Bożego, w rozważaniu prawd wiary, w zadumie nad życiem i wiecznością, o tyle grudniowe dni adwentu pełne są aż po brzegi tego, co ktoś dowcipny nazwał „przedświątecznym stręczycielstwem”. Przychodzi nam więc przeżywać kolejną adwentową niedzielę w otoczeniu bożonarodzeniowych jarmarków, kolorowych choin (bo nawet już nie choinek) i wielkich bomb (bo już nawet nie bombek) zbudowanych z ledowych lampek na placach miast. Przychodzi nam próbować choć na chwilę wyciszyć się wśród zgiełku reklam pełnych dzwonków, pseudo-mikołajowego pokrzykiwania „ho-ho-ho!” i znajomych aż do obrzydzenia, ciągle tych samych świątecznych hitów typu „Last Christmas” zespołu Wham!
I jak tu prawdziwe po chrześcijańsku przeżyć ten niezwykły czas?
A może… Może podbić bębenek? Może owo nieszczęsne grudniowe zamieszanie przebić pełnym nadziei i radości wołaniem z głębin duszy przepełnionej – szczęściem oczekiwania?
Ot, tak jak to dzisiaj dzieje się w liturgii. Czy nie macie wrażenia, że Baruchowemu wołaniu: Odłóż, Jeruzalem, szatę smutku i utrapienia swego, a przywdziej wspaniałe szaty chwały, dane ci na zawsze przez Pana, towarzyszyć by mogła muzyka z „Gwiezdnych wojen”? Albo tym słowom – też z księgi Barucha: Podnieś się, Jeruzalem! Stań na miejscu wysokim, spojrzyj na wschód, zobacz twe dzieci, zgromadzone na słowo Świętego od wschodu słońca aż do zachodu, rozradowane, że Bóg o nich pamiętał – mogłaby dać tło jedna ze ścieżek dźwiękowych Vangelisa? Tyle w tych prorockich uniesieniach światła, tyle optymizmu, że czczym bieganiem za nicością zdają się przy nich wszelkie wysiłki grudniowych akwizytorów dóbr wszelakich tego świata.
Albo psalm z dzisiejszej niedzieli – czyż nie jest aż złocisty od radości, brzmiącej z każdego wersu? Niech zabrzmi choć pierwsza jego zwrotka:
Gdy Pan odmienił los Syjonu,
wydawało się nam, że śnimy.
Usta nasze były pełne śmiechu,
a język śpiewał z radości.
Gdzież tam równać się temu zachwytowi wszelkim tak zwanym „klimatom świąt”, które wciskają się nam z każdego możliwego kąta od dobrego miesiąca?
Wreszcie ewangelia, która pokazuje nam proroka. Człowieka pełnego pasji i wiary. Odważnego i niestrudzonego. Człowieka, który siłę do owego radosnego – a może lepiej powiedzieć „promiennego” – świadectwa czerpie, wśród owej „pustyni”, z której rozlega się jego głos, z bliskiego obcowania z Bogiem Żywym.
Niech więc Jan Chrzciciel, ten prawdziwy adwentowy patron, stanie się i dla mnie wzorem przeżywania – nie tylko adwentu, ale wręcz życia całego.
Foto. rachel