NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Pan hojnie darzy łaską (Ps 84, 12)

Autor: S. Elżbieta Strach CMT

cmt.karmel.pl

Franciszek Palau przychodzi na świat 29 grudnia 1811 roku w małej miejscowości katalońskiej, Aitonie, jako siódme z dziewięciorga rodzeństwa. Zostaje ochrzczony jeszcze tego samego dnia. Wielodzietna rodzina,  której początek dają Franciszek Palau Miarnau i Antonia Quer Esteve, „porządni chrześcijanie”, „obrońcy ołtarza i tronu”, prawdziwi „ludzie Kościoła”.

Hiszpania początku XIX w. nie jest zbyt gościnnym miejscem, ani dla rodziny, ani dla kogokolwiek: głód, bieda, epidemie, akcje napoleońskie i ambicje politycznych. Aitona i jej mieszkańcy także ponoszą trudy takiej rzeczywistości. Dom rodzinny jest bezpiecznym schronieniem, choć sytuacja nie jest łatwa.
W nielicznych zapiskach Franciszka na temat własnej rodziny wspomina codzienny różaniec odmawiany z pobożnością, przystępowanie do sakramentów, wspólny śpiew z ojcem w chórze parafialnym.

Jest dzieckiem hojnie obdarzonym przez Boga talentami: bystrym i inteligentnym, doskonałym obserwatorem. Lubi się uczyć, czytać książki, poznawać i zgłębiać tajemnice otaczającego go świata i wydarzeń, których jest milczącym świadkiem. Pomimo przeciwności Franek podejmuje naukę. Wiele zawdzięcza swojej siostrze, Róży; to jego najlepsza powierniczka, choć sama nie potrafi pisać ani czytać, zachęca Franciszka, aby nie porzucał nauki. Po wyjściu za mąż wspiera go, zabierając ze sobą, aby mógł uczęszczać do miejscowego seminarium diecezjalnego. Najprawdopodobniej w tym czasie, w wieku 14 lat, przystępuje on do Pierwszej Komunii świętej w Butsenit.

Pan hojnie darzy łaską. W domu, w szkole, w seminarium. Uświadomienie sobie ogromu Jego daru rodzi wdzięczność. I uwielbienie. Pociąga do wdzięcznej kontemplacji Jego dzieła.

Stań w milczeniu i odkryj, jakimi darami obdarzył Ciebie. I może poczujesz, że zostało Ci tylko dziękować Mu nieustannie. I dziękuj Mu z głębi swego serca.

Retrospektywne spojrzenie Franciszka na własne życie rodzi pewną refleksję. W tych słowach, pochodzących z jego intymnego dziennika „Mis Relaciones con la Iglesia”, tak interpretuje swe pierwsze doświadczenia: „Moje życie ma trzy etapy. W pierwszym postępowałem bez żadnej mapy, bez kierunku. Moje serce, ogarnięte namiętnością miłości, pozbawione jakiegokolwiek ziemskiego i wcielonego przedmiotu, szukało poza stworzeniem obiektu swej miłości, lecz niestety nie znało swej Ukochanej, a ponieważ jej nie znało – cóż za gorączkowość, cóż za mrzonki, jakież błędne drogi, jakie szaleństwo! Kochałem i – aby dać świadectwo swej miłości wobec tej, o której wiedziałem, że istnieje, ale jej nie znałem – postanowiłem za nią umrzeć.” (MR. 17)

Nie zna, lecz szuka, pragnie poznać obiekt swej miłości. Miłości, która pali w sercu. Płonie, a może tylko się tli. W każdym razie, nie do końca jasno to widzi. Niespokojne serce. Namiętność, pasja, niecierpliwość. Jak odkryć Twoje drogi, Panie? Jak do Ciebie dotrzeć? To z pewnością nie jest postawa pasywnego obserwatora. Płonące serce. Gorąca dusza.

Po latach tak opisuje swoje przeżycia: „Kiedy Bóg stworzył moje serce, tchnął w nie, a tchnienie Jego było prawem, które mi nałożył, i które mówi mi: „Będziesz miłował”. Moje serce zostało ukształtowane przez Boga, aby kochać i być kochanym, i żyje tylko z miłości. Nie znałem tej tajemnicy. Moje serce pałało namiętnością od dzieciństwa, już wtedy miłowałem z pasją, więc ta pasja była moją udręką i cierpieniem. […] Moje serce podobne do niepozornej łódki, rozpięło swoje żagle już w dzieciństwie, i miotane przeciwnymi wiatrami, nie posiadało jednego kierunku […]. Przeżyłem moje dzieciństwo nie znając Ciebie, [Kościele]”. (MR 495)

Niewiele wiemy o latach dojrzewania Franciszka. Uczęszcza do seminarium jako student zewnętrzny, dochodzący na zajęcia. Obdarzony bystrą inteligencją, przenikliwością, kontemplatywnym spojrzeniem, najlepsze wyniki osiąga w nauce języka łacińskiego. Słowa, zapisane wiele lat później, świadczą o niezwykłym przeżyciu, istotnym dla jego poszukiwania szczęścia: „W moim sercu czułem nieogarnioną pustkę […]. Skierowałem się ku temu, co zmysły ukazywały mi jako dobre, piękne, pociągające; lecz przylgnąwszy do tych dóbr, serce odczuwało całą ich niewystarczalność, i tylko wzrastało pragnienie i żar ognia miłości. Moja młodość przeminęła jak cień” (MR 495).

Człowiek całym sobą szuka szczęścia, pragnie szczęścia, goni za szczęściem. I owa pustka w sercu przeważa szalę. Około siedemnastego roku życia Franek podejmuje decyzję o pozostaniu w seminarium jako alumn w internacie. Bierze swoje szczęście we własne ręce i raz jeszcze składa własne życie w ręce Boga. Pokłada ufność w Jego drodze. Szuka sposobu na to, jak kochać. Jak zrealizować palące w sercu pragnienie? Jak być szczęśliwym. Odpowiedź wydaje się bardzo prosta: „szczęśliwi, którzy mieszkają w domu Twoim, Panie”. Tak dosłownie!

Ogień w piersi, światełko w pośrodku nocy (nocy niewiedzy, cierpienia, niepewności), poprzez który Pan go poprowadzi. Franek nie ustaje w poszukiwaniu. Choć, jak sam przyznaje, idzie po omacku. Będzie szukać swojej formy życia. Swojego sposobu na szczęście już tu na ziemi. I odkrywa: tylko Bóg, jedynie Bóg wystarczy. I podejmuje radykalne kroki.

Inspiracją na ten czas Adwentu, na czas przychodzenia, są dla nas również słowa psalmu 84, który mówi o tęsknocie. O pielgrzymowaniu do Pana. O przebywaniu w Jego świątyni. O trwaniu w Jego obecności. A ty? Za czym tęsknisz? Czego pragnie Twoje serce? Co je rozpala?

Czekasz jeszcze na coś? Zatrzymaj się teraz na chwilę, posłuchaj swego serca. Czy ono czegoś pragnie? Bo Bóg już tu jest. Święta Teresa nie przestawała powtarzać tej prawdy, że Król mieszka w samym środku zamku. Trzeba tylko podjąć decyzję, najmocniejsze postanowienie, by w Jego kierunku podążać. A i tak większą część pracy On dokona. To On zawsze pierwszy szuka. Jeśli pragniemy, On bardziej. Nie potrzeba wyruszać w dalekie i kosztowne podróże, żeby z Nim się spotkać. On czeka, On przychodzi, tylko serce musi się wsłuchać, zauważyć tego cichego Mieszkańca w jego wnętrzu. I dać się Mu uwieść. I oszaleć z miłości i wdzięczności.

Stanąć w Jego Obecności, by odkryć szczęście. Niezależnie od okoliczności. Niekiedy w samym środku osamotnienia, w samym środku cierpienia i niezrozumienia. Uświadomić sobie, że On jest, że kocha, że pragnie być z nami. Jak śpiewamy w hymnie adwentowym: Niebiosa rosę spuśćcie nam z góry… Marana tha! Przyjdż, Panie Jezu! – oby nasze serca, wszystkie i każde z osobna, tym ruchem, „krzykiem pragnienia”, ściągnęły Go z nieba. Oby zapragnęły tego definitywnego spotkania, Paruzji, przyjścia ostatecznego, skonsumowania doskonałej miłości, pełni, doskonałości, do tego stopnia, że desperackiemu nie byłby w stanie On odmówić. I przyszedłby JUŻ. Oby żarzący się w sercu niewielki ogieniek miłości rozpalił nas całkowicie. Obyśmy zapłonęli. I spalali się w miłości. W Nim, przez Niego, dla Niego. Jesteś gotów?

Wsłuchaj się w te słowa pieśni: W Tobie jest światło, każdy mrok rozjaśni, szukaj zawzięcie. I powtarzaj: Przyjdź, Panie Jezu! Odważysz się? Odważysz się, by na Jego totalną i nie mającą granic miłość, odpowiedzieć podobnym gestem? Oddaniem życia za przyjaciół.  Z wdzięcznością za otrzymane dary i talenty, wykorzystywać je teraz ku budowie szczęścia: własnego i braci w Panu. Uczynić z życia pieśń uwielbienia za Jego miłość. Uczynić z własnego życia znak Obecności Innego wśród nas. Pośrodku nas już dziś „dzieje się”, realizuje się, Królestwo. Stać się znakiem Jego pośród braci i sióstr. I otworzyć się na nowość Jego przyjścia. Zawsze nowy mój Bóg, zaskakujący w hojnym byciu dla nas.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *