NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Leopold z Alpandeire

258px × 389pxAUTOR  : Mauro Jöhri OFMCap, generał kapucynów

Życie Leopolda z Alpandeire (1864-1956) nie wyróżniało się niezwykłymi dziełami, lecz prostotą i wiernością powierzonym sobie obowiązkom. Można o nim powiedzieć, że był rzeczywiście „człowiekiem Bożym”, przenikniętym Duchem Świętym. Jako kwestarz codziennie przebywał pośród ludzi. Nigdy nie występował z pozycji władzy, ale zawsze jako ten, który prosi i szanuje wolność drugiej osoby. Kwestował na potrzeby braci, a w zamian dawał pogodę ducha, pokój, dary Ducha Świętego.

Jego rodzice, Diego Márquez Ayala i Jerónima Sánchez Jimenez byli prostymi rolnikami, którzy musieli ciężko pracować na nieurodzajnej i skalistej ziemi, aby wyżywić rodzinę. Mieli czworo dzieci: Franciszka Tomasza (przyszłego brata Leopolda), Diego, Juana Miguela i Marię Teresę.

Franciszek Tomasz był pierworodny synem Jerónimy i Diega. Urodził się 24 czerwca 1864 roku. Wzrastał w cieple rodzinnej miłości, umacnianej praktyką cnót chrześcijańskich. Od ojca nauczył się dobrych manier, zasad życia chrześcijańskiego i czynienia dobra, a od matki – modlitwy.

W dorosłym życiu był człowiekiem wesołym i rozsądnym, dobrym towarzyszem, niestrudzonym pracownikiem. Dzień rozpoczynał Mszą Świętą i adoracją Najświętszego Sakramentu. Umiejętność dzielenia się z innymi wszystkim, co posiadał, oraz naturalna, niewymuszona dobroć, były wyrazem jego głębokiego życia duchowego i silnej wiary. Opowiada się, że swoje narzędzia rolnicze oddawał tym, którzy ich nie mieli, a pieniądze zarobione na winobraniu rozdawał ubogim, których spotykał w drodze do domu.

W ten sposób przeżył w „ukryciu” 35 lat, pracując na roli i pomagając rodzinie. Tymczasem Bóg przygotowywał go stopniowo do służby sobie. W 1894 roku podczas kazania pewnego kapucyna z okazji beatyfikacji Diega z Kadyksu młody Franciszek Tomasz postanowił wstąpić do zakonu kapucynów: „Chcę być kapucynem tak jak on i żyć w odosobnieniu”. Ale dopiero w 1899 roku przyjęto go do kapucynów w Sewilli. Miesiąc potem rozpoczął nowicjat, otrzymując pozytywną opinię braci, którzy chwalili jego spokój, pracowitość, modlitwę i dobroć. Z rąk brata Diega z Walencji, przełożonego i mistrza nowicjatu, 16 listopada tego samego roku przyjął habit kapucyński i imię Leopolda z Alpandeire.

Decyzja o zostaniu kapucynem nie wymagała radykalnej zmiany życia, ponieważ już wcześniej prowadził głębokie i intensywne życie ewangeliczne. Brat Leopold przekształcał swoją pokorną pracując na roli i w ogrodzie klasztornym w nieustanną modlitwę i służbę. Zmiana imienia, o czym powie wiele lat później, wstrząsnęła nim „jak zimny prysznic”, gdyż imię to nie było popularne wśród zakonników. Klasztor nie był dla niego ucieczką przed ubóstwem czy schronieniem dla „złamanego serca”, ale miejscem, gdzie kontynuował swoje życie ewangeliczne. Przykład błogosławionego Diega z Kadyksu zachęcił go do służby Bogu całym sercem, aż do całkowitej ofiary z siebie.

Przełożeni w Sewilli, wiedząc, że był rolnikiem, wyznaczyli go do pomocy ogrodnikowi. W ogrodzie oprócz uprawy jarzyn br. Leopold rozwijał także swoje dary duchowe. Świadkowie jego życia twierdzą, że jego święta radość odpowiadała jego głębi duchowej, której oczy i twarz nie mogły ukryć. Stale doświadczał radości płynącej z bezwarunkowej odpowiedzi na powołanie Boże. Każdy jego gest, także ten najbardziej zwykły i rutynowy, wypływał z głębokiej jedności z Bogiem.

Po ukończeniu nowicjatu i złożeniu pierwszych ślubów przebywał w klasztorach w Sewilli, Granadzie (gdzie 23 listopada 1903 roku złożył śluby wieczyste) i Antequerze. W 1914 roku ponownie skierowano go do klasztoru w Granadzie, gdzie miał pełnić posługę ogrodnika. Spędził tam swoje ostatnie lata życia, w absolutnym odosobnieniu, między starymi murami klasztornymi a ogrodem. Lata głębokiego doświadczenia duchowego i milczenia. W ogrodzie zrodził się jego dialog z Bogiem, a wraz z nim jego cnoty. Z ogrodu szedł prosto do kaplicy z Najświętszym Sakramentem, przed którym spędzał długie noce na adoracji.

Brat Leopold, choć miał zamiłowanie do kontemplacji, żył w nieustannym kontakcie z ludźmi, co nie tylko go nie rozpraszało, ale pomagało oderwać się od skupienia wyłącznie na sobie, brać na siebie troski innych, rozumieć ich, służyć im i kochać. Dzięki temu był on – jak powiedział jeden z jego gorliwych czcicieli – „oderwany od świata, ale nie oddalony”.

W mieście wszyscy go znali. Przede wszystkim dzieci, gdy tylko go dostrzegły, wołały: „Spójrzcie, tam idzie brat Nipordo” i wybiegały mu na przeciw. Zatrzymywał się z nimi jakiś czas, aby nauczyć ich podstaw katechizmu, a z dorosłymi, aby wysłuchać ich problemów i trosk. Brat Leopold odkrył sposób na obdzielenie wszystkich dobrocią Boga: była to recytacja trzech Ave Maria. Formuła ta umożliwiała mu przenoszenie rzeczywistości Bożej do rzeczywistości ludzkiej.

Przez pół wieku, dzień po dniu, brat Leopold przemierzał ulice Granady, rozdzielając jałmużnę, pocieszając smutnych, prowadząc ludzi do Boga i ukazując godność codziennej pracy. Każdy jego czyn i każde spotkanie z drugim człowiekiem były niepowtarzalne.

Nie wszystko jednak przychodziło mu łatwo i szybko. Brat Leopold był kwestarzem w okresie, gdy w Hiszpanii zaczynał rodzić się antyklerykalizm, a to, co miało posmak religii, było źle widziane, jeśli nie zwalczane. Był to czas Drugiej Republiki, po której nastąpiła wojna domowa. Zginęło siedem tysięcy zakonników i kapłanów. Podczas swoich codziennych wędrówek po kweście brat Leopold często był wyszydzany: „Leniuchu, wkrótce założymy ci ten powróz na szyję!”, „Obiboku, zacznij pracować, zamiast prosić o jałmużnę!”. Na złośliwe zaczepki odpowiadał, parafrazując słowa Ewangelii: „Biedacy, żal mi ich, bo nie wiedzą, co mówią”.

Świętość brata Leopolda budowana była na fundamencie jego wcześniejszego życia w świecie. Zachował swoją tożsamość rolnika z Alpandeire, która już zawierała projekt świętości. Jego życie nie składało się z wielkich czynów czy spektakularnych wydarzeń, ale z tego, co normalnie wymagane jest od człowieka podejmującego życie zakonne: „Niewątpliwie kto spotkał brata Leopolda, od razu był zafascynowany jego prostym i naturalnym stylem życia, szczerym i prawym, ewangelicznie ubogim. Był ubogim chrześcijaninem i rolnikiem, człowiekiem prostym i dyskretnym, nie szukał pierwszych miejsc, służył w pokorze i ukryciu. Człowiek z sercem dziecka, szlachetny i szczery, uprzejmy i trzeźwy w osądzie, uczciwy pracownik. Osoba wyjątkowo powściągliwa i skromna mimo tak wielkich dzieł, które dobry Bóg przez niego dokonał. Pochwały ludzi zawstydzały go, cieszył się z upokorzeń i był świadomy swoich ograniczeń i grzechów. Często powtarzał: «Jestem wielkim grzesznikiem». Brat Leopold dobrze znał słynne powiedzenie św. Franciszka: „Człowiek jest tylko tym, czym jest w oczach Boga i niczym więcej” (Napomnienie 19, 2).

Nie było łatwo spojrzeć w jego oczy, ponieważ brat Leopold wziął za wzór św. Feliksa z Canalice, który wzrok miał zawsze zwrócony ku ziemi, a serce ku niebu. Miał oczy dziecka: czyste, pogodne i przenikliwe. Emanował pogodą ducha, czystością i dobrocią serca, które były owocem wewnętrznego pokoju.

Dzięki pokorze i dyspozycyjności miał szczególny wpływ na wszystkich, którzy go spotykali. Jego postać nie należała do tych, które rzucają się w oczy i przyciągają uwagę. Brat Leopold często przebywał pośród ludzi niezauważony, ale w swoim sercu widział osoby, które go potrzebowały.

Pewnego dnia, gdy jak zwykle kwestował, upadł na ziemię i złamał sobie kość udową. Przez jakiś czas przebywał w szpitalu, ale na szczęście wyzdrowiał bez operacji chirurgicznej. Do klasztoru powrócił o własnych siłach, pomagając sobie laską, ale nie mógł już chodzić po kweście. Odtąd mógł całkowicie poświęcić się modlitwie i Bogu, swojej największej miłości. Przez ostatnie trzy lata życia, zjednoczony z Bogiem, był jak „płomień miłości”, który spalał się do końca.

Umarł 9 lutego 1956 roku. Miał wówczas 92 lata. Wiadomość o jego śmierci szybko obiegła Granadę, pogrążając w smutku jej mieszkańców. Rzeka ludzi skierowała się do klasztoru kapucynów. Do dzisiaj codziennie, a zwłaszcza dziewiątego dnia każdego miesiąca, do jego grobu przybywają pielgrzymi z całego świata. Wiele łask Bóg udzielił przez wstawiennictwo swego wiernego sługi.

Benedykt XVI 15 marca 2008 roku ogłosił heroiczność cnót brata Leopolda z Alpandeire. 12 września 2010 roku zostanie on ogłoszony błogosławionym.

ŹRÓDŁO :

Głos Ojca Pio

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *